Aneta Kopacz o "Joannie"

Nagradzany na wielu festiwalach film „Joanna” to dokumentalny portret Joanny Sałygi, młodej matki i autorki bloga Chustka, która walczy ze śmiertelną chorobą. Produkcja została zrealizowana przez Wajda Studio, w ramach współfinansowanego przez PISF – Polski Instytut Sztuki Filmowej programu Dok Pro.

Film „Joanna” jest nominowany do Oscara w kategorii „Najlepszy Krótkometrażowy Film Dokumentalny”.

O filmie z reżyserką Anetą Kopacz rozmawia Agnieszka Skalska/Wajda Studio.

Jak dowiedziałaś się o Joannie?

Byłam świeżo upieczoną mamą, moja córka miała wówczas siedem miesięcy. Karmiłam, przewijałam, zajmowałam się domem. Pewnego dnia, przeglądając informacje w Internecie, natrafiłam na artykuł o Joannie. W tytule był „rak”. Ponieważ nie chciałam fundować sobie przykrych emocji, automatycznie przeszłam dalej. Po krótkiej jednak chwili wróciłam. Moją uwagę przykuł portret Joanny, nie mogłam oderwać wzroku od jej oczu, spojrzenia. To była magia. Przeczytałam ten artykuł, a potem jej blog, który całkowicie mnie pochłonął. Byłam absolutnie zachwycona. Tym, w jaki sposób żyła, jak opisywała swoją codzienność i relacje z rodziną. Uwielbiałam jej styl. Zwarty, dosadny, pełen inteligentnego, ciętego humoru, cyniczny. Natychmiast zobaczyłam film o mądrej, wrażliwej, wyjątkowej kobiecie.

Opowiedz o Waszym pierwszym spotkaniu.

Spotkałyśmy się w Klubie Księgarza, gdzie prezentowany był reportaż radiowy o Joannie. W trakcie emisji, kiedy pojawił się głos Jasia, Joanna nie opanowała wzruszenia i wyszła. Po chwili poszłam za nią. Ledwo widoczna, stała tyłem w ciemnym, pustym pomieszczeniu. Pomyślałam, że jest drobna. Z głośników dobiegał dźwięk reportażu – lektorka czytała właśnie fragment bloga Joanny. Podeszłam do niej, przedstawiłam się. Wiedziała kim jestem, ponieważ wcześniej kontaktowałyśmy się mailowo. Dłuższą chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu, popłynęły nam łzy. Miałam wrażenie wzajemnej, niezwykłej bliskości, dziwne uczucie przy pierwszym spotkaniu, ale tak było. Powiedziałam, że chciałabym zrobić o niej film, a ona na to, że miała już takie propozycje od znanych reżyserów i wszystkim odmówiła. Poprosiłam wtedy o jedną minutę, w której opowiedziałam, jak chciałabym utrwalić jej historię w obrazie. Dodałam, że, jeśli po tej jednej minucie powie „nie”, nigdy więcej nie zawróce jej głowy. Dwa dni potem realizowaliśmy pierwsze zdjęcia.

Współautorem scenariusza Twojego filmu jest Tomek Średniawa. Scenariusz dokumentu jest bardzo specyficzny, ponieważ nie można przewidzieć, co się wydarzy. Jak przebiegała Wasza praca?

Praca nad scenariuszem trwała cały czas. Podczas dni zdjęciowych, poza nimi, podczas wstępnych prób montażowych. Zastanawialiśmy się, w którym kierunku idziemy, jaki finalnie ma być film. W końcu spisaliśmy wszystkie sceny, pocięliśmy je i jak puzzle układaliśmy na ogromnym stole. Później pracowaliśmy z montażystą jednym, drugim, ostatni miesiąc montowałam już sama. Kilka miesięcy przestawialiśmy sceny, dodawaliśmy, wyrzucaliśmy. Wszystko po to, aby oddać te emocje, które czuliśmy podczas filmowania Joanny i jej rodziny. Kluczowym dla nas było, żeby film był jak najwierniejszy w warstwie emocjonalnej.

Bloga „Chustka” czytały w Polsce tysiące osób, ich autorka była dla nich bardzo ważna. Zrobienie o niej filmu było dużą odpowiedzialnością. Czy czułaś ciężar tego, presję? Czy przeszkadzało to w realizacji filmu, a może dodawało sił?

W ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Czułam, że robię ważny film o niezwykłej dziewczynie. Starałam się niczego nie przeoczyć, być uważna, skupiona na pracy, możliwie jak najbardziej dyskretna. Musiałam być blisko i jednocześnie nie mogłam burzyć intymności moich bohaterów. To było wielkie wyzwanie, tym bardziej, że nie znałyśmy się z Joanną wcześniej. Bardzo szanowałam jej prywatność.

