"Interesuje mnie człowiek, nie więzień"

Janusz Mrozowski

Janusz Mrozowski. Fot. Marcin Kułakowski, PISF

 

Z Januszem Mrozowskim, reżyserem m.in. „Bad Boys. Cela 425″ oraz „Bad Girls. Cela 77″ rozmawia Marta Sikorska.

 

PISF: Co ważnego o społeczeństwach mówią filmy, których akcja dzieje się w więzieniu?

 

Janusz Mrozowski: Od kiedy tak błąkam się po więzieniach – najpierw francuskich, a następnie polskich, to teraz mówię: pokażcie mi wasze kryminały, a powiem wam, kim jesteście. Więzienia są w jakimś stopniu odzwierciedleniem społeczeństwa. Wyjechałem z Polski w roku 1970, za czasów gomułkowskiego PRL-u, i wróciłem 30 lat później do Polski poprzez więzienia. Człowieczy wymiar Polski odkryłem właśnie przez więzienia. Projekt filmowo-więzienny zaczynałem w więzieniach francuskich, gdzie nie pozwolono mi dokończyć prac. Francuzi najpierw powiedzieli „tak”, a później zaczęli się wycofywać i w końcu doszło do tego, że po zmianie opcji politycznej, po wyborach mi podziękowano. Gdy zaczynałem swój projekt w roku 2000, podczas międzynarodowego kongresu „Sens kary i prawa człowieka”, który odbywał się we Francji, spotkałem delegację polskiej Służby Więziennej. Oni byli tam trochę zagubieni, mieli tylko jedną tłumaczkę. Polubiliśmy się. Powiedzieli mi: „kręciliśmy już w polskich więzieniach filmy i to nawet kręcił skazany, w dodatku skazany Francuz”. Więc kiedy Francuzi przerwali mój projekt, zadzwoniłem do jednego z tych spotkanych we Francji funkcjonariuszy Służby Więziennej, by zapytać, czy mógłbym ten projekt kontynuować w Polsce. Kilka dni później wsiadłem w samolot i przyleciałem tutaj. Ten pan był i jest nadal zastępcą dyrektora Centralnego Ośrodka Szkolenia Służby Więziennej w Kaliszu. On nie miał czasu, żeby się mną zająć, więc po szkole oprowadzał mnie młody kapitan z Centralnego Zarządu Służby Więziennej, który akurat był tam służbowo. On mi powiedział: „wie pan, w Polsce społeczeństwo jest tak wrogo nastawione do więźniów, że my, służba więzienna, jesteśmy właściwie jedyną jednostką, która trochę o tego więźnia dba”. Ja, jeszcze gorący gorzkimi doświadczeniami z francuską administracją więzienną pomyślałem – on mnie bierze za głupka. Ale szybko przekonałem się, że miał rację.

 

Skąd wzięła się inspiracja, by zająć się tematyką więzienną? Jak wspomniał pan podczas jednego z festiwalowych spotkań, przeczytał pan pewien tekst w jednej z francuskich gazet…

 

To był listopad 1999 roku. Otworzyłem francuski odpowiednik „Gazety Wyborczej” – „Libération”. Tam przeczytałem list otwarty zatytułowany „Apel do artystów i intelektualistów”, bardzo mocno krytykujący pustelnię kulturową więzień francuskich i kończący się takim patetycznym wezwaniem „z głębi naszych cel i naszych więzień my na was czekamy”. To było podpisane przez kolektyw więźniów z długimi wyrokami z ciężkiego więzienia w Pirenejach. Przeczytałem ten apel raz, potem drugi i trzeci, mając wrażenie, że ten list był do mnie zaadresowany. Zadzwoniłem do tego więzienia, pytając się, czy mają zamiar coś z tym zrobić. Oni powiedzieli mi, że tak. Rozpoczęły się więc moje wędrówki po więzieniach. Kiedy pierwszy raz wszedłem do więzienia, na zorganizowane spotkanie, żeby pokazać film, który dwa lata wcześniej nakręciłem w Afryce przeszedłem przez chyba jakieś 18 krat, bramek, które się otwierały i zamykały, żeby dojść do tych więźniów. Idąc czułem się taki malutki, poczułem takie stężone człowieczeństwo i cierpienie. Pomyślałem, że gdybym upuścił niesioną przez siebie kasetę VHS, to ona by może nie upadła, tylko zatrzymała się w powietrzu. Ta wizyta była dla mnie wielkim przeżyciem i właściwie do dzisiejszego dnia to przejście na drugą stronę murów jest dla mnie czymś wyjątkowym. Zawsze trzeba mieć trochę czasu, żeby się przyzwyczaić, oswoić. Mam nadzieję, że to przeżycie mnie nigdy nie opuści. Z czego zdałem sobie sprawę w tych kryminałach, dlaczego tam działam? Po pierwsze – jest to bardzo egoistyczne podejście – ja po to, żeby móc działać muszę mieć wrażenie, czy złudzenie, że to co robię może być pożyteczne. Ta moja pożyteczność w więzieniach jest dla mnie dotykalna. Po drugie, właściwie bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że w więzieniach często napotykamy ofiary, które porobiły następne ofiary. Inne spostrzeżenie: to, że zrobisz coś złego, nie robi z ciebie automatycznie kogoś złego; nawet przejście na drugą stronę człowieczeństwa, wskutek zabicia kogoś, nie pozbawia cię twojego własnego człowieczeństwa. Te moje działania kinematograficzne, filmowe w więzieniach stały się jakąś misją. Pomyślałem, że jeśli ja odejdę, to kto to będzie robił, kto będzie miał takie podejście? Coraz więcej reportaży pojawia się w telewizjach, ale zawsze filmują złoczyńcę. Ja szukam w więzieniu człowieka i tego człowieka znajduję.

