Aktor w tonacji mol

14 grudnia wybitny aktor obchodzi jubileusz 45-lecia pracy artystycznej.

 

Byłem jako dziecko i jestem nadal jako ktoś, mam nadzieję, dojrzały, nieśmiałym, wstydliwym człowiekiem To, niestety, towarzyszy mi także w zawodzie. Komplikuje. Bywa uciążliwe. Tego chyba nie ma w sobie młode pokolenie aktorów, które jest odważne, twarde, bez kompleksów. Oni wiedzą, że świat jest teatrem i umieją z tego skorzystać, także poza zawodem aktorskim. Natomiast moja generacja wychowała się w pewnej pokorze wobec świata i sztuki – twierdzi Piotr Fronczewski, który obchodzi właśnie 45-lecie pracy artystycznej.

 

Jest nie tylko jednym z najlepszych, ale i najbardziej lubianych aktorów polskich. Aktorem z pochodzenia, powołania i przekonania.

 

Człowiek rodzi się aktorem, tak jak rodzi się księciem – przyznał w jednym z wywiadów. – Nie gra się po to, żeby zarabiać na życie. Gra się po to, żeby kłamać, żeby siebie okłamywać, żeby można było być tym, kim nie można być, ponieważ ma się dosyć bycia tym, kim się jest. Gra się dobrych, bo jest się złym, świętych, bo jest się podłym, morderców, bo jest się kłamcą z urodzenia. Gra się, aby się nie znać, i gra się, ponieważ zna się siebie za dobrze. Gra się, bo kocha się prawdę, i gra się, ponieważ nienawidzi się prawdy. Gra się, bo zwariowałoby się, nie grając. To nie moje! Ale jest w tym styl, i szyk i dużo racji.

Aktor od dziecka

Aktorem jest od dziecka. Miał 12 lat, kiedy trafił na plan filmu Stanisława Różewicza „Wolne miasto”. Wcześniej pojawiał się w spektaklach telewizyjnych dla najmłodszych, ale też w „Kobrach”, słuchowiskach radiowych i w Teatrze Syrena, gdzie zadebiutował u boku słynnego aktora komediowego i kabaretowego, Adolfa Dymszy. Razem zagrali w spektaklu „Pan Vincenzo jest moim ojcem”.

Jak wielu aktorów „starej daty” uważa, że warsztat aktorski kształci się dzięki pracy w teatrze. A w tej dziedzinie ma na swym koncie wybitne role w dramaturgii polskiej i światowej. Z charakterystycznym głosem i manierą uznany został dość jednogłośnie za aktora stworzonego dla Gombrowicza.. Od ponad 20 lat związany z Teatrem Ateneum, wcześniej występował na deskach Narodowego, Współczesnego i Dramatycznego.

 

Choć ma w swym dorobku wiele ról filmowych, bardzo przeżywa, że ta filmowa passa najwyraźniej się od niego odwróciła. Pytany przed rokiem o rolę kina w swym aktorskim życiu odpowiedział z przekąsem:

 

Parafrazując pewien tytuł filmowy powiedziałbym, że to nie jest kinematografia dla starych ludzi. Mam za sobą role filmowe, ale były przypisane do mojego młodego wieku. Myślę, że są aktorzy światłoczuli, którzy mają niezwykłe porozumienie z kamerą. Obawiam się, że do nich nie należę. Moje wszystkie filmy były już bardzo dawno temu. Może jestem po części panem Feuerbachem, starym aktorem, którego gram w Ateneum, który gada nie tak, jak się powinno, zachowuje nie tak, jak by tego oczekiwano.

Wybitne role filmowe

Ta nuta goryczy nie powinna przesłaniać jednak jego niezwykłej listy filmów, w których nie tylko dał się zauważyć, ale często stworzył znaczące, często wybitne role.

 

Jedną z pierwszych ról zagrał w komedii Tadeusza Chmielewskiego „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, gdzie wcielił się we włoskiego żołnierza. Kolejne role wykreował m.in. w filmach: „Dzięcioł” Jerzego Gruzy, „Książę sezonu” Witolda Orzechowskiego czy w „Bolesławie Śmiałym” Witolda Lesiewicza. To był koniec lat 60. i początek 70. ub. wieku. Potem dał się zauważyć w „Bilansie kwartalnym” Krzysztofa Zanussiego, gdzie partnerował Mai Komorowskiej. O tym, że nawet z niewielkiej roli potrafił zrobić kreacje przekonał w zrealizowanej przez Andrzeja Wajdę ekranizacji „Ziemi obiecanej”, gdzie wcielił się w postać Horna, pracownika kantoru w fabryce Bucholca.

 

Już tu widać, że zabiegali o niego najwybitniejsi reżyserzy. Wśród nich także Jerzy Hoffman, który powierzył mu postać hrabiego Treski w „Trędowatej”. Świetnie sprawdził się w kinie moralnego niepokoju grając m.in. doktora Kucharskiego w „Pokoju z widokiem na morze” Janusza Zaorskiego czy Wyszomirskiego w „Sam na sam” Andrzeja Kostenki. Potrafił być przekonujący jako Żyd Henryk Szlangbaum w serialu „Lalka”, młody socjalista Stanisław Mrowiński w „Polskich drogach”. Dzięki kreacji Fronczewskiego niewielka rola Stańczyka w „Królowej Bonie” nabrała szczególnej wagi i znaczenia.

