"Dotrzeć do opowieści" - rozmowa z koproducentami filmu "W imię honoru"

Rozmawiamy z Anną Różalską i Tarikiem Hachoud z firmy Match&Spark – polskimi koproducentami współfinansowanego przez PISF filmu dokumentalnego „W imię honoru” Pawła Guli.

PISF: Co sprawiło, że dołączyliście państwo do produkcji „W imię honoru” jako polscy koproducenci? Film jest niezwykle poruszający.

Anna Różalska: Jest to głównie zasługa reżysera Pawła Guli, który mieszka w Los Angeles od ponad 10 lat, oraz producentki Katarzyny Nabiałczyk. Cieszymy się, że byliśmy częścią tej produkcji, bo nawet przy montażu sześćdziesiątej wersji mieliśmy łzy w oczach. Dołączyliśmy także dlatego, że już wcześniej współpracowaliśmy z firmą RatPac. Znaliśmy producentów, oni znali nas. Zostaliśmy zaproszeni do współprodukowania i wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Na poziomie tematu to było naturalne, że zaangażowaliśmy się w ten film. Kiedy zobaczyliśmy pierwsze fragmenty i poznaliśmy zarys tej historii zaczęliśmy rozmawiać o tym, co można zrobić, aby Paweł ten film zrealizował.

Jak doszło do współpracy z firmą Bretta Ratnera, producenta wykonawczego oscarowej „Zjawy”?

AR: Wcześniej, w okresie kiedy pracowaliśmy w Alvernia Studios poznaliśmy się z RatPac. W tej firmie pracuje producentka filmu Katarzyna Nabiałczyk, która także jest z Łodzi i z którą znałyśmy się jeszcze przed rozpoczęciem jej hollywoodzkiej przygody.

O czym opowiada film dokumentalny „W imię honoru”?

Tarik Hachoud: Film opowiada o morderstwach na tle honorowym, które mają miejsce m.in. w takich krajach jak Indie, Palestyna, Jordania. Nie można powiedzieć, że są one tradycją w tamtych regionach, ale są kulturowo akceptowane przez te społeczeństwa i to bez względu na religię, którą wyznają, co mam nadzieję udało się przedstawić w filmie. Jest to zbiór opowieści zarówno oprawców, którzy dopuścili się mordu na członkach swojej najbliższej rodziny, jak również reżyser rozmawia z osobami, które cudem ocalały lub są zagrożone morderstwem na tle honorowym i ukrywają się przed lokalną społecznością, a w niektórych krajach przebywają nawet w więzieniu, by być chronionymi przed członkami swojej najbliższej rodziny.

Dlaczego reżyser zdecydował się na podjęcie tak trudnego, ale ważnego tematu?

AR: Ten temat zajmował go od wielu lat. Od dawna o nim opowiadał i szukał środków na realizację filmu. Paweł jest twórcą, który nawiązuje bardzo bliskie relacje z bohaterem. Sam też wyjeżdżał do krajów, o których opowiada „W imię honoru”, był autorem zdjęć, dźwiękowcem, reżyserem i producentem jednocześnie. Dzięki temu udało mu się nawiązać relacje, których by się nie udało zbudować mając większą ekipę.

Śledziłam proces starania się o sfinansowanie tego projektu. Paweł wspólnie z Kasią namówił Bretta Ratnera do tego, aby ten film sfinansowała jego firma. Na drugi dzień po spotkaniu Paweł wyjechał na zdjęcia do Izraela, był bardzo dobrze przygotowany, miał wszystko gruntownie przemyślane i była to tylko kwestia znalezienia finansowania aby rozpocząć projekt. W pewnym momencie pojawiły się rozmowy na temat postprodukcji i montażu i w ten sposób zrodził się projekt koprodukcji polsko-amerykańskiej. Udało nam się wspólnie z Pawłem przekonać producentów z RatPac, aby zaufali montażyście w Polsce i bardzo się cieszymy, że na tym etapie współpracował z nami montażysta Wojciech Jagiełło, który bardzo się zaangażował w projekt. Cały proces przeprowadziliśmy w firmie D35, która też nas bardzo wspierała. Ze względu na duże ograniczenia czasowe, w jakich musieliśmy zamknąć cały proces potrzebne było duże wsparcie technologiczne i koordynacyjne. Jednocześnie w Krakowie w studio Sound Mind trwały prace na dźwiękiem do filmu. Oczywiście jak tylko Amerykanie zgodzili się, aby postprodukcję robić w Polsce przygotowaliśmy i złożyliśmy wniosek do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.

Film zawiera bardzo wiele mocnych scen. Nie pokazuje przemocy wprost, ale np. sami oprawcy opowiadają o swoich czynach. Czy podczas montażu nie pojawiała się pokusa złagodzenia tematu?

TH: Montaż stanowił nie lada wyzwanie, bo rzeczywiście materiał angażował wiele emocji. Z jednej strony istotne było aby przedstawić temat obiektywnie, a z drugiej strony nie dało się pominąć emocji, które wzbudzał. W ogóle ze względu na naturę przedstawianego tematu emocje powstają, ale wszystkim zależało na tym aby umiejętnie wyważyć skrajności: od rozpaczy i smutku poprzez nienawiść i gniew. To ogromnie trudne, a każda z wczesnych wersji montażowych szła w jedną stronę – czegoś było w nadmiarze albo czegoś brakowało. Oczywiście były różne pokusy. Rzeczywiście była to trudna łamigłówka, ale efekt końcowy wypracowali reżyser i montażysta.

