85 lat Barbary Krafftówny

Aktorka Barbara Krafftówna – Felicja z „Jak być kochaną” Wojciecha Jerzego Hasa, Honorata z „Czterech pancernych i psa” – kończy dzisiaj 85 lat.

Teatr wyobraźni

Aktorką czuła się od wczesnego dzieciństwa. – Zaczynałam w moim własnym teatrze wyobraźni. Ponieważ miałam do dyspozycji szafę mamy, przeistaczałam się zazwyczaj w osobę dorosłą. Nakładałam na siebie jakieś halki, falbany, elementy sukien balowych, pojawiało się jakieś pióro, kapelusz. Wszystko wyglądało dość surrealistycznie i barwnie. I było jedyne, niepowtarzalne, bo wyobraźnia pracowała bardzo intensywnie. Pomysły teatralne bywały odważne. (…) Pamiętam jeden z pierwszych spektakli tego teatru, kiedy z koronkowym parasolem niczym ze spadochronem skakałam z wielkiej szafy na otomanę. Na szczęście sprężyny wytrzymały – mówiła o pierwszych, dziecięcych przedstawieniach.

Konspiracyjne Studio Dramatyczne

Urodziła się 5 grudnia 1928 roku w Warszawie. Już w czasie wojny uczyła się tańca i pantomimy. Równocześnie uczęszczała na zajęcia konspiracyjnego Studia Dramatycznego Iwo Galla. W 1945 roku na nowo podjęła naukę w Studiu, które po wojnie działało przy Starym Teatrze w Krakowie. Karierę rozpoczęła w gdańskim Teatrze Wybrzeże (1946 – 49). Występowała na scenach Łodzi, Wrocławia, a od lat 60-tych w teatrach Warszawy.

Nie tylko role charkterystyczne i komediowe

– Mój mistrz Iwo Gall uznał, że przede wszystkim predysponowana jestem do ról charakterystyczno-komicznych. Zauważył to już po pierwszym spotkaniu – mówi aktorka. – Choć sądził, że z wiekiem tę granicę mogę przekroczyć, uważał, że stać mnie na więcej. Wszystko zależało właściwie od reżyserów, którzy zdecydowaliby się podjąć ryzyko. W filmie pierwszy podjął je Wojciech Jerzy Has. W obsypanej nagrodami Felicji z „Jak być kochaną” Krafftówna pokazała, że ruch powieki, pauza, mogą wyrazić więcej niż najbardziej dynamiczny monolog.

Teatr na pierwszym miejscu

Podkreśla, że najważniejszym dla niej warsztatem pracy była i jest scena: – Spotkania z filmem, choć nieraz miłe i zawodowo płodne, zdarzały się na tyle rzadko, że nie stanowiły istotnej konkurencji dla teatru. Diagnoza nie jest do końca prawdziwa, bo w historii polskiego kina zaznaczyła się dość mocno.

Debiut filmowy u Jana Rybkowskiego

W kinie zadebiutowała w 1953 roku u Jana Rybkowskiego epizodem w „Sprawie do załatwienia”. Wojciech Jerzy Has, zanim powierzył jej postać Felicji w „Jak być kochaną”, obsadził ją w pełnej liryzmu i kobiecości roli barmanki Zosi w „Złocie” (1961). Zupełnie inną kreacją była wyniosła i władcza Camilla de Tormez, macocha Paszeki w „Rękopisie znalezionym w Saragossie” (1964) oraz skromna i skupiona Jadwiga w „Szyfrach” (1966).

„Jak być kochaną”

Najwybitniejszą kreację stworzyła w filmie „Jak być kochaną” (1962). Felicję Krafftówny uznano za najciekawszą postać kobiecą w polskim filmie powojennym.

 

– Na sukces tego filmu złożyło się wiele czynników. Przede wszystkim osobowość Hasa, który dobrał sobie grupę ludzi czujnych i doświadczonych: wspaniałego operatora Stefana Matyjaszkiewicza, który był portrecistą, umiał świetnie oświetlić twarz, pokazać ją w zbliżeniu. Pracując z Hasem, wiedzieliśmy, że scenariusz filmu miał w głowie, wiedział też, jak chce go zmontować. Dawał bardzo precyzyjne uwagi, dotyczące poszczególnych ujęć – mówi aktorka.

 

– Już w pierwszych dyskusjach nad rolą Felicji zdecydowaliśmy się z Krafftówną na typ aktorstwa bardzo emocjonalnego, bezpośredniego. Aktorka genialnie zharmonizowała je z bardzo wysoko stojącym rzemiosłem, z precyzyjnym warsztatem wszechstronnie utalentowanej artystki – wspominał w jednym z wywiadów Wojciech Jerzy Has.

 

Ta niezwykle skomplikowana rola miała formę monologu wewnętrznego bohaterki, który Krafftówna znakomicie wykorzystała. Potrafiła przedstawić wstrząsający rozrachunek kobiety z jej przeszłością, powracającą w pełnych dramatyzmu obrazach. Felicja – jak pisano – staje się jednocześnie własnym oskarżycielem i obrońcą, gdy w przejmujący sposób stawia sobie pytanie, jak przed laty powinna postąpić, czy mogła coś zmienić. Za tę rolę Barbara Krafftówna dostała m.in. nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w San Francisco.

