70. urodziny Jerzego Stuhra

18 kwietnia 2017 roku swoje 70. urodziny obchodzi Jerzy Stuhr.

Jerzy Stuhr urodził się 18 kwietnia 1947 roku w Krakowie. Jest absolwentem polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim (1970) oraz PWST w Krakowie (1972). Jerzy Stuhr jest jedną z największych postaci współczesnej kultury polskiej, kształtującą i wpływającą na gusta artystyczne, a nawet poglądy wielu Polaków. Aktor, reżyser, scenarzysta, wreszcie pisarz i pedagog.

Mocny początek

Chociaż do kina zaczął chodzić, mając zaledwie pięć lat, to jednak nie X muza okazała się jego pierwszą wielką miłością. „Zawsze chciałem realizować się w teatrze. Myślałem, że to moje przeznaczenie. Kochałem scenę. Dostałem się do wspaniałego zespołu. Pracowałem z Konradem Swinarskim, Jerzym Jarockim, Jerzym Grzegorzewskim, Andrzejem Wajdą… Stary Teatr był w tamtych latach mekką, gdzie co dzień gościły genialne przedstawienia godne Sceny Narodowej. Byłem przekonany, że tak wyglądać będzie moja droga” – przyznał w rozmowie z Dagmarą Romanowską („Magazyn Filmowy SFP”, nr 2/2016). W Starym Teatrze występował przez blisko dwie dekady (1972-1991). I niewykluczone, że jego zawodowe losy zdominowałaby ta scena, gdyby w połowie lat 70. nie pojawił się w telewizyjnych „Spotkaniach z balladą”. Tam dostrzegł go Krzysztof Kieślowski. „Zaprosił mnie do »Blizny«, acz była to chyba najdziwniejsza propozycja, jaką kiedykolwiek usłyszałem. »To taka rola, proszę pana, nienapisana. Jak pan coś dorzuci, to będzie… A jak nie, to wykreślę tę postać. Asystent dyrektora«. I tak stanąłem na planie i biegałem pomiędzy Agnieszką Holland, która grała sekretarkę Hanię, i Franciszkiem Pieczką, który grał dyrektora Bednarza kierującego budową kombinatu. Tak to się zaczęło” – wspominał po latach („Magazyn Filmowy SFP”, nr 2/2016). Zagrał też w kilku filmach Feliksa Falka. Zaczęło się od „Wodzireja”, potem był „Start” i „Bohater roku”. Tytułowa rola i „gęba” Lutka Danielaka z pierwszego z wymienionych filmów na długo zapadła w pamięć i świadomość setek tysięcy widzów. „I potem był kłopot, gdy Krzysztof Kieślowski chciał, żebym zagrał Filipa Mosza w „Amatorze” – skromnego zaopatrzeniowca, szczerego, uczciwego, dobrego człowieka. Co zrobić, żeby ludzie w niego uwierzyli?” – opowiadał we wspomnianej już rozmowie z Dagmarą Romanowską. Swoją grą i aktorskim kunsztem przekonał nie tylko widzów, ale i jurorów. Wspomniana kreacja przyniosła mu bowiem nagrodę za najlepszą rolę męską na Festiwalu Filmowym w Gdańsku (1979). „Ta nagroda była dla mnie wielkim rewanżem za to jak rok wcześniej na tym samym festiwalu został potraktowany »Wodzirej« z moim udziałem. Rola Filipa Mosza w »Amatorze« otworzyła mi też drzwi poza Polskę” – podkreślał kilka dekad później  podczas cyfrowej premiery „Amatora” w stołecznym kinie Kultura.

Viva Italia!

Wielka miłość Jerzego Stuhra do Włoch, najpierw zawodowa a później również kulturowo-towarzyska, zaczęła się na początku lat 80. XX wieku. Wtedy twórca filmowego „Obywatela” zaczął grać we włoskich teatrach, a potem również wykładać w tamtejszych szkołach teatralnych (m.in. przez długie lata w Palermo). Potem pojawiły się też propozycje filmowe. Zawsze były to albo kreacje w spektaklach polskich twórców (m.in. Witkacego, Gombrowicza) albo – na dużym ekranie – role cudzoziemców. Reżyserem, który najczęściej obsadzał go w swoich projektach, odkrywając jego nieprzeciętny talent aktorski przed włoską publicznością, był Nanni Moretti. „Poznaliśmy się na festiwalu w Wenecji, gdzie byłem ze swoim filmem. Wyświetlono go później w najbardziej prestiżowym kinie w Rzymie, którego właścicielem był i nadal jest właśnie Moretti. Potem dał mi rolę zagranicznego producenta filmowego w swoim »Kajmianie«, zaś rolę rzecznika prasowego w »Habemus papam – mamy papieża« pisał specjalnie dla mnie” – wyznał Jerzy Stuhr dwa lata temu podczas spotkania z uczestnikami Festiwalu Filmu i Sztuki „Dwa Brzegi” w Kazimierzu Dolnym n/Wisłą, gdzie był gościem honorowym.

