Agnieszka Odorowicz o dekadzie PISF

Na stronie internetowej kampanii społecznej Legalna Kultura ukazał się wywiad Michała Chacińskiego z dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej Agnieszką Odorowicz. Rozmowa jest podsumowaniem dziesięciu lat funkcjonowania PISF oraz zmian, które dzięki jego powstaniu w 2005 roku nastąpiły w polskiej kinematografii. Wśród tematów wywiadu są także m.in. różnorodność polskiego kina współczesnego i jego sukcesy międzynarodowe, relacje producentów z dystrybutorami, zmiana postrzegania Instytutu przez ustawowych płatników, a także wyzwania stojące przed nowym dyrektorem. Poniżej zamieszczamy fragment wywiadu. Pełna treść dostępna jest na stronie internetowej www.legalnakultura.pl.

[Dziesięć lat istnienia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej]

W tym roku mija dziesięć lat od rozpoczęcia działalności przez PISF. Pomówimy za chwilę o tej dekadzie, ale proszę na początek podsumować ją krótko. Operacja się udała?

Bardzo. Jak na branżę masowo docierającą ze swoim produktem do odbiorcy, kino operuje na stosunkowo niewielkim budżecie publicznym. Mamy do dyspozycji rocznie około 120-130 milionów złotych na działalność. To przecież raptem jedna trzecia kosztów superprodukcji w USA. Za te pieniądze udało się wzmocnić system produkcji, ożywić rynek i pozyskać miliony nowych widzów.

[…]

[O powstaniu Instytutu i relacjach z płatnikami z tytułu art. 19 ustawy o kinematografii]

Pani pierwsza kadencja, w latach 2005-2010, to okres definiowania nowych reguł gry. Pamiętam, że to był czas ciągłych sporów w branży o to, jak Instytut powinien działać.

Rzeczywiście, mało kto dziś pamięta, że początki Instytutu i w ogóle ustawa o kinematografii były też polem bitwy w samej branży. Doświadczeni twórcy bronili się przed naszą polityką, bo założenie, że starzy zawodowcy mają być oceniani przede wszystkim na podstawie jakości scenariusza, tak samo jak zupełni debiutanci, była dla niektórych nie do przyjęcia. Było tak jeszcze do niedawna, bo przecież mieliśmy przed chwilą sytuację, w której jeden z twórców poskarżył się na PISF do Rzecznika Praw Obywatelskich, a inny zwołał Komisję Kultury w Sejmie z tego powodu, że nie dostał dofinansowania na swój film. PRL-owskie nastawienie w stylu „ja sobie załatwię” powodowało, że nowy system, nowe zasady działania, były bardzo kontestowane.

Dodatkową trudnością była świadomość, że wtedy, w 2005 roku nie można iść na wojnę z całym światem. Pamiętajmy, że przeciwko ustawie i istnieniu Instytutu buntowali się płatnicy, którzy mieli przecież wpłacić prawie100 milionów daniny publicznej, co do której nie byli pewni jak będzie wydatkowana. Uważali, że to będą zmarnowane pieniądze. Ustawa miała natomiast oparcie w środowisku filmowym, rozumiejącym, że budujemy nowy system, który pozwoli odrodzić się polskiej kinematografii, jeśli tylko mądrze wykorzystamy szansę wynikającą z ustawy. Musieliśmy działać wspólnie. Przecież gdyby powstanie Instytutu wiązało się z jakąkolwiek wpadką, to ustawodawca mógłby spokojnie zmienić zapisy ustawy, pozbawić nas finansowania albo zlikwidować.

Ta często zbyt wyrozumiała polityka skończyła się wraz z upływem pierwszej pięcioletniej kadencji. Do konkursu na dyrektora w 2010 roku stanęłam z bardziej radykalnym programem PISF. Mimo tego zostałam wybrana. To był dobry sygnał, że samo środowisko filmowe jest przekonane, że potrzebne są zmiany.

Nawiasem mówiąc nasi mecenasi, czyli ustawowi płatnicy, nie poprzestali na proteście przeciwko powołaniu Instytutu 10 lat temu. Wielokrotnie podejmowano próby zmiany ustawy. W pewnym momencie był na przykład poselski projekt nowelizacji ustawy, zakładający wyłączenie telewizji kablowych z jej postanowień. Wiedziałam wtedy, że jesteśmy na prostej drodze do tego, żeby trybunał konstytucyjny uznał tak zmienioną ustawę za złamanie zasady równości podmiotów wobec prawa, bo skoro jedni nie muszą płacić, to dlaczego mają płacić inni. Z największym trudem przekonaliśmy wówczas parlament do swoich racji. Dziś mam satysfakcję, że było warto. Dwa lata temu to właśnie nasi mecenasi dali mi nagrodę Menedżera Roku. Gdyby mi ktoś 10 lat temu powiedział, że dostanę od nich taką nagrodę, uznałabym to za fantasmagorię. Wydawało się wtedy, że naszych racji nie da się pogodzić.

[…]

[O przyszłości Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej]

Jak zdefiniowałaby Pani najważniejsze wyzwania nowego dyrektora?

Po pierwsze, utrzymać udział polskiego kina w rynku. Dzisiaj to około 30% i chyba nierealistycznie byłoby oczekiwać, że może być dużo więcej. Jesteśmy w europejskiej czołówce. Po drugie, podnieść jakość produkcji. To stałe zadanie PISF. Lepsze scenariusze, lepiej przygotowane produkcje, lepiej przemyślane projekty. Po trzecie, wyregulować relacje w branży, czyli wspomniane wcześniej stosunki między producentami, dystrybutorami i właścicielami kin. Po czwarte, przełożyć to na zwroty dotacji do PISF.

Nie uważa Pani dziś, że może należało dekadę temu wpisać do ustawy jakiś mechanizm dopuszczenia do trzeciej kadencji?

Procedując ustawę w Sejmie byłam przekonana, że dwie kadencje to wystarczająco dużo. Nie zmieniłam zdania. W kinematografii 10 lat w praktyce oddziałuje na więcej. Tak jest w przypadku Prezydenta, kadencyjność działa w wielu instytucjach. Każdej organizacji przydaje się świeża krew. Patrzę na PISF trochę jak na swoje dziecko, które oddaję w kolejne ręce. Chciałabym, żeby nauczyło się teraz nowych rzeczy. Wierzę, że może przyjść ktoś nowy, pełen nowych pomysłów i zdolności. Tego Instytutowi życzę.

Cała rozmowa Michała Chacińskiego z dyrektor Agnieszką Odorowicz na stronie kampanii społecznej Legalna Kultura www.legalnakultura.pl.

16.02.2015