Barbara Hollender o debiutach w Gdyni

Debiutanci stali się w ostatnich latach wielką siłą polskiego kina. Jednak w tegorocznym konkursie gdyńskiego festiwalu znalazły się tylko trzy filmy debiutantów – pisze Barbara Hollender.

Bohater filmu „Bez wstydu” Filipa Marczewskiego, Tadek, rzucił szkołę i pojechał na południe Polski, do siostry. Anka nie radzi sobie. Bezrobotna, ciągle leczy rany po nieudanych związkach z mężczyznami.

Od pierwszej chwili czujemy, że między rodzeństwem stało się kiedyś coś, o czym głośno nie mówią. Jest między nimi erotyczne napięcie, chemia. Chłopak nie ukrywa fascynacji siostrą, nienawidzi jej obecnego faceta. Ona, przestraszona tym uczuciem, broni się jak potrafi. Ich wzajemne relacje są pełne bólu.

Z kolei Tomasz Wasilewski całkowicie wyizolował swoich bohaterów z otoczenia. Bohaterka „W sypialni” gdzieś w Gdyni ma dom opleciony winoroślami, męża, dorosłego syna. Wszystko to zostawia za sobą, wsiada do samochodu i w jednej sukience jedzie do Warszawy. Coś pęka w jej życiu? W niej samej? Nie wiadomo.

Historia przedstawiona przez Wasilewskiego jest pełna niedopowiedzeń, literacka i nierzeczywista, ale jednocześnie pełna zadumy nad istotą związków między ludźmi, miłością, wolnością.

 

W przeciwieństwie do „W sypialni” debiut Marii Sadowskiej jest mocno zakorzeniony w rzeczywistości. Reżyserkę „Dnia kobiet” zainspirowała sprawa Bożeny Łopackiej, która przed kilkoma laty wygrała proces z dyrekcją Biedronki.

W filmie kobieta niezbyt młoda, niezbyt ładna, niezbyt wykształcona, samotnie wychowuje 13-letnią córkę. Awans z kasjerki na kierowniczkę sklepu jest dla dla niej szansą na polepszenie sytuacji materialnej. Jednak sukces podnieca i wciąga jak afrodyzjak.

Wszystkie te debiuty są najciekawsze, gdy pokazują bohaterów z bliska. Na ekranie odbija się wtedy wrażliwość twórców, ich wyczulenie na niuanse, umiejętność obserwacji zachowań, drobnych gestów. Tło społeczne wypada jednak znacznie gorzej: jest zbyt schematyczne i oczywiste.

 

W pokoleniu samotnych indywidualistów niewielu twórców potrafi patrzeć na świat tak, jak kiedyś Holland, Kieślowski czy Kijowski, gdy w ich wieku robili kino moralnego niepokoju. A może też prawda o rzeczywistości jest dzisiaj trudniejsza do uchwycenia?

 

 

11.05.2012