Genialny komik

Przyznaje, że miał ogromne szczęście. Dlaczego? Bo nie tylko w teatrze, ale także w filmie dostrzegali go i angażowali najwybitniejsi twórcy. Oprócz wspomnianych już Feliksa Falka i Krzysztofa Kieślowskiego, u którego zagrał też w „Przypadku”, „Dekalogu X” i „Trzy kolory: Biały”, byli to m.in: Agnieszka Holland („Aktorzy prowincjonalni”), Piotr Szulkin („Wojna światów – następne stulecie”, „O-bi, O-ba. Koniec cywilizacji”), Radosław Piwowarski („Uprowadzenie Agaty”), Andrzej Wajda („Bez znieczulenia”), Krzysztof Zanussi („Rok spokojnego słońca”, „Życie za życie. Ojciec Maksymilian Kolbe”, „Persona non grata”) czy też Juliusz Machulski, dzięki któremu ujawnił swój nieprzeciętny talent komediowy. Zaczęło się od słynnej już dziś „Seksmisji”. „Szukam aktora, partnera dla Olgierda Łukaszewicza. Zagrasz?”. Kawalerowicz znał mnie tylko z filmów moralnego niepokoju – jako ponurego faceta. Julek Machulski wiedział o moich kabaretowych wygłupach. Uwierzył we mnie – zdradził po latach („Magazyn Filmowy SFP”, nr 2/2016). Potem zagrał również niezapomnianego nadszyszkownika Kilkujadka w „Kingsajzie”, Johnny’ego Pollacka w „Deja vu” oraz komisarza Rybę, parodiującego popularny hit zespołu Varius Manx – „Orła cień”, w „Kilerze”.

Reżyser, rektor i pedagog

Pozazdrościł swojemu przyjacielowi i mentorowi, Krzysztofowi Kieślowskiemu, i sam też postanowił stanąć po drugiej stronie kamery. Jako reżyser zadebiutował w pierwszej połowie lat 90.  telewizyjnym „Spis cudzołożnic”, inspirowanym powieścią Jerzego Pilcha pod tym samym tytułem. Otrzymał za niego m.in. Nagrodę Specjalną Jury na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Następna fabuła, zrealizowane dwie dekady temu „Historie miłosne”, przyniosły mu jeszcze więcej nagród festiwalowych. W tym gdyńskie Złote Lwy oraz Nagrodę FIPRESCI na MFF w Wenecji (1997). Potem, na podstawie noweli Krzysztofa Kieślowskiego zatytułowanej „Wielbłąd”, nakręcił „Duże zwierzę”. Wyróżniono je m.in. Nagrodą Specjalną na MFF w Karlowych Warach oraz kilkoma nominacjami do Orłów – Polskich Nagród Filmowych. Kolejne dzieła Jerzego Stuhra to m.in. „Pogoda na jutro” i „Obywatel”. W tym czasie, notabene już po raz drugi, pełnił funkcję rektora krakowskiej PWST (2002-2008) i wykładał na tej uczelni. „Mnie w szkole aktorskiej uczono poprzez wytykanie samych braków. Wyznawano zasadę, że jeżeli coś jest dobre, to po co chwalić. I ja też początkowo myślałem, że jestem po to, aby powiedzieć, że jest źle. Tymczasem moi obecni studenci są zupełnie inni. Oni są bardziej przyzwyczajeni do tego, aby ich chwalić, a nie tylko krytykować i to jest kłopot. Muszę bardziej lawirować, tu pochwalić, tam skrytykować” – wyznał kiedyś. Przyznaje, że zawsze stara się zarówno do swoich filmów jak i do sztuk teatralnych angażować debiutantów. Pierwsze profesjonalne kroki w zawodzie stawiali u niego m.in. Tomasz Kot, Roma Gąsiorowska, Karolina Gorczyca oraz Jaśmina Polak.

18.04.2017