 

W „Bad Boys” jak i w „Bad Girls” nie wiemy, za co bohaterowie tych filmów znaleźli się w więzieniu. Jest pan z nimi bardzo blisko, dosyć długo, ale nie wypytuje pan ich o to, jakie wyroki odsiadują. Skąd taki punkt widzenia?

 

Gdybym powiedział: ten zabił – to byłoby napiętnowanie. Łatwo tak rzucić, wywołać sensację, która może by kogoś zainteresowała. Widz na tego człowieka patrzyłby już zupełnie inaczej, jak na mordercę. Ten człowiek natomiast nie został skazany w ciągu kilku minut, odbywały się procesy i te procesy trwają długo. Gdybym miał powiedzieć, za co siedzą ci moi bohaterowie, to musiałbym prawie odtworzyć proces, to byłoby za łatwe tak rzucić, że ten zrobił to, a tamta co innego. Ci ludzie już się wytłumaczyli przed sądami. Ja nie będę ich pytał, za co oni siedzą. Oni mnie interesują dzisiaj – jak żyją, jak przeżywają zamknięcie, jak ze sobą współżyją. Interesuje mnie człowiek, nie więzień. Gdy wchodzę do więzienia, zaczynam pracę, to zawsze mówię: przychodzę tutaj do was – do mężczyzn, czy do was – do kobiet, a więźniów i więźniarki zostawiam Służbie Więziennej. Może dlatego udało mi się te filmy zrobić, że nawiązaliśmy inny kontakt.

 

Jak powstawały oba filmy?

 

Zdjęcia do „Bad Boys” trwały 10 dni, zdjęcia do „Bad Girls” 30 dni. Po to, żeby mieć odwagę, nazwijmy ją – psychiczną – do takiej realizacji, potrzebne mi były całe lata pracy i kontaktów. Chciałem spojrzeć na tych ludzi jako na zbłąkanych braci swoich, czy zbłąkane siostry. Chciałem nawiązać z nimi stosunki międzyludzkie, a nie ja-pan reżyser i oni-skazani. Przez ten okres, kiedy przebywałem w celi, chciałem stać się z kamerą jednym czy też jedną z nich. Wydaje mi się, że to się udało. Gdyby moi bohaterowie mi nie zaufali, nie byłoby tych filmów.

 

Mówiąc o zaufaniu – przy obu filmach osadzeni bardzo panu pomagali, w napisach końcowych podaje pan, że bohaterowie byli także asystentami reżysera.

 

No tak, ale nie przesadzajmy. To nie była taka typowa praca na planie. Było to z mojej strony podziękowanie dla nich – numerowali mi kasety, pomagali w drobnych rzeczach. Właściwie byłem sam.

 

Czy to jest dobra metoda pracy dla twórcy dokumentu: tylko pan i kamera?

 

Nie powiedziałbym, czy są dobre czy złe metody. Trzeba się w trakcie dostosować do warunków. Po pierwsze w celi nie byłoby miejsca jeszcze na przykład dla dźwiękowca, na czym by mi bardzo zależało. Kręciłem dwukrotnie w celach o wymiarze 15 m2. Poza tym nie sądzę, że gdyby była osoba trzecia, mógłbym nawiązać podobne stosunki z tymi więźniami. To jednak była relacja ja i oni, a nie jeszcze ktoś, kto by obserwował i patrzył. Nie będę mówił o metodach, ale jeśli chodzi o moją pracę w tych filmach, to w ogóle sobie nie wyobrażam innej opcji.

 

W zeszłym roku film „Bad Boys” zajął 7 miejsce w Plebiscycie Publiczności. Film trafił później do kin i niestety, przepadł w tych kinach.

 

Przepadł zupełnie. Nie można tak wypuścić filmu, nie mając środków na promocję. Film został odrzucony przez kina studyjne, które nie dały ani grosza, PISF też nie chciał się podłączyć, mimo że ten film był jedynym polskojęzycznym filmem pokazanym na ubiegłorocznym festiwalu w Cannes. Czuję odrzucenie ze strony swoich polskich kolegów. Mimo wielkiego zaangażowania osoby, która zajmowała się promocją filmu ze strony dystrybutora, to nie można dojść do widza tak niechcący, przypadkiem wręcz. To tak jakby się chciało sprzedać makaