7. PDR: "KOR" i bracia Dardenne

Joanna Grudzińska
Joanna Grudzińska. Fot. Marcin Kułakowski

 

Podczas festiwalu „Planete Doc Review” rozmawialiśmy z Joanną Grudzińską – reżyserką filmu „KOR”, opowiadającego o narodzinach opozycji demokratycznej w Polsce lat 70-tych i 80-tych. Filmem tym Joanna Grudzińska debiutuje jako reżyserka dokumentu.

 

Urodzona w 1977 roku mając 3 lata opuściła Polskę, obecnie mieszka we Francji. Studiowała reżyserię w Belgii, jest autorką fabularnych filmów krótkometrażowych. Zagrała jedną z głównych ról w filmie „Boisko bezdomnych” Kasi Adamik.

Z nami porozmawiała o pomyśle na film, drodze do jego realizacji i o współpracy z producentami filmu – zdobywcami Złotej Palmy Braćmi Dardenne.

 

Film „KOR” pokazywany jest podczas festiwalu Planete Doc Review w sekcji „Bohaterowie są wśród nas” i bierze udział w konkursie Nagroda Magicznej Godziny.

 

PISF: Jak to się stało, że zainteresowała się pani historią Komitetu Obrony Robotników?

 

Joanna Grudzińska: Wiedziałam, że chcę zrobić coś związanego z opozycją demokratyczną i z powodami mojego wyjazdu z Polski. Szukałam – dużo czytałam, rozmawiałam. Wydawało mi się to interesujące, bo nieznane – była to dla mnie bardzo mało znana, tajemnicza historia, lecz istotna. Powiedziałam sobie, że jest to dobry temat na film. Na dodatek moi rodzice byli dość mocno związani z opozycją – nie byli liderami, osobami ważnymi w tym ruchu, ale współpracowali z czołowymi działaczami. Dzięki rodzicom miałam możliwość spotkać się ze wszystkimi. Ci którzy wystąpili w filmie mieli poczucie, że historię KOR-u i tamtych wydarzeń przekazują dziecku swoich przyjaciół. To wszystko dobrze się ułożyło, jednak trwało bardzo długo zanim zrozumiałam, jaki kształt chcę nadać temu filmowi. Na początku było to bardzo niejasne – dla mnie to wszystko na początku nie było oczywiste – chciałam dowiedzieć się precyzyjnie, o co chodziło.

 

Jak trafiła pani do osób, z którymi zrobiła ten film?

 

Jan Lityński jest dobrym przyjacielem mojego ojca. Henryka Wujca znałam mniej – jednak jego znają wszyscy, którzy wtedy byli działaczami. Joanna Szczęsna pracowała z moją mamą, one znają się od lat. Robienie z nimi filmu było też dowiadywaniem się czegoś o moich rodzicach – jacy byli przed moim urodzeniem, przed wyjazdem z Polski. Sądzę że każdy chce się dowiedzieć, jacy byli nasi rodzice przed momentem zanim my pojawiliśmy się na świecie.

Szczególnie, jeśli zmienia się kraj zamieszkania – to wszystko jest bardzo bolesne i nie pamięta się tego co było wcześniej.

 

Co zdecydowało o wyborze formy filmu? Odwzorowała pani prawdziwe zdarzenia tamtych czasów – spotkania, pracę przy powielaczu – kilkadziesiąt lat później.

 

Na dokumentacji do filmu robiłam dużo wywiadów. Jednak zawsze wiedziałam, że film to nie będą wywiady. Film to będzie cała praca po tych wywiadach. Nie przepadam za wywiadami w materiale filmowym. Czasami to jest fascynujące dla mnie, ale kiedy ja robię film – wtedy nie ma wywiadów. Nie jestem w tym dobra, to mnie nie interesuje.

Kiedy robię film interesuje mnie, żeby było to doświadczenie – dla mnie, dla ekipy, dla ludzi z którymi kręcę. To musi być doświadczenie ciekawe – trzeba pojechać do miejsc, spotykać się z ludźmi, zrobić te same gesty. Pamięć to nie tylko słowa. Jest ona konkretna i wrażliwa – trzeba zrobić jeszcze raz gest – to ostatni poziom możliwości pamięci. Ciało pamięta dużo lepiej niż głowa moim zdaniem. Ciało w danym miejscu – to obudzi pamięć.