Indie, Palestyna, Jordania – tam toczy się akcja filmu. Czy nie było pokusy, by zająć się tematem zabójstw honorowych w innych krajach?

AR: Tutaj była kwestia dotarcia do indywidualnych osób, bo film jest zapisem historii poszczególnych bohaterów. W tych krajach reżyser znalazł interesujących bohaterów, z którymi nawiązał relacje, znalazł tematy, które mógł opowiedzieć i zainteresować szeroką publiczność. Niestety, o tym temacie mogłoby powstać jeszcze kilkanaście filmów, a każdy pokazywałby coś nowego. Absolutnie nigdzie nie mówimy, że to są jedyne miejsca, gdzie mają miejsce zabójstwa honorowe.

To widać bardzo wyraźnie. Film jest zrealizowany tak, abyśmy zainteresowali się tematem głębiej.

TH: O to nam chodziło. Morderstwa na tle honorowym mają miejsce na całym świecie. Jeśli jeszcze mogę coś dodać, skoro mówimy o wyborze terytoriów – pomimo, że morderstwa honorowe są w tych rejonach akceptowane, to jednak o tym temacie się nie mówi, panuje zmowa milczenia. Znalezienie bohaterów, którzy będą chcieli opowiedzieć o tym, jakie były przyczyny dokonania zbrodni to przede wszystkim zasługa reżysera. Istotne było dotarcie do osobistych relacji. Chodziło o rozmowę z człowiekiem i poznanie motywacji oraz tego, jak oprawca czuje się po dokonaniu mordu i czy dalej uważa, że było to jedyne słuszne rozwiązanie. Widać, że jest taka wyraźna granica „myślenia przed”, a tym, co się dzieje z człowiekiem już „po”. Ulgi na pewno nie ma.

Ciekawe, że reżyserowi udało się namówić te osoby do spowiedzi przed kamerą.

AR: Tak, to rezultat tego, że Paweł w trakcie zdjęć miał minimalną ekipę. Czasem był sam. Poza tym nie oceniał bohaterów, pozwolił im mówić.

TH: Musimy dodać, że wiele osób nie zgodziło się wystąpić przed kamerą. Wiele pracy i czasu zajęło dotarcie do osoby, która zgodzi się o tym opowiadać przed kamerą. O tym się nie mówi, jest to rodzaj tabu.

To widzimy w pierwszej części filmu, gdy cała społeczność podkreśla, że ich zdaniem nie doszło do niczego niewłaściwego

AR: Przyznaję, że jeszcze kiedy Paweł mi pokazywał fragmenty zrealizowane zanim wyjechał na najdłuższy okres zdjęciowy i nawet nie myśleliśmy o wejściu w projekt to byłam wstrząśnięta tym, co ludzie zgodzili się powiedzieć przed kamerą. Dla nas to była ważna podróż w ten temat.

Jedną z bohaterek filmu jest kobieta, która przeżyła bardzo brutalny atak na swoją osobę.

TH: Udział w filmie wymagał odwagi od bohaterów. Jedną z bohaterek jest Mervat, która uniknęła śmierci z rąk swojej rodziny. Mamy też parę bohaterów, którzy mimo kastowego podziału pobrali się i są ciągle poszukiwani – dla nich wystąpienie przed kamerą i opowiedzenie swojej historii też może być niebezpieczne.

AR: W filmie wystąpiła także aktywistka ruchu obrony praw człowieka Lubna Dawany. Ważne, że nie tylko wystąpiła w filmie, ale opiekuje się Mervat i innymi skrzywdzonymi kobietami. Dzięki niej ofiary nie są pozostawione same sobie i są w stanie przetrwać bardzo dla nich trudny czas. W części palestyńskiej mamy też grupę teatralną, która pełni rolę komentatora wydarzeń. W swoim spektaklu krytykują zabójstwa, jednak jeden z członków zapytany o to, co sam zrobiłby w takiej sytuacji mówi, że postąpiłby tak samo jak ojciec dziewczyny. Dla nas to bardzo trudne do zrozumienia.

AR: Nigdy nie było wątpliwości dotyczących tematu i tutaj było ogromne wsparcie ze strony producentów amerykańskich. 15 kwietnia film ma swoją premierę na amerykańskim Netflixie. Fantastyczne jest to, że taki film będzie dostępny dla szerokiej publiczności. Trwają też rozmowy, gdzie pokazać film poza Stanami Zjednoczonymi. Temat jest wart tych starań i jest duże zainteresowanie filmem. Premiera odbyła się 7 kwietnia w Muzeum Tolerancji w Los Angeles, pokaz zapowiedział Brett Ratner. Na 300 miejsc na sali było ponad 500 chętnych. Film bardzo ludzi poruszył, wiele osób płakało. Film jest w tej chwili zgłaszany na festiwale, więc mamy nadzieję, że „W imię honoru” zainteresuje także publiczność festiwalową i nie tylko taką. Należy wspomnieć o wsparciu dla filmu ze strony aktorki Robin Wright („House of Cards”), która bardzo projekt wspomogła, nie tylko ze względu na przyjaźń z reżyserem, ale też prywatnie interesuje się tym tematem i dokładała starań, by film został sfinansowany.

Czy taki film może coś zmienić w sprawie zabójstw honorowych?

AR: Wystarczy, jeśli zmieni życie choć jednej osoby. Choćby dlatego warto było robić ten film.

TH: Społeczności często postrzegają zabójstwo honorowe jako konieczność. Mamy nadzieję, że nasz film może zmienić to przekonanie. To straszna zbrodnia.

Z Anną Różalską i Tarikiem Hachoud rozmawiała Marta Sikorska.

18.04.2016