25. rocznica śmierci Romana Wilhelmiego

3 listopada przypada 25 rocznica śmierci Romana Wilhelmiego.

Roman Wilhelmi w serialu „Czterej pancernii i pies”, odcinek „Załoga”. Fot. Tadeusz Kubiak, Źródło: Fototeka Filmoteki Narodowej 

Urodził się w 6 czerwca 1936 roku w Poznaniu. Aktorstwo studiował w stolicy, w 1958 roku ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Kino upomniało się o niego zanim dostał dyplom, już w 1957 roku zagrał epizod w jednym z najważniejszych filmów tamtych lat – „Eroice” Andrzeja Munka. Na początku kariery pojawił się też w „Krzyżakach” Aleksandra Forda (1960) oraz w „Dziś w nocy umrze miasto” (1961) Jana Rybkowskiego. Pierwsza większa rola Wilhelmiego to ta w „Wianie” Jana Łomnickiego (1963), gdzie zagrał lawirującego między dwiema kobietami Staszka. Partnerowali mu Zofia Kucówna, Marta Lipińska oraz Tadeusz Łomnicki.

Jednak największą popularność w tamtych latach zyskał dzięki towarzystwu innego aktorskiego tria, czyli Janusza Gajosa, Franciszka Pieczki Włodzimierza Pressa. Mowa oczywiście o serialu „Czterej pancerni i pies” Konrada Nałęckiego (1966-1970), w którym Wilhelmi grał porucznika Olgierda Jarosza. Dwie kolejne wśród swoich najbardziej rozpoznawalnych i lubianych ról też zagrał w serialach – w adaptacji powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza „Kariera Nikodema Dyzmy” (1980) Jana Rybkowskiego i Marka Nowickiego oraz w satyryczno-absurdalnych „Alternatywach 4” Stanisława Barei (1983).

Z kolei w kinie najbardziej pamiętną kreację stworzył w „Zaklętych rewirach” Janusza Majewskiego (1975). Wilhelmi wcielając się w złośliwego i skłonnego do przemocy starszego kelnera Roberta Fornalskiego zagrał wzorcowy czarny charakter, który jednocześnie ma w sobie rys komediowy. Podobnie będzie odczytana jego rola w „Dziejach grzechu” Waleriana Borowczyka (1975). Swój kunszt aktorski Wilhelmi potwierdził grając też dwóch dziennikarzy – radiowego w „Ćmie” Tomasza Zygadły (1983) oraz telewizyjnego w „Wojnie światów – następnym stuleciu” Piotra Szulkina (1981). Grał aptekarsko, idealnie odmierzając akcenty i mieszając to, co w bohaterze jest wzniosłe, niskie, ludzkie, intrygujące i odpychające.

Tworzył postacie jednocześnie widzom obce i bardzo bliskie. Był aktorem wszechstronnym – doskonale odnajdywał się w współczesnych dramatach („Bez znieczulenia” Andrzeja Wajdy z 1978 roku), kostiumowych („Błękitna nuta” Andrzeja Żuławskiego z 1990 roku), gatunkowych („Klątwa Doliny Węży” Marka Piestraka z 1987 roku) W jednej z niewielu wypowiedzi na temat swojego fachu podkreślał, że aktorstwo to dla niego matematyka. „W tym zawodzie najbardziej cenię precyzję. Nie znoszę, kiedy ktoś zmienia scenę i zaskakuje partnera i nigdy sam tego nie robię […] po to mam dyplom, żeby uniknąć improwizacji”. Dodawał też, że zawód wykonuje dla publiczności, a jedyny koszmarny sen, jaki miał to ten, w którym „widownia składa się z samych krytyków”.

Wilhelmi zagrał też fantastyczne role na warszawskich scenach – w Teatrze Ateneum, z którym był związany od końca studiów do 1986 roku oraz z Teatrem Nowym, gdzie występował przez ostatnie pięć lat życia. Felietonista i aktor Witold Sadowy wspominał na łamach „Gazety Wyborczej”, że Wilhelmi „emanował talentem, nerwem scenicznym i osobowością, spalał się na scenie, dając z siebie wszystko. Reprezentował aktorstwo głębokie, ekspresyjne. Pozbawione pozy i efekciarstwa”.

Nagrody i wyróżnienia

Roman Wilhelmi został dwukrotnie nagrodzony na festiwalu w Gdańsku za pierwszoplanową rolę męską – w 1975 za „Zaklęte rewiry”, a pięć lat później za „Ćmę”. Jego talent był też dostrzeżony i wyróżniony także za granicą. Za występ w „Wojnie światów – Następnym stuleciu” otrzymał nagrodę na Festiwalu Filmów Fantastycznych w Trieście oraz na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym „Imfic’82” w Madrycie.
W 2008 roku w rodzinnym mieście aktora odsłonięta została poświęcona mu tablica pamiątkowa, w kolejnych latach w mieście stanął też pomnik aktora, a jeden ze skwerów został nazwany jego imieniem. Od tego samego roku w Poznaniu odbywają się też upamiętniającego artystę Dni Romana Wilhelmiego. Organizator wydarzenia, Romuald Grząślewicz tak wspominał aktora: „…uwielbiał być na pierwszym planie, być duszą towarzystwa. Żył bardzo łapczywie, miał wielką ochotę na życie, na pracę. Był żarłoczny i spalał się. Do końca, nawet w szpitalu nie przyjmował, że może być inaczej, niż sobie zaplanował, miał przecież cały kalendarzyk usiany terminami, wyjazdami”. Roman Wilhelmi zmarł 3 listopada 1991 roku.

Ola Salwa

03.11.2016