 

Jak ważne było dla pani pokazanie ówczesnego kontaktu inteligencji z robotnikami?

 

Myślę, że było to bardzo istotne. Na początku w montażu były prawie wyłącznie spotkania między inteligencją a robotnikami, brakowało dużo rzeczy. W trakcie pracy, ze względu na dramaturgię, zostały w materiale 2 osoby – pani Lelonkiewicz i pan Kobyłka.

W tamtych czasach o to chodziło – to spotkanie między ludźmi, którzy nic nie mają ze sobą wspólnego społecznie – świadomość życia w tym samym kraju, na tej samej ziemi – dojście do tego było bardzo istotną rzeczą w polityce, która dziś się gdzieś zgubiła. Ludzie nie mogą żyć na świecie razem, ale obok siebie – to jest niemożliwe. Bez przerwy historia mówi nam o tym, że jest to niemożliwe i że trzeba pracować społecznie, żeby ludzie czuli się nie tylko klientami ale obywatelami. My o tym zapominamy. Regularnie. Aby znaleźć robotników, którzy wystąpiliby w filmie zrobiliśmy ankietę, to strasznie długo trwało. Nie chcieli się pokazać, nie chcieli się z nami spotkać. Bohaterowie filmu mieli kilka kontaktów i przez nich udało mi się spotkać z innymi. Jan Lityński ma na przykład numer do takiego pana, który jednak nie chciał być w filmie, ale Jan ma dalej jego numer. Więc uważa, że jest on dalej częścią jego świata. To było bardzo mocne zobaczyć, jak oni są razem, jak oni razem uważają, że są tacy sami. Że mieli coś do zrobienia razem i zrobili. To było bardzo wzruszające doświadczenie. Ja żyjąc we Francji mam poczucie, że są to bardzo ważne dla mnie kwestie. We Francji żyje wielu ludzi na różnych poziomach życia i dużym problemem jest brak dialogu między nimi. Dla mnie KOR to lekcja polityczna, która także dzisiaj się liczy dla mnie, w miejscu, w którym żyję. Myślę, że to uniwersalna lekcja. Gdziekolwiek jesteśmy musimy mieć świadomość, że nie jesteśmy sami.

 

Osoby które współtworzyły film – odpowiedzialne za montaż czy zdjęcia nie są Polakami, nie są także, jak przypuszczam, związani z Polską. Jak to się stało, że współpracowali przy pani filmie i na czym polega, ich zdaniem, uniwersalność tej historii?

 

Operator który kręcił zdjęcia do KOR-u współpracuje z braćmi Dardenne. Jest z Belgii, nie zna polskiego. Ale interesuje się polityką, historią, Europą. Kiedy ktoś jest tym zainteresowany to także zainteresuje się tym tematem. Bardzo wzruszające było widzieć, jak Benoit (Dervaux , twórca zdjęć m.in. do filmów „Rosetta”, „Syn”, „Dziecko” braci Dardenne) spotyka się ze wszystkimi i nic nie rozumie, ja jestem tłumaczem a on tylko czuje te emocje. Dla mnie ważne było, aby obraz był intuitywny.

 

Jak było z montażem filmu?

 