Zdolności muzyczne

O swych wielkich zdolnościach muzycznych przekonał główną rolę w komedii „Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy”. Wcielił się w rolę sprytnego Freda Kampinosa, który zostaje współwłaścicielem teatrzyku „Czerwony Młyn”, a w tajemnicy planuje napad na znajdujący się w pobliżu bank.

 

Na początku lat 80. zaskoczył widzów postacią śpiewającego Franka Kimono, którego utwory cieszyły się dużą popularnością.

 

Mimo tych bezsprzecznych sukcesów wokalnych powiedział w jednym z wywiadów:

 

Nie przywiązuję żadnej wagi do swojego śpiewania. Ono ma charakter przypadkowy, wyrywkowy. Ja nie uważam się za aktora śpiewającego – niech mnie ręka boska broni i uwolni od tej nomenklatury. Nie umiem śpiewać, nie szkoliłem się szczególnie w tym kierunku. Ja sobie „radzę”, nie śpiewam – tak bym to określił. Dysponuję jakimś standardowym wyposażeniem słuchowo-wokalnym i to jest wszystko. Nie mam ambicji śpiewaczych, piosenkarskich. Aczkolwiek, gdyby można było z tego wyodrębnić jakiś taki nurt piosenki literackiej o charakterze refleksyjnym, z taką poświatą filozoficzną, dającą się zamknąć w rygor piosenki, to może bym spróbował. Na przykład Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu – do tej pory nie rozumiem, co to znaczy. Z całą pewnością nie jestem aktorem śpiewającym.

Filmy dla dzieci

Aktorstwo najwyraźniej nie wyleczyło Piotra Fronczewskiego z kompleksów. Mimo niekwestionowanych sukcesów nigdy nie odcinał kuponów od swej popularności. Specjalne miejsce w jego kinematografii zajmują filmy dziecięce. Jest wręcz wymarzonym bohaterem adaptacji książek Kornela Makuszyńskiego „Szaleństwa panny Ewy” i „Awantura o Basię” a przede wszystkim niezrównanym odtwórcą przygód niezwykłego nauczyciela i czarodzieja Ambrożego Kleksa, którego zagrał w filmach Krzysztofa Gradowskiego.

 

W ciągu swej bogatej aktorskiej kariery ról dla kina wykreował bardzo wiele. Wystąpił też m.in. w filmach: „Dotknięci” Wiesława Saniewskiego, „Konsul” Mirosława Borka, „Ucieczka z kina Wolność” i „Weiser” Wojciecha Marczewskiego, „Ostatnia akcja” Michała Rogalskiego oraz – niedawno – w dramacie „Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł”, w reżyserii Antoniego Krauzego, gdzie grał Zenona Kliszkę.

 

Wykreował też wiele ról w Teatrze Telewizji. Wystąpił m.in. w „Rewizorze” Gogola w reż. Jerzego Gruzy, „Kordianie” Słowackiego w reż. Gustawa Holoubka, „Weselu” Wyspiańskiego w reż. Jana Kulczyńskiego, „Dwóch teatrach” Szaniawskiego w reż. Gustawa Holoubka oraz „Rozmowach z katem” Moczarskiego w reż. Macieja Englerta.. Popularność dały mu seriale „Dom”, „Rodzina zastępcza”, „Tygrysy Europy” i „Magda M”. Do tego dochodzi słynny Pan Piotruś z „Kabaretu Olgi Lipińskiej, są występy w Kabarecie Pod Egidą Jana Pietrzaka.

Skłonność do refleksji, melancholii, sentymentalizmu

Fronczewski bawiąc potrafi wzruszać, ale też zachęcać do refleksji.

 

Zostałem chyba wyposażony przez naturę w skłonność do refleksji, melancholii, sentymentalizmu, smutków i smuteczków. Przyjmuję to z pokorą. Nie próbuję z tym walczyć, nauczyłem się z tym żyć i nie mam motywacji, by budzić w sobie jakiś szczególny, ekstatyczny entuzjazm do życia. I w życiu, i w teatrze jestem trochę jak widz patrzący z pewnym dystansem – przyznał przed rokiem. – Mówiąc najkrócej, jestem nastawiony do życia w tonacji molowej. Bliższe mi jest serio niż buffo, a jeśli czasem przyjmuję postawę buffo, to po to, by nie zwariować od nadmiaru trosk, melancholii i innych smutków.

 

W 1996 roku aktor otrzymał Superwiktora za dorobek artystyczny. Na swoim koncie ma również m.in. Nagrodę Prezesa rady Ministrów za twórczość dla dzieci oraz Złotą Kaczkę w kategorii najlepszy polski aktor.

 

Jan Bończa-Szabłowski

14.12.2013