Droga do pełnego metrażu

Zakończyły się warsztaty dla twórców filmów krótkometrażowych Shorts Warszawa, organizowane po raz drugi w ramach Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Głównym tematem dyskusji warsztatowej była droga, jaką twórcy muszą pokonać od realizacji krótkiego metrażu do debiutu pełnometrażowego. Zaproszeni twórcy: Leszek Dawid („Ki”, „Jesteś Bogiem”), Bodo Kox („Dziewczyna z szafy”) i Wojtek Wawszczyk („Jeż Jerzy”), opowiedzieli o swoich doświadczeniach.

Szkoła filmowa

– Kiedy zaczynałem szkolę filmową, to był poligon doświadczalny, reżyserzy gromadzili tam doświadczenia. Cieszę się, że nie miałem obciążenia i presji wynikającej z myślenia, że zaraz skończę naukę i muszę mieć jakieś filmy do pokazania, jak jest teraz – zaczął Leszek Dawid. – Mam poczucie, że nawet filmy półgodzinne, dyplomowe, były wtedy jedynie namiastką prawdziwej pracy.

 

– Ja nawet nie planowałem zostać reżyserem, wolałem być kucharzem – żartował Wojtek Wawszczyk. – Ale rysowałem też komiksy, więc poszedłem na animację. I tak jak innym, parę lat zajęło mi zrozumienie, o co w tym tak naprawdę chodzi. W filmie animowanym oprócz świadomości reżysera, potrzebna jest także techniczna umiejętność posługiwania się narzędziami. Trzeba mieć siłę, żeby nie zrezygnować, bo robienie kilkuminutowego filmu trwa parę miesięcy.

Początek w offie

– Ja zacząłem inaczej. Nie zdawałem do szkoły. Pisałem opowiadania, realizowałem je na ekranie. Poczułem, że ta forma wypowiedzi jest mi bliska. Mój trzeci film niezależny „Marco P. i złodzieje rowerów” odniósł sukces, dostał parę nagród – mówił Bodo Kox. – Poczułem wtedy chęć robienia filmów pełnometrażowych i profesjonalnych, bo jak robi się wszystko samemu, co jest typowe dla offu, to zamiast na przykład przycinać, zostawia się większość materiału. Poza tym, robiąc film niezależny, trudno się skoncentrować na pracy reżysera, bo jest się jednocześnie człowiekiem od cateringu i tak dalej. No, i chciałem zacząć płacić ludziom za pracę, ma się wtedy większy posłuch. I tak parę lat siedziałem w chacie, próbowałem dobić się do producentów. Byłem zdecydowany zrobić coś nawet pod groźbą, że będę musiał słuchać opiekuna artystycznego. Pierwszym człowiekiem, który mi zaufał i zainteresował się moim scenariuszem był Jerzy Kapuściński. W wieku 33 lat znalazłem się w szkole filmowej, gdzie miałam odwrotną niż wcześniej sytuację: dawali mi pieniądze i musiałem robić filmy, nawet gdybym nie chciał.

Czarna dziura

– Po skończeniu szkoły wpada się w czarną dziurę, przez kilka lat nie robi się filmu. Szuka się scenarzysty, ale nikt nie chce poświęcić roku lub dwóch na pisanie fabuły, bo trzeba się przecież z czegoś utrzymać. Więc reżyser zaczyna pisać sam, co różnie wychodzi – przyznał Leszek Dawid. – Czarna dziura to rzeczywiście klątwa. Po szkole jesteśmy przygotowani na traktowanie nas jak artystów, czerwone dywany… a nic takiego się dzieje – dodał Wawszczyk.

Debiut

– Jeśli przychodzisz do ważnego producenta z ulicy, to często na tę ulicę wracasz. Ale jeśli ktoś ze środowiska się za tobą wstawi, poleci cię, to pomaga. Nie warto marudzić, trzeba zaakceptować rzeczywistość taką, jaka jest – mówił Kox. – Pewnie powinienem od razu zdawać do szkoły filmowej. Ale musiałem jednak dojść do punktu, w którym poczułem, że to konieczne. To pomogło w nakręceniu mojego profesjonalnego debiutu, który ma wejść do kin w kwietniu przyszłego roku. Ciężko byłoby zrobić go też bez PISF-u.

 

– W Polsce myśli się o animacji jako gorszej siostrze fabuły. Ale zasadą jest, że pełne metraże przyciągają publiczność. Kiedy wrzuciliśmy na You Tube’a zwiastun „Jeża Jerzego”, w ciągu doby zobaczyło więcej, niż wszystkie moje krótkie filmy razem wzięte. To fenomen filmu, który publiczność może potem zobaczyć w kinie – podkreślał Wojtek Wawszczyk.

 

Z filmem pełnometrażowym jest tak, że ma się już pod sobą jakąś odpowiedzialność. Ileś to przecież kosztuje, ktoś to będzie oglądał. W szkole zły film to co najwyżej pała i jakieś doświadczenie – dodał Leszek Dawid.

Rady

– Macie jakieś rady dotyczące różnic w pracy nad krótkimi metrażami i debiutem? – pytała prowadząca spotkanie Weronika Czołnowska.

 

– Nie dać się zwieść. Aktorzy i producenci potrafią uwodzić, ale staram się pamiętać, że ostatecznie zostaje film i to, co widać na ekranie. Więc to ma być najlepsze, co jesteś w stanie w danej chwili zrobić, nie wolno odpuszczać, brać kolegów, bo się ich lubi. I nie warto czekać na propozycje, raczej samemu z nimi wychodzić. Po trzecim, genialnym filmie, może zacznie ustawiać się do mnie kolejka, wcześniej pewnie nie – żartował Bodo Kox.

 

Na planie są osoby, które chcą pomóc. Nie można się separować, ludzie powinni móc otwarcie komunikować się z reżyserem, ale też czuć, że mają w nim oparcie. Nawet, kiedy nie znam odpowiedzi na ich pytania, przyznaję to otwarcie i mówię, że się dowiem – opowiadał Dawid.

 

– Debiut to nie jest już robota z przyjaciółmi, konfrontujemy się z rynkiem, ludźmi, krytyką. Dlatego trzeba mieć totalnie przemyślane to, co chce się zrobić – podsumował Wojtek Wawszczyk.

 

Warsztaty Shorts Warszawa odbywały się w dniach 17-18 października podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Autorką ich programu jest Weronika Czołnowska. Organizatorem warsztatów jest Warszawska Fundacja Filmowa.

 

28. Warszawski Festiwal Filmowy jest współfinansowany przez PISF – Polski Instytut Sztuki Filmowej.

 

Aleksandra Różdżyńska

19.10.2012