„Czuliśmy, że robimy ważny film”. Rozmowa z Anną Różalską





O tym, jak z sukcesem współpracować przy produkcji filmów z Amerykanami, współpracy z siostrą Stevena Spielberga – Nancy Spielberg, Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu, a także drugiej historycznej nominacji do Oscara dla Łukasza Żala rozmawiamy z Anną Różalską z firmy Match&Spark, koproducentką filmu „Kto napisze naszą historię” w reżyserii Roberty Grossman.

PISF: Jak to się stało, że Nancy Spielberg, siostra Stevena Spielberga, zgłosiła się do Match&Spark z propozycją koprodukowania filmu „Kto napisze naszą historię” w reżyserii Roberty Grossman?

Anna Różalska: Przed Match&Spark, prowadziłam własną działalność. Z Tarikiem (Tarik Hachoud, przyp. red.), moim wspólnikiem, współpracowaliśmy z firmą RatPac przy filmie dokumentalnym „W imię honoru” w reżyserii Pawła Guli, który też był współfinansowany przez PISF i to była nasza pierwsza samodzielna koprodukcja polsko-amerykańska. To była udana współpraca. „W imię honoru” zostało sprzedane do Netflixa i odbiło się szerokim echem na świecie. Nancy Spielberg zgłosiła się do Bretta (Brett Ratner, przy. red.), właściciela firmy RatPac i Katarzyny Nabiałczyk, jego producentki, w sprawach dotyczących współfinansowania filmu i jednocześnie powiedziała im, że szuka partnera w Polsce. Oni nas ze sobą połączyli i tak to się zaczęło.

Jest to kolejna koprodukcja, po „W imię honoru”, która porusza ważne tematy. Film Pawła Guli opowiada o morderstwach na tle honorowym, które mają miejsce w wielu krajach. „Kto napisze naszą historię” też nie pozostawia widza obojętnym.

Film Roberty Grossman opowiada o archiwum Emanuela Ringelbluma, o tajnej działalności organizacji Oneg Szabat, którą tworzyli intelektualiści żydowscy żyjący w getcie warszawskim. Oni zdawali sobie sprawę z tego co ich czeka i wiedzieli, że jeżeli nie stworzą swojego testamentu to tak naprawdę późniejsze pokolenia nie będę miały skąd dowiedzieć się o tym, co przeżyli. Pod przywództwem historyka doktora Ringelbluma poczuli, że muszą stworzyć swego rodzaju pamiętnik. Spisywali wszystko, zbierali materiały, dokumenty, wszystko co pomogłoby zobaczyć późniejszym pokoleniom, jak to życie wyglądało. Dzięki tym zapiskom historia nie jest jednostronna. To jest zresztą jeden z nielicznych tak dużych pamiętników napisanych przez samych Żydów. Mało kto wie, że te zbiory znajdują się w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie i są wpisane na listę „Pamięci Świata” UNESCO jako zabytek światowego dziedzictwa, obok dzieł Kopernika i Chopina. To pokazuje, jak duża jest ranga tych zbiorów, natomiast wydaje mi się, że one nie są szerzej znane w ogóle na świecie i nie zdajemy sobie sprawy, że obok nas, w centrum Warszawy mamy tak ważne zbiory.

Kiedy pojawiła się propozycja włączenia się w koprodukcję „Kto napisze naszą historię” byliśmy na samym początku rozwijania nowej firmy, ale są tematy, którym się nie odmawia. Ten temat wydawał nam się tak ważny dla historii Polski i historii Warszawy, że zrobiliśmy wszystko, żeby przy nim współpracować. Ta historia broniła się sama, a przy tym czuliśmy, że robimy coś ważnego, i wtedy te przyziemne rzeczy schodzą na drugi plan.

Pierwszą osobą, która się absolutnie zapaliła do tego projektu, i która bardzo nam pomogła był Piotr Bartuszek, który znał świetnie tę historię.

Jak na początku miała wyglądać Państwa współpraca przy filmie?

Na początku to miał być dużo mniejszy film. Planowane były 2 dni zdjęciowe i nawet nie było mowy, żebyśmy szukali finansowania w Polsce. To miała być raczej niewielka pomoc przy zdjęciach. Dopiero później projekt znacząco się rozrósł.

