Cały przekrój emocji

Rozmawiamy z Aniela Gabryel, studentką Szkoły Filmowej w Łodzi – której działalność jest współfinansowana przez PISF – reżyserką dyplomu licencjackiego „Konstelacje” – fabularnego zapisu ustawień systemowych Berta Hellingera uzupełnionego o fragmenty wizji bohaterów – pokazywanego w konkursie współfinansowanego przez PISF festiwalu „Łodzią po Wiśle”. Impreza obywa się w Warszawie w dniach 25-26 kwietnia.

Pierwsze Ujęcie PISF: Ustawienia Hellingera pokazane są bardzo dosłownie, prawie jeden do jedeno. W innych filmach bywają traktowane z dystansem. Czy zamknięcie fabuły w jednym cyklu takich ustawień jest zabiegiem mającym na celu minimalizm formy – nie zmniejszając siły przekazu?

Aniela Gabryel: Nie interesowało nas opisywanie metody Hellingera, obiektywnego pokazywania jej plusów i minusów. Chcieliśmy opowiedzieć pojedynczą historię, która ma swoją dramaturgię i przebieg. Minimalizm był w tym przypadku jedyną drogą do uzyskania esencji odczuć przeżywanych w trakcie takiej terapii. Pociągało nas to, że w przeciągu godziny, w jednym pokoju, można doświadczyć całego przekroju emocji, które spotykają nas w ciągu całego życia.

 

Część filmu oparta na wizjach, będąca w pewnym sensie rekonstrukcją, ma wywoływać u widza konieczność stworzenia własnej narracji na podstawie pewnych śladów czy też „tropów”. Jest na tyle wymagająca, aby elementy dramatyczne pokazujące ustawienia były tymi, które przede wszystkim prowadzą widza i dają mu możliwość zrozumienia całości na poziomie logicznym.

Czy te wizyjne fragmenty, pokazujące jakby inne światy, elementy mistyczne i metafizyczne, są też rodzajem komentarza do akcji?

To komentarz, ale budowany tak, aby nie narzucał widzowi jednoznacznej ścieżki interpretacji, która mogłaby go zamknąć na to, czego może sam o sobie jeszcze nie wie. Chcieliśmy, aby nie rządziły się one racjonalną logiką przyczynową – skutkową, ale aby działały na mózg jak drzazgi: uruchomiały w widzach to, co pozasłowne i nieznane. Kierowało nami przekonanie, że człowiek nie składa się tylko z tego, co rozumie i co potrafi nazwać, ale też w dużej mierze z odczuć i przeżyć, które nie podlegają definicji.

Film opowiedziany jest mimo wszystko w formie bliskiej dokumentowi, chwilami można mieć wrażenie, że widz uczestniczy w prawdziwej sesji z terapeutą. Jak bardzo inspirowała się pani dokumentem?

Moja praca z aktorami dążyła do uruchomienia prawdziwych emocji, wychodzących z ich osobowości, nie z rysu charakterologicznego bohaterów. Nie robiliśmy klasycznych prób, ale poszliśmy razem na prawdziwe ustawienia i dużo rozmawialiśmy. Pracowaliśmy nad tym, żeby aktorzy podłączali się do swoich własnych historii, a nie odgrywali wymyśloną postać. Wraz z operatorami dopasowaliśmy do tej metody technikę pracy. Kręciliśmy sesję ustawień longiem na trzy kamery. Po każdym przebiegu, aktorzy mieli przerwę na dłuższe „przewietrzenie” głowy i ciała, oraz na rozmowę ze mną. My zaś z operatorami analizowaliśmy na żywo, jak jeszcze możemy zmieniać ustawienia kamer. Było to z jednej strony bardzo dokumentalne, z drugiej zaś miało znamiona pracy nad fabułą, bo trzymaliśmy się jednak scenariusza. Ale nie w sposób kurczowy. Z tego względu montaż sekwencji ustawieniowych był dla nas pracochłonny i wymagał dokumentalnej spostrzegawczości.

„Konstelacje” to pani dyplom licencjacki. Czy pokaz na „Łodzią po Wiśle” będzie pierwszą otwartą prezentacją przed większą publicznością? Jak taką sytuację odbiera reżyserka?

Po egzaminie w szkole filmowej w Łodzi będzie to drugi otwarty pokaz. Jestem zawsze ciekawa odbioru widzów.

 

Rozmawiała Aleksandra Różdżyńska

 

Festiwal „Łodzią po Wiśle” oraz produkcja etiud Szkoły Filmowej w Łodzi jest współfinansowana przez PISF – Polski Instytut Sztuki Filmowej.

24.04.2014