Bałem się póki nie widziałem filmów

Barbara Hollender: Ma pan już wrogów?

Michał Chaciński: Rozmawiamy chwilę przed ogłoszeniem listy filmów konkursowych, więc moi wrogowie są na razie in spe. Pewnie wkrótce mi ich przybędzie, ale nie ma innego wyjścia.

Do konkursu zgłoszono w tym roku ponad 40 tytułów. Ile zostało zakwalifikowanych?

Dwanaście.

Bardzo mało.

Konkurs to ekstraklasa. Kiedyś powstawało w Polsce około 25 filmów rocznie i wszystkie były prezentowane w Gdyni. W ostatnich latach liczba produkcji wzrosła dwukrotnie. Ale kręcimy, często nawet z państwową dotacją, zbyt wiele obrazów zupełnie nietrafionych. Założyłem sobie, że w Gdyni nie pojawi się żadna taka katastrofa. Od początku zapowiadałem, że będę ostro ciął.

Bierze pan na siebie wielką odpowiedzialność, stając się pierwszym, najsurowszym jurorem.

Chcąc wyeliminować podejrzenia, że dyrektor filmu nie zrozumiał, albo był w złym humorze, albo kogoś nie lubi, stworzyłem Radę Artystyczną. W jej skład weszli filmoznawca prof. Marek Hendrykowski, dystrybutor Jakub Duszyński oraz scenarzystka i reżyserka Joanna Kos-Krauze. Każdy z tytułów bardzo uczciwie przedyskutowaliśmy. I okazało się, że nasze wybory były niemal identyczne.

Jakie kryteria pan stosował?

 

Z 40 zgłoszonych filmów postanowiłem wybrać tylko obrazy naprawdę udane oraz takie, w których jest jakiś element zdecydowanie wyróżniający się – czasem muzyka, czasem kreacja aktorska czy zdjęcia. Zwracałem uwagę na sprawny warsztat, bo wiele naszych produkcji zabija fałsz scenariusza albo nieudolny sposób narracji. Przede wszystkim jednak szukałem obrazów, które zostawałyby we mnie po zakończeniu seansu, zachęcały do rozmowy. Bardzo chciałbym, aby konkurs główny pokazał amplitudę możliwości naszego kina.


Co z filmami, które nie zostały zakwalifikowane do konkursu?

Słabe nie mają szansy, by się w Gdyni pojawić. Z tych, które coś we mnie poruszyły, które były o krok, dwa albo trzy kroki od konkursu, zbudujemy Panoramę. Znajdzie się w niej kilkanaście tytułów.

W pana programie wyczytałam, że chce pan festiwal umiędzynarodowić, pokazując filmy z innych krajów wschodnioeuropejskich. Po co w Gdyni tworzyć konkurencję dla Warszawskiego Festiwalu czy Karlowych Warów?

To żadna konkurencja. Chcę pokazywać zaledwie kilka najlepszych filmów z Europy Wschodniej, żebyśmy mogli się z nimi porównać. Bywa, że najciekawsze są zarezerwowane przez inne imprezy, ale mam nadzieję, że uda mi się pozyskać 8 tytułów i zorganizować spotkanie np. z węgierskimi twórcami, którzy są dziś w świecie bardzo wysoko notowani.

Zapowiadał pan również targi koprodukcyjne.

W tym roku nie było na nie szans. To praca na 10 miesięcy. Mam nadzieję, że w przyszłym uda się.

Festiwal za miesiąc. Ma pan tremę? Czego pan się najbardziej boi?

 

To straszne, ale przestałem się bać. Uznałem, że najgorsze co może się wydarzyć to to, że festiwal nie będzie lepszy, a ja będę sfrustrowany, że nie udało mi się zrealizować planu. Dlatego postanowiłem, że będę radykalny. A czy boję się, że to się nie uda? Bałem się dopóki nie obejrzałem filmów. Teraz mam nadzieję, że będzie w porządku.

 

Rozmawiała Barbara Hollender

10.05.2011