Bardzo skomplikowanie. Wszystko było przetłumaczone. Komplikacją było to, że logika filmu jest moją osobistą. Oczywiście, opowiadam historię mniej więcej chronologicznie ale w tej chronologii są takie różne wejścia i to tworzy wartość. Wszystko się przeplata, jak warkocz i wszystko jest ważne. To było skomplikowane do zrobienia i jeszcze do tego montażysta jest dość młoda osoba i był pod wrażeniem tej historii. Wiedział, że historia KOR-u jest nieznana i wiedział że ciąży na nim wielka odpowiedzialność. Ja też się bałam i miałam podobne wrażenie. I montażysta był tak przejęty tą historią przez „H” że w którymś momencie był problem i nie mogliśmy dalej pracować razem. Kompletnie się zablokował. Usiadłam do materiału z koleżanką, która montuje dużo filmów politycznych, społecznych. W Afryce Południowej, w Niemczech, wszędzie. Jest bardzo dobra. Ona raz zobaczyła ten montaż i powiedziała: tą panią mówiącą o komunizmie i o tym że jest Żydówką trzeba dać na początek filmu, to trzeba tu, to trzeba tam. Zrobiła 5 zmian na Final Cut i film był zmontowany. Z montażystą siedziałam godzinami, tygodniami i nic nie wychodziło. Ona zobaczyła film jeden raz, zaproponowała zmiany i film był skończony. Ona nie była pod wrażeniem tej historii, zobaczyła to czysto i świeżo i wiedziała, jakie rzeczy są potrzebne dramaturgicznie, żeby to się trzymało.

 

Czy sądzi pani, że filmy na taki temat jak KOR mogą robić tylko ludzie, którzy nie byli bezpośrednio zaangażowani w wydarzenia tamtych lat? Myślę o dzieciach tej generacji, twórcach takich jak autor filmu „Życie na podsłuchu”, który zrobił ten film jako człowiek trzydziestoparoletni.

 

Tak, to pomaga, kiedy jest dystans. Myślę, że to, co tak naprawdę pomaga to jest to, że ważna dla nas jest prawda. A ta prawda jest niemożliwa. Nie wiemy, jak dokładnie było, bo nas wtedy nie było. To jest jak Graal. Kiedy byłam w Paryżu na festiwalu „Cinema du Reel”, to było nas – a kiedy mówię „nas” to mam na myśli ludzi, którzy mają między 30-40 lat i których rodzice byli zaangażowani w rewolucję gdzieś na świecie w latach 70tych – było ok. 15, z filmami na ten temat. Było to na zasadzie – „Aaa, ty też!”. Z Argentyny, z Chile, z różnych miejsc na świecie. W latach 70tych niemal wszędzie ludzie próbowali coś robić, zmieniać. Ich dzieci są dzisiaj zafascynowane tamtym zaangażowaniem, chcą o tym wiedzieć więcej – to naturalne. To co mi się podoba w filmach to nie to, czy coś jest prawdziwe lub nie – lecz to, że ktoś chce wiedzieć, zrozumieć – ten gest. To jest istotne.

 

Produkcją filmu zajęli się dwukrotni zdobywcy Złotej Palmy w Cannes – bracia Dardenne. Proszę opowiedzieć, jak doszło do współpracy z nimi.

 

Oni produkują filmy dokumentalne w Belgii i robią własne fabuły. Ja studiowałam w szkole filmowej w Brukseli i tam jeden z uczniów pracował z nimi jako producentami przy filmie o Ruandzie. Kiedy powiedziałam, że chciałabym zrobić film o opozycji demokratycznej w Polsce to poradził mi, żeby wysłać im tekst. Potem spotkaliśmy się. Myślę, że gdyby to nie byli oni to bym nie zrobiła filmu. Taka jest prawda. Oni potrafią mieć jasny stosunek do tematu – „ok, to jest ważne, ważna historia, pamięć europejska i musimy zrobić ten film”. Już nie ma o czym rozmawiać. To nie jest kwestia, jaki będzie film, tylko film jest ważny do zrobienia i on musi być warty tej pamięci. To było super pracować z nimi. Kiedy próbowałam pracować nad tym filmem z innymi producentami to był prawdziwy horror. To jest interesujące, dopóki telewizja jest tym zainteresowana – tak zachowywali się inni i tracili zainteresowanie, jeśli nie było tego zainteresowania także ze strony telewizji. A Jean-Pierre Dardenne kiedy się czymś interesuje to inni go słuchają. Bracia Dardenne są bardzo zainteresowani Polską, jest ona ich zdaniem pasjonująca. Chcą dalej robić dokumenty tutaj, właśnie następny film też robimy razem. Interesuje ich ten kraj także dlatego, że w Belgii jest dużo Polaków, więc oni też znają tych ludzi. W Europie jest to kraj w którym tak wiele się zmieniło, specyficzne miejsce – historycznie i politycznie. A wszystkie produkowane przez nich filmy są o wielkich tematach politycznych – Ruanda, była Jugosławia, Polska. Jasne jest, gdy widzisz ich filmy, że dla nich bardzo jest ważne, jak ludzie żyją razem, w jakich stosunkach i co się dzieje między nimi. Czym są dla nich pieniądze, interesy, etyka, miłość – wielkie pasjonujące tematy.