Realizowałam osobisty, intymny film, taki, jaki obiecałam Joannie w tej „jednej minucie” podczas naszego pierwszego spotkania. Tylko to się liczyło.

Czy pamiętasz moment, kiedy poczułaś podczas montażu, że znasz już finalny kształt filmu?

Film rodził się stopniowo, z dnia na dzień, miesiąca na miesiąc. Spędzaliśmy dnie i noce w montażowni na rozmowach, rozważaniach, próbach. Stale myślałam i śniłam o filmie, cały mój czas był nim wypełniony. Pamiętam taki moment, kiedy tuż przed Bożym Narodzeniem 2012 skończyliśmy montaż, film był gotowy, a ja w dalszym ciągu nie czułam spokoju. Nie wiedziałam, czy to przemęczenie nie pozwala mi cieszyć się z wykonanej pracy, czy może jednak nie takiego filmu oczekuję.

Gdy wróciłam po Nowym Roku stwierdziłam, że filmu nie ma i zaczęliśmy od początku. Wówczas dołączył do nas montażysta Paweł Laskowski. Po mniej więcej tygodniu wspólnej pracy, bez najmniejszych wątpliwości, wiedziałam, że idziemy w dobrym kierunku. Propozycja Pawła była dokładnie tym, czego szukałam. Wtedy zobaczyłam finalny kształt filmu, to było totalne olśnienie. Ostatnie tygodnie montowałam sama i konsultowałam się ze współscenarzystą Tomkiem Średniawą. Dokładnie wiedziałam już czego chcę i jak to osiągnąć.

Jakie są najważniejsze słowa, które usłyszałaś na temat swojego filmu?

Pewien mężczyzna tuż po projekcji powiedział mi, że dla niego to najważniejszy film, jaki w życiu widział, że jest w nim absolutnie wszystko, w dodatku bez cienia manipulacji widzem. Dodał także, że każde słowo interpretacji będzie zaledwie próbą nazywania tego, co w swej ulotności, z natury rzeczy jest niedefiniowalne i niemierzalne. Albo to czujesz, albo nie. Tyle.

Tak naprawdę, wszystkie słowa, które usłyszałam są ogromnie ważne. Po pierwsze dlatego, że widzowie fantastycznie odczytali moje najskrytsze intencje. Po drugie – ponieważ film porusza bardzo osobiste struny. Często dowiaduję się, jak wiele dla kogoś znaczy i dlaczego. To są szczególne rozmowy, w których padają szczególne słowa. Myślę sobie wtedy, że naprawdę warto było.

Co było dla Ciebie najcenniejszym doświadczeniem podczas realizacji filmu?

Chciałabym powiedzieć, że wszystko było niezwykle cenne i trudno jest wartościować. Możliwość przebywania i poznawania Joanny, możliwość pracy z fantastycznymi ludźmi, zmagania z produkcją, nieustające poszukiwania środków finansowych. Bardzo wiele się nauczyłam. Niestety także na podstawie złych doświadczeń. Są tacy, którzy wyłącznie żerują na pracy innych i z przyjemnością przypisują sobie ich zasługi. Na szczęście w naszym projekcie to przypadek odosobniony, acz dotkliwie edukacyjny.

Jak udało Ci się nawiązać współpracę ze znakomitym operatorem Łukaszem Żalem oraz laureatem Oscara Janem A.P. Kaczmarkiem?

Jana Kaczmarka znałam wcześniej, zatelefonowałam do niego i poprosiłam o spotkanie. To było na samym początku realizacji filmu. Zmontowałam fragment ostatnich zdjęć i mu zawiozłam – Jan przebywał akurat w Polsce. Po tygodniu nagrał na mojej skrzynce wiadomość, że napisze muzykę do „Joanny”. Byłam bardzo szczęśliwa, że artysta tej klasy zgodził się wziąć udział w projekcie bardzo niskobudżetowym.

Łukasza polecił mi mój nauczyciel Jacek Bławut. Dosyć długo szukałam operatora. Dwóch mi odmówiło, twierdząc, że nie chcą robić filmu o raku i umieraniu. Próbowałam opowiadać, jaki ma być film i o czym, ale wszystko na nic. Myślę, że wtedy mało kto wierzył w moje słowa. Zmysłowy film o życiu z rakiem w tle? Niemożliwe!

Bardzo szybko stało sie dla mnie jasne, że Łukasz doskonale rozumie, o czym mówię. Nie miałam żadnych wątpliwości i podczas całej realizacji filmu utwierdzałam się jedynie w przekonaniu, że dokonałam świetnego wyboru. Zdolny, dyskretny, wrażliwy i bardzo pracowity. Takiego człowieka właśnie potrzebowałam.