Ostatecznie mieliśmy 19 dni zdjęciowych i 7 na tzw. drugim unicie. Zaangażowanych w pracę przy filmie było ponad 100 twórców i aktorów, kilkuset statystów. Myślę, że to, iż część fabularna znacząco się rozrosła, było konsekwencją dwóch rzeczy. Z jednej strony tego, że dostaliśmy dofinansowanie z Polski: z PISF, Łódzkiego Funduszu Filmowego oraz Warszawskiego Mazowieckiego Funduszu Filmowego, z drugiej, poziom polskich twórców zaangażowanych w produkcję, który dalece przewyższył oczekiwania i Roberty, i Nancy. My sami w Match&Spark nie przypuszczaliśmy, że twórcy tej rangi co Ola Staszko czy Marek Warszewski, zgodzą się pracować przy tak małym filmie dokumentalnym. A wiedziałam, jak wiele produkcji było w tamtym czasie w przygotowaniu i jak bardzo byli zajęci. Nigdy nie planowaliśmy też takiej obsady.

Kiedy zaczęliście się przygotowywać do pracy nad filmem?

Z naszej strony prace nad filmem rozpoczęły się w grudniu 2015 roku, ale ze strony amerykańskiej wiele lat wcześniej. Najpierw Samuel D. Kassow pisał przez wiele lat książkę, a później Roberta podjęła decyzję i zdobyła prawa do wyprodukowania filmu na podstawie jego publikacji właśnie. Wiele lat trwał research i przygotowywanie scenariusza.

Jak określiłaby Pani ostateczny udział polskiej strony w tej produkcji?

To jest zdecydowanie koprodukcja amerykańsko-polska, bo jednak znacząca część środków oraz główna producentka, scenarzystka i reżyserka jest ze Stanów. Ale powiedziałabym, że jest to koprodukcja bardzo polska, jeżeli chodzi o wkład artystyczny. Na ogół przy międzynarodowych koprodukcjach jest tak, że w Polsce są wydawane tylko te pieniądze, które muszą być tu wydane. W naszym przypadku w Polsce zostało wydanych wielokrotnie więcej pieniędzy niż kwota, którą udało nam się zapewnić ze strony polskiej. To pokazuje, jak znaczący wpływ mieli polscy twórcy na ostateczny kształt filmu.

Jako Match&Spark byliśmy odpowiedzialni za wyprodukowanie scen fabularnych, które stanowią zresztą bardzo dużą część filmu. W pracy kierowaliśmy się tym, że chcemy zrobić jak najlepszą fabułę. Końcowy efekt, to jak materiały dokumentalne i sceny fabularyzowane zostały połączone, to już jest tylko i wyłącznie zasługa Roberty i jej montażysty Chrisa Callistera, z którym pracowała przez ponad półtora roku.

Jesteśmy po pokazie filmu w ramach Przeglądu filmów kandydujących do Orłów. Jak widzowie odebrali film? Czy percepcja polskich widzów różni się od tego, jak film został przyjęty w innych krajach?

Miałam przyjemność uczestniczyć w premierze filmu w Nowym Jorku, gdzie zostały wykupione wszystkie pokazy. My promowaliśmy pokazy weekendowe, a w kasach już od dawna nie było na nie biletów, z tak dużym zainteresowaniem spotkał się film. Byłam też na premierze w Rzymie, gdzie odbyła się europejska premiera festiwalowa. W obu miejscach widownia płakała i była wstrząśnięta tym, co zobaczyła. Udało się nam nie tylko pokazać fakty, które na pewno części widowni są znane, ale także ogromne emocje, które tworzeniu tego testamentu towarzyszyły, i emocje między tymi ludźmi. Myślę, że to zasługa Jowity Budnik, która wciela się w rolę Racheli Auerbach i Piotra Głowackiego, jak również Karoliny Gruszki, Wojtka Zielińskiego, Bartka Kotschedoffa, który praktycznie głodował i przez miesiąc przygotowywał się fizycznie do zagrania roli w tym filmie.

Udało się odtworzyć atmosferę, która wtedy panowała w getcie i to, co ci ludzie przechodzili. Ten film pokazuje nam historię konkretnych osób, które znamy z imienia i nazwiska. W przypadku tego filmu my wiemy, jak oni wyglądali, wiemy, że doktor Ringelbum miał żonę i dziecko, że Rachela była osobą samotną. Wiemy o nich coś więcej, więc ten ładunek emocjonalny jest mocniejszy niż w przypadku bohatera zbiorowego, a przecież wiemy, jak ta historia się dla tych ludzi skończyła. Po pokazie w ramach Przeglądu filmów kandydujących do Orłów na sali zostało bardzo wiele osób i padło mnóstwo interesujących pytań, również o kwestie produkcyjne, jednak jak po większości pokazów największe emocje wzbudziła rola Jowity. Ewidentnie jest w tej kreacji coś przejmującego co trafia do publiczności pod każdą szerokością geograficzną.