 

Dardenne to wielkie nazwisko współczesnego kina, jak na codzień się z nimi pracuje?

 

Są bardzo pracowici. Pierwsza rzecz, kiedy chcesz z nimi pracować – to trzeba pracować. Dużo. Jak pracujesz – wszystko jest ok, jeśli się nie starasz – to nie jest ok.

Mi dużo pomogło, że powiedzieli mi – „słuchaj, gdyby to nie było interesujące – nie robilibyśmy tego”. Zaufaliśmy sobie nawzajem. Pracowałam bliżej z Jeannem-Pierrem. On jest jak każdy producent – tylko lepszy! Dużo lepszy! Jest taki jak każdy człowiek – tylko dużo bardziej inteligentny, sympatyczny, pracowity i uczciwy. Jest fajną osobą i niespecjalnie o tym wie, po prostu taki jest, a to rzadkie. Ja nie jestem taka dobra jak on. Ale to może chodzi o to, że to nie jest kwestia kto jest dobry a kto niedobry – tylko jaką kto ma samoświadomość i co może dać. Wszystko to kwestia relacji.

 

Czy ingerowali w jakiś sposób w pani pracę?

 

Oni chcieli, żeby grupa była mocniejsza od osoby. Nasza bitwa była ideologiczna. To jest jednak dosyć fajnie, dzisiaj mieć bitwę z producentem, w której nie chodzi o to, czy on nam odda pieniądze za pociąg czy nie, tylko o to, czy film ma być kolektywny czy indywidualny. Mieliśmy seanse przy montażu i mieliśmy różne zdania ale znaleźliśmy wspólne. Z producentem nie jest zazwyczaj tak, że przy każdym etapie pracy jest super. Na początku ważne jest, żeby każdy wiedział co się dzieje, jaki jest film. Jean-Pierre był codziennie przy montażu. Kiedy skończyliśmy robić film on bardzo się zaangażował w to, aby go ze mną pokazywać. Zrozumiałam wtedy, że on jest za filmem. Teraz znamy się lepiej. Oni dwa razy dostali Złotą Palmę w Cannes ale wiadomo, że wszystko się szybko zmienia. Oni próbują pracować nie tylko nad tematami aktualnymi ale tez nad historycznymi. Dobrze, że istnieją jako producenci dokumentów. Dla mnie to była taka mocna historia – spotkać się z nimi. Moim zdaniem oni są bardzo prostymi ludźmi, dużo pracują i próbują być szczęśliwi.

 

Jakie kino dzisiaj panią interesuje, jakie filmy chce pani robić?

 

Lubię fabuły i dokumenty tak samo. To moje dwie pasje. Na razie mam tylko projekty filmów dokumentalnych, ale przed tym filmem robiłam krótkometrażowe fabuły. I na pewno kiedyś wrócę do dłuższej fabuły. Póki co dokumenty są tak pasjonujące, jest tak wiele do zrobienia…

Interesuje mnie tworzenie takich filmów, gdzie forma jest równie ważna jak to, o czym to jest. Mam duży problem z filmami w których nie ma formy, dla mnie kadr jest bardzo mocny i ważny. Chciałabym nadal robić filmy, które mają formę i prawdziwe tematy. Kino które mnie interesuje to kino które pokazuje to co jest nie pokazane, co ukryte, które jest archiwalne. Ostatni film który pokochałam to amerykański „Life During Wartime” Todda Solondza , który mówi o stosunkach między ludźmi. Nic specjalnego – miłość, przyjaźń. To piękny, humanistyczny film, przy tym niesamowicie czarny. Takie filmy mnie interesują, dosyć skomplikowane ale mocne.

 

Rozmawiała Marta Sikorska

13.05.2010