Wędrówka przez niebo i piekło

W środę w wieku 78 lat zmarł Andrzej Czeczot jeden z najwybitniejszych rysowników, malarzy, reżyser filmów animowanych, ilustrator książek, scenarzysta i scenograf.

 

Uważam, że twórczość częściej rodzi się z podświadomości i emocji niż z intelektu, choć i ten bagaż się przydaje – przyznał w jednym z wywiadów. I dodawał – W każdym akcie twórczym ważny jest element zabawy.

Debiut w „Szpilkach”

Studia artystyczne odbywał w Katowicach na Wydziale Grafiki, filii krakowskiej ASP. Debiutował jako karykaturzysta w 1956 r. w tygodniku „Szpilki”, których był stałym współpracownikiem przez wiele lat. Publikował w krajowych i zagranicznych czasopismach takich jak m.in.: „Polityka”, „Polska”, „Ty i Ja”, „Świat”, „Problemy”, „Literatura”, „Pardon” (Niemcy), „Harakiri” (Francja), „The New Yorker” (USA).

 

Na łamach tygodnika „Szpilki” spotkał się m.in. z Andrzejem Mleczko, który tak wspomina tamten okres:

 

Czeczot miał niezwykle oryginalną kreskę i świeże pomysły, które w tamtym czasie mocno odstawały od standardów obowiązujących w rysunku satyrycznym. Byliśmy w niego wpatrzeni i staraliśmy się mu dorównać. Był człowiekiem niezwykle wesołym i rozrywkowym.

Bunt i prowokacja

Erotyka w moich rysunkach i filmach to rodzaj zabawy i prowokacji – mówił Czeczot w 2003 roku w rozmowie z Jerzym Wójcikiem. – Jako młody chłopak sięgałem do biblioteki ojca i czytywałem Boya: „Dziewice konsystorskie”, „Słówka”. Książki uczyły mnie niezależności, myślenia, kształtowały światopogląd. Starałem się zawsze, by w moich rysunkach była i zabawa, i trochę prowokacji erotycznej, i buntu, bo irytuje mnie nasza bigoteria, nasz wiejski obyczajowy katolicyzm, nieprowadzący do przemiany duchowej. Niewiele się zmieniło w Polsce od czasów Boya. Dlatego po swojemu walczę z pozorami, hipokryzją, bigoterią, wszelkimi odmianami cenzury, choć dostawałem za to cięgi.

 

Filmy animowane kręcił od lat 70. – m.in. „Kierdel”, „Gody”, cykl „Makatki” (1979, seria 24 dwuminutówek – nagroda na MFFK Krakowie) oraz serie „Przychodzi baba do doktora” i „Bajki dla dorosłych”. Po internowaniu w grudniu 1981 r. wyemigrował do USA. Po latach tak wspominał swe amerykańskie początki.

Malarz w Nowym Jorku

Nowy Jork jest miastem, w którym łatwo się zaaklimatyzować, znaczna część jego mieszkańców (ok. 20 proc.) urodziła się gdzie indziej. Nie ma tu ostracyzmu. Przywiozłem ze sobą bogate portfolio. Zainteresowano się moją mocną kreską, a później również malarstwem. Niedługo po przyjeździe zacząłem publikować rysunki w „Nowym Dzienniku”, następnie ilustracje do recenzji książkowych w „New York Timesie”; później nawiązałem również współpracę z innymi pismami, m.in. zrobiłem cztery okładki do „New Yorkera”. Wydałem książeczkę „Bajki nowojorskie”. Rękami i nogami broniłem się tylko przed satyrą polityczną, choć mnie namawiano. Z czasem zacząłem również zarabiać malarstwem. Amerykanin, intelektualista pochodzący z Irlandii i ożeniony z Polką, uwielbiał polską sztukę. Namówił mnie do przygotowania wystawy „Village on the East River”, inaugurującej działalność nowo otwieranej galerii. Zrobiłem wystawę – jej plon zakupiono. Z pokazu w Chicago część prac kupiło miejscowe polskie muzeum. Po prezentacji ilustracji do „Bajek śląskich” galerniczka, Holenderka z pochodzenia, zamówiła serię obrazów na wystawę – zakupiono wszystkie.

Eden

Do Polski wrócił w drugiej połowie lat 90., zrealizował wtedy trzyodcinkowy serial: „Piekło”, „Raj i „Arka”, a przede wszystkim głośny, obsypany nagrodami film „Eden”.

 

Ten ostatni obraz, jak zgodnie przyznali krytycy, to wprawdzie sześć lat pracy, niemal dwa miliony rysunków w kadrze, ale efekt naprawdę imponujący.

 

Zamierzałem zrobić animowany serial, lecz producent Tomasz Filipczak tak się zapalił do pomysłu, że przekonał mnie do filmu pełnometrażowego – wspominał Czeczot w jednym z wywiadów. – Bałem się, jestem krótkodystansowcem, nie maratończykiem, ale się uparł. Zaczął zbierać pieniądze, postanowił zbudować studio dla „Edenu”. Część kamer wypożyczyliśmy, korzystaliśmy ze studia WFO, sprzętu dawnego Se-ma-fora, umiejętności jego pracowników, malarek, animatorek. I tak powstała ekipa, która wraz z operatorami, dźwiękowcami liczyła prawie 60 osób. Pracy było dużo, film robiliśmy tradycyjnymi metodami. Komputer służył mi tylko do sprawdzania animacji. Przy starej metodzie konturówek kręcilibyśmy z 15 lat.

Ironiczna bajka dla dorosłych

„Eden” stał się ironiczną bajką dla dojrzałej widowni o kondycji historii i kultury. Bohaterem filmu – jak czytamy w opisie – jest grający na fujarce pastuszek Youzeck, wędrujący przez świat, piekło, czyściec, raj, podwody świat Neptuna, aby wreszcie na pokładzie Arki Noego wylądować w Nowym Jorku. Wesoły, ciekawski prostaczek, czarno-biały w kolorowym filmie, pogwizdując sobie na fujarce, idzie-leci-płynie-jedzie, przemierzając przestrzeń i czas amerykańskiej kultury. Spotyka Prometeusza, Herkulesa, Janosika, Salvadora Dali, Chopina w muzycznym pojedynku z Paganinim, Charlie Parkera, Elvisa Presleya, Beatlesów w żółtej łodzi podwodnej, Noego z rodziną, Napoleona, Neptuna, braci Wright, Kolumba, Isadorę Duncan, orkiestrę z Titanika, Robinsona z Piętaszkiem, Georga Washingtona, masę dziwnych zwierząt i potworów, aniołów, diabłów, czarownice, a nawet samego Pana Boga…

 

Do tej konwencji odniósł się Piotr Bikont, realizując dokument „Z Czeczotem przez niebo i piekło”.

 

Film stał się opowieścią o polskim artyście uwikłanym – z własnej woli lub bez niej – raz w powszednią codzienność, innym razem w Historię.

 

Jan Bończa-Szabłowski

09.05.2012