Kabaret Starszych Panów

Inne role filmowe to m.in.: Zofia Karpińska w „Deszczowym lipcu” (1957) Leonarda Buczkowskiego, Stefka u Andrzeja Wajdy w „Popiele i diamencie” (1958), Suflerka „Flapcia” u Janusza Morgensterna w „Jutro premiera” (1962). Kazimierz Kutz po roli Niury w „Nikt nie woła” (1960) powierzył jej postać Barbarki w „Upale” (1964) – filmowej wersji „Kabaretu Starszych Panów” Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory, gdzie Krafftówna była jedną z gwiazd.

 

– Dziś się mówi, że w Kabarecie Starszych Panów spotkał się prawdziwy gwiazdozbiór. Ale o tym zdecydowała intuicja obu twórców. Przez ten kabaret przewinęły się właściwie wszystkie ważne postacie świata teatralnego, także wielu aktorów dramatycznych. Z programu na program następowała naturalna selekcja, na podstawie której utworzył się trzon kabaretu. Dziś, jak obliczyłam, z całej naszej gromadki pozostała tylko piątka. Starsi Panowie Dwaj dawali nam sporo swobody. Kiedy pojawiały się kolejne piosenki, Jerzy Wasowski zapraszał nas do fortepianu i mówił: Najpierw posłuchajcie mnie, a potem będziecie mogli fantazjować po swojemu. A nasze wyobraźnie niosły nas daleko. Wasowski przysłuchiwał się tym propozycjom i starał się znaleźć złoty środek – wspomina aktorka.

„Czterej pancerni i pies”

Ogromną popularność na początku lat 70-tych przyniósł jej serial „Czterej pancerni i pies”. Choć grana przez Krafftównę postać Honoraty nie pojawiała się w nim często, od razu zaskarbiła sobie sympatię widzów. Piegowata dziewczyna z warkoczykami wykazała się odwagą, temperamentem, jakich mógłby jej pozazdrościć niejeden zawodowy żołnierz.

Aktorka wszechstronna

Wielkim zaskoczeniem był spektakl telewizyjny „Wizyta Starszej Pani” w 1971 roku. Jerzy Gruza powierzył jej rolę tytułową, którą najczęściej grają seniorki sceny. Okazało się, że młoda wówczas Krafftówna fantastycznie zagrała postać Klary Zachanassian, starej, mściwej milionerki. Sama zresztą wymyśliła charakteryzację: wydłużone czoło, do tego sztuczne rzęsy i wzrok, który mroził widzów.

Stany Zjednoczone

W 1983 roku dostała propozycję zagrania Janiny Węgorzewskiej w „Matce” po angielsku. Roli nauczyła się fonetycznie i przez wiele tygodni objeżdżała Stany Zjednoczone, odnosząc sukcesy. Krótki pobyt przeciągnął się do wielu lat. Występowała w Ameryce z monodramami poetyckimi, reżyserowała i grała w różnych spektaklach po angielsku. Jako Hrabina Kotłubaj występowała w czasie festiwalu Gombrowiczowskiego w Radomiu (1997), w spektaklu przygotowanym ze studentami Szkoły Teatralnej Filmowej i Telewizyjnej z Los Angeles w reżyserii Michaela Hacketta.

 

Mieszkając w Los Angeles, po trzydziestu latach odebrała nagrodę za rolę – Felicji w „Jak być kochaną” Wojciecha Hasa. W roku 1963 film zdobył na festiwalu filmowym w San Francisco trzy z czterech głównych nagród: za najlepszą rolę żeńską, reżyserię i scenariusz Kazimierza Brandysa, który powstał na podstawie jego opowiadania. Wtedy nikt z Polaków na festiwal nie pojechał, ale kiedy dowiedziano się, że aktorka mieszka w Stanach Zjednoczonych, sprowadzono film i urządzono uroczyste wręczenie nagrody.

Powrót do Polski

Od 15 lat znów mieszka w Polsce, grywa w serialach, teatrach, spektaklach telewizyjnych. Niedawno wspomniała, że ma lęk wysokości i przyznała, że aby czuła się komfortowo reżyserzy musieli dokonywać drobnych zmian w swoich inscenizacjach. Pytana, czy jest przesądna przyznała po chwili wahania: – Raczej czujna. Nie reaguję, gdy kot przebiegnie mi drogę, ale, kiedy zapomnę czegoś zabrać z domu i muszę wrócić, po prostu się cofam, tak jakbym przewijała taśmę do tyłu.

Młoda duchem

Mimo poważnego wieku, jest wciąż młoda duchem i uwielbia marzyć. – Kiedy skończyłam 77 lat bardzo się ucieszyłam, że te „dwie siekierki” mam za sobą. Pięć lat temu, gdy przyszedł „bałwanek”, czuję się dziwnie, bo mam wrażenie, że duchem jestem znacznie młodsza. W naszej epoce wiek bywa trudny do określenia. Łatwiej ocenić stan duszy: jeśli ktoś ma starą duszę, może być starcem już w wieku 20 lat. Mam nadzieję, że ze mną jest akurat odwrotnie.

 

Jan Bończa-Szabłowski

05.12.2013