Bardzo ważna i świetnie dopracowana w filmie jest warstwa dźwiękowa. Jak pracowało Ci się z jednym z najlepszych w Polsce dźwiękowców – Jackiem Hamelą?

Z Jackiem pracowało mi się doskonale. To niezwykle wrażliwy, inteligentny i utalentowany człowiek. Świetny fachowiec, miałam więc gwarancję, że wszystko będzie na najwyższym poziomie, pomimo, że absolutnie nie było nas na to stać. Wchodziłam do Jacka studia na ugiętych nogach, zadając sobie pytanie, co ja tu robię, z tak małym projektem i żadnym, w zasadzie, budżetem. A Jacek zobaczył film i powiedział, że czuje się zaszczycony, że będzie mógł mi pomóc. Taki właśnie jest. Już sama możliwość pracy i spędzania z nim czasu była dla mnie niesamowitym doświadczeniem.

Nigdy nie zapomnę tych dni, kiedy umieszczaliśmy muzykę w filmie. Bardzo precyzyjnie, niemal dźwięk po dźwięku, analizowaliśmy utwory Jana i zastanawialiśmy się, w którym miejscu wybrzmią najlepiej. Talent Jacka i jego wyjątkowa intuicja muzyczna były wówczas bezcenne. Dzięki temu udało się osiągnąć piękną i wyważoną zarazem ścieżkę dźwiękową, którą doceniają dziś krytycy na całym świecie.

„Joanna” zdobyła dotychczas mnóstwo nagród. Która z tych nagród jest dla Ciebie najważniejsza?

Już jakiś czas temu kompletnie pogubiłam się w nagrodach, rzeczywiście jest ich bardzo dużo. Wszystkie razem i każda z osobna znaczą dla mnie tyle, że warto było ciężko pracować, żeby stworzyć coś, co dla wielu ludzi na całym świecie przedstawia wyjątkową wartość. To nadaję sens mojej pracy. Pośród nagród są nie tylko te, przyznawane przez krytyków filmowych i filmowców, ale także nagrody publiczności. One zawsze szczególnie mnie uskrzydlają.

Film cieszy się ogromnym uznaniem również w Stanach Zjednoczonych. Z jakim odbiorem filmu spotkałaś się za oceanem?

Odbiór za oceanem jest niezwykły. Ludzie reagują bardzo emocjonalnie, nie wstydzą się śmiechu, łez, są spontaniczni i szczerzy. Dyskutują, zwierzają się z osobistych przeżyć. Publiczność wielokrotnie zaskoczyła mnie niesamowitą wnikliwością, zauważając najdrobniejsze detale w filmie i je doceniając. Wtedy ostatecznie pozbawiłam się takiej myśli, że skoro tylko ja widzę pewne rzeczy w „Joannie”, to ich tam nie ma. Podejrzewam, że taka obawa z grubsza towarzyszy każdemu twórcy. Szybko tracimy dystans do tego, co robimy i na koniec niczego już nie jesteśmy pewni.

„Joanna” była pierwszym zrealizowanym w Polsce dokumentem współfinansowanym społecznościowo. Co to dla Ciebie znaczy?

Kiedy Joanna odeszła, jej blog odszedł także. Wierni czytelnicy nagle poczuli się opuszczeni, a nawet nieco osamotnieni. Codzienny rytuał czytania tego, co Joanna miała do powiedzenia tak bardzo wpisał się w życie setek ludzi, że trudno było im się pogodzić ze stratą. Sądzę, że ludzie chcieli zobaczyć Joannę, usłyszeć jej głos, jeszcze z nią pobyć. Dlatego pomogli nam finansowo, dzięki czemu udało się zebrać pieniądze i dokończyć film. Dla mnie oznaczało to jeszcze większą odpowiedzialność. Nagle poczułam, że teraz to naprawdę muszę zrobić dobry film, skoro tyle osób mi zaufało. 

Historia Joanny Sałygi jest piękna, ale też bardzo smutna. Czy dla Ciebie to bardziej film o cieszeniu się życiem, czy też bardziej o godnym i pięknym pożegnaniu się ze światem?

Dla mnie to film o rozmowach z własnym dzieckiem i mężem, o wspólnym leżeniu na trawie, chodzeniu w kaloszach po deszczu i zbieraniu grzybów. O najprostszych sprawach w życiu, które stanowią jego istotę. Tak postrzegam sens tego, co tu i teraz. I, jak powiedział jeden z widzów: „Albo to czujesz, albo nie. Tyle.”

Rozmawiała Agnieszka Skalska/Wajda Studio

15.01.2015