Mówiła Pani, że to właśnie za sprawą profesjonalizmu polskich twórców reżyserka i główna producentka zdecydowały się rozbudować tę część historii, za którą odpowiedzialni byli Polacy. Możemy powiedzieć coś więcej o twórcach zaangażowanych w pracę przy filmie?

Staram się zaznaczać obecność polskich twórców w tym filmie, podobnie jak Roberta Grossman, która też na każdym kroku bardzo mocno to podkreśla. A tych pokazów jest mnóstwo, codziennie jest jakiś pokaz na innym festiwalu. Ten film nigdy nie wyglądałby tak, jak wygląda, gdyby nie praca Piotra Bartuszka, dzięki, któremu zdobyliśmy fantastycznych aktorów. Castingi trwały bardzo długo i odbywały się online. Wysyłaliśmy Robercie zdjęcia aktorów umalowanych, ubranych, i tutaj piony charakteryzatorski Agnieszki Hodowanej i kostiumów pod dowództwem Oli Staszko pomagały nam, żeby Roberta mogła zobaczyć, jak oni będą wyglądać w kostiumie i charakteryzacji, natomiast to, co było dla mnie kluczowe, to była inteligencja w oczach, trzeba pamiętać, że Oneg Szabat tworzyli intelektualiści i znalezienie aktorów, gdzie ta inteligencja jest w każdym ich geście było bardzo ważne. Kiedy Piotr zaproponował Karolinę Gruszkę to stwierdziłam, że to się w życiu nie uda ze względu na nasze ograniczenia budżetowe, a to się udało! I to bardzo szybko! Myślę, że to ze względu na ważny temat, aktorzy chcieli w tym projekcie uczestniczyć.

Poza większymi rolami Piotr Bartuszek miał do obsadzenia w filmie 150 ról, natomiast nigdy nie myśleliśmy, że uda nam się tym projektem zainteresować tak wspaniałych aktorów. Dla mnie osobistą satysfakcją było to, że Marek Warszewski, którego nie znałam wcześniej, zgodził się pracować przy tym filmie. Jeżeli chodzi o scenografię przyznaję, że tam była taka kwestia, że funkcję głównego scenografa pełnił Frank Gampel, który nadzorował część wizualną i sprawował opiekę artystyczną nad pionem scenografii, kostiumów i charakteryzacji, i on występuje w napisach jako projektant scenografii a wiadomo było, że w Polsce będzie pracował także scenograf artystyczny z tego powodu większość scenografów nie chciała się zgodzić, a Marek po prostu chciał zrobić film. Ostatecznie oni sobie wszyscy zdali sprawę, że ten film by tak nie wyglądał, gdyby nie praca Marka i jego fantastycznego zespołu, bo to też trzeba podkreślić, że to nie jest praca jednej osoby, i oni oczywiście z radością dali mu tę funkcję, mimo że Marek o nią nie prosił, po prostu chcieli docenić jego pracę. Kierownikiem produkcji ze strony polskiej był Tomek Morawski. To był absolutnie fantastyczny zespół. Mieliśmy też szczęście, że fotosy robiła Ania Włoch, dzięki której mamy scenografię i kostiumy zatrzymane na zdjęciach.

Większość zdjęć do filmu powstała w Pani rodzinnym mieście – Łodzi.

Oryginalnie mieliśmy kręcić w Warszawie. Ostatecznie sceny fabularyzowane były nagrywane głównie w Łodzi, w Wolsztynie i w Warszawie.

Ogromną pracę włożyła Łódzka Komisja Filmowa i Michał Korynek bo gdyby nie lokacje, które im pokazaliśmy, to pewnie nie byłoby tylu dni zdjęciowych, i ten film by nie miał takiego zasięgu. To właśnie lokacje łódzkie, które nie zostały odnowione, zwróciły ich uwagę i pokazały potencjał filmowy tego miasta. Właściwie tylko na samym początku było rozważane kręcenie na hali zdjęciowej, ale wiedzieliśmy, że chcemy im zaproponować naturalne lokacje, i tu warto powiedzieć, że Roberta jest osobą niezmiernie otwartą, i temat kręcenia w hali jak szybko się rozpoczął, tak szybko się skończył. Bardzo duży udział w doborze lokacji miał też Matan Fogelnest.

27 stycznia w Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu odbędą się specjalne pokazy filmu na całym świecie. 

W niedzielę szykuje się wydarzenie bez precedensu. W związku z tym, że Archiwum Ringelbluma wpisane jest na listę UNESCO, organizowany jest specjalny pokaz filmu w siedzibie UNESCO w Paryżu. Będą na nim obecni przedstawiciele korpusu dyplomatycznego z całego świata, ponad 1300 osób. Dyrektor Generalna  UNESCO– Pani Audrey Azoulay  będzie swoim przemówieniem otwierać ten pokaz. Patronat nad wydarzeniem objęli Światowy Kongres Żydów oraz Fundacja Stevena Spielberga „Shoah”. Całe wydarzenie będzie transmitowane live na Facebooku do ponad 300 kin na całym świecie, będą rozmowy z osobami z całego świata, które przeżyły Holokaust, będziemy się z nimi łączyć internetowo. Będzie transmisja w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau i w Żydowskim Instytucie Historycznym. Pokazy będą też w Muzeum POLIN. Ponadto w Polsce film będzie pokazywany w ponad 50 kinach. Nikt z nas się nie spodziewał, że ten niewielki z początku projekt dokumentalny, będzie jednego dnia pokazywany w 50 kinach w Polsce, w ponad 100 we Włoszech. Po raz kolejny powtórzę, że mam takie poczucie, rozmawiając z osobami, które zostają na sesjach Q&A po pokazach, a te rozmowy trwają często bardzo długo, że to jest film ważny. Każdy z widzów ma prawo go ocenić, jego walory stricte filmowe, ale mamy poczucie, że zrobiliśmy film ważny. Dla mnie jako łodzianki i Polki jest to duża satysfakcja. Bardzo się cieszę, że i Łódź, i Polska tak mocno w tym filmie zafunkcjonowały, bo jeszcze raz powtórzę on by tak nie wyglądał, gdyby zrobili go tylko Amerykanie. Z drugiej strony może właśnie dzięki tej amerykańskiej narracji jest tak dostępny dla widzów na całym świecie, którzy aż tak dobrze nie znają tej historii, bo Polacy pewnie wiedzą więcej na ten temat niż przeciętni Amerykanie czy Francuzi. Film poza aspektami artystycznymi ma także dużą wartość edukacyjną, dlatego organizujemy we współpracy z Forum Dialogu specjalne lekcje dla szkół, to jest temat, o którym trzeba mówić i edukować.

I nie było żadnych nieporozumień, jak to czasem bywa przy międzynarodowych koprodukcjach?

Ja mogę tylko marzyć, żeby do końca życia filmy robić w takiej współpracy. To było od początku fantastyczne i teraz też, widząc, jak dobrze skoordynowane jest wydarzenie niedzielne i z dystrybutorem amerykańskim, i z Next Film, mogę powiedzieć, że to na pewno nie było tak, że Amerykanie przyjechali a Polacy mieli zrobić to, co oni sobie zaplanowali. I to jest kluczowe dla tego filmu, że oni wiedzieli, że tego filmu bez Polaków nie zrobią, a jak zrozumieli z kim pracują, to wiedzieli, że dzięki tym wszystkim twórcom ten film będzie dużo lepszy i dużo większy niż one (Nancy Spielberg i Roberta Grossman, przyp. red.) o tym filmie myślały i to jest ta wartość, którą niesie ta współpraca. Przecież post produkcja została wykonana przez polską firmę, co w ogóle nie było planowane, nawet jeszcze przy składaniu wniosków do PISF tego nie planowaliśmy. Udało się Robertę przekonać, żeby Fixafilm – Wojtek Janio i Małgosia Grzyb tę post produkcję zrobili. Jednocześnie otworzyli swoje biuro w Los Angeles, korekcja odbywała się tutaj. Roberta z Nancy bardzo doceniły polski wkład i wszędzie o tym mówią, i to jest bardzo miłe.

Przejdźmy do drugiej strony działalności, którą zajmuje się Match&Spark, bo firma reprezentuje interesy twórców poszczególnych zawodów branżowych. We wtorek Łukasz Żal, którego reprezentuje M&S otrzymał drugą historyczną nominację do Oscara za najlepsze zdjęcia do „Zimnej wojny”.

Jesteśmy managementem i staramy się prowadzić kariery twórców filmowych: reżyserów, operatorów, scenarzystów, scenografów, kostiumografów, charakteryzatorów i kompozytorów. To, co wydaje mi się ważne to to, że wszystkich nas łączy potrzeba wychodzenia poza strefę komfortu i ciągłego rozwijania się, bardzo duże ambicje i chęć współpracy międzynarodowej. Nastawienie na współpracę międzynarodową wynika z mojej naturalnej potrzeby współpracy z twórcami z całego świata, pracowania z ludźmi, którzy reprezentują różny od mojego światopogląd i wartości, oraz wiary, że z takiej wymiany myśli może powstać coś szczególnie ciekawego. Tak ta firma powstała, my jednocześnie zaczęliśmy robić ten film i reprezentować kilku twórców, i w tych dwóch kierunkach będziemy się dalej rozwijać. Oba te kierunki są względem siebie komplementarne i wiele firm, które poznałam, mając możliwość pracowania wcześniej w Stanach Zjednoczonych, taką działalność prowadzi. A wczorajsze wieści o największym sukcesie polskiego operatora w historii, jeżeli chodzi o pracę przy polskim filmie, czyli Łukasza Żala i jego druga nominacja do Oscara w ciągu czterech lat to jest dla nas ogromna radość. Wielkim zaszczytem i przyjemnością jest praca z twórcami, którzy są tak ambitni i pracowici, bo to oni tę firmę stworzyli. Łukasz Żal był tą osobą, która w ogóle wzbudziła we mnie ideę bycia jego managerem, nigdy o tym nie myślałam, nigdy nie myślałam o zakładaniu swojej firmy. Ona w pewnych okolicznościach powstała, twórcy do nas przyszli i ją stworzyli, staramy się cały czas ją rozwijać, odpowiadając na ich potrzeby. W momencie, w którym zakładaliśmy Match&Spark byliśmy we dwójkę z moim wspólnikiem Tarikiem Hachoud, a teraz jest nas 10 osób, bo chcemy jak najlepiej móc odpowiadać na potrzeby twórców. Natomiast oczywiście sukces Łukasza jest efektem długoletniej i owocnej współpracy z Pawłem Pawlikowskim. Ewą Puszczyńską i Piotrem Dzięciołem z Opus Film.

Reprezentujemy twórców pracujących i w reklamie, i w filmie. Dla mnie to jest kolektyw na wzór kreatywnych talent managementów w USA, i oczywiście jest to działalność komercyjna, ale przyświeca nam dewiza „Team is everything” i najważniejsze jest to, żeby twórcy czuli, że są silniejsi, będąc razem. Nikt nigdy nie ma tylko pod górkę, albo tylko z górki, i o to chodzi, żeby oni w tych trudniejszych momentach mogli się wspierać. Mam poczucie, że tę jedność udaje się nam budować, to poczucie siły wewnętrznej, wynikające z tego, że możemy na kogoś liczyć. Mamy wielkie szczęście, że w życiu robimy to, co robimy. I wszyscy spełniamy marzenia. Staram się o tym pamiętać i wszystkim o tym przypominać. Wspaniałe jest to, że możemy się realizować zawodowo z ludźmi, których szanujemy i którzy nas inspirują.

Pracujemy z największymi agencjami na świecie reprezentującymi twórców, które są stricte w tym wyspecjalizowane, szczególnie w USA, gdzie tych liczących się agencji jest pięć i one skupiają wszystkich tak naprawdę ważniejszych międzynarodowo twórców. Uczymy się od najlepszych. Miałam to szczęście, że wiele lat temu poznałam jednego z najważniejszych agentów na świecie, który zbudował pierwszą agencję na świecie – Jeffa Berga, agenta, który George’owi Lucasowi, mając 22 lata, negocjował umowę na „Gwiezdne wojny”, dzięki której George Lucas został milionerem. Takie historie są bardzo inspirujące. Mam szczęście znać wielu czołowych agentów, patrzę, jak profesjonalnie pracują i staram się to zaszczepiać w naszym zespole, który budujemy. 

Życzę wielu międzynarodowych sukcesów i mam nadzieję, że wprowadzane właśnie zachęty umożliwią na jeszcze większą skalę polskim twórcom pracę przy międzynarodowych projektach.

Myślę, że zachęty przyczynią się do tego absolutnie i otworzą drogę wielu twórcom do tego, żeby mogli spełniać swoje marzenia o pracy przy międzynarodowych projektach. 

Dziękuję za rozmowę.

Z Anną Różalską rozmawiała Magda Wylężałek. 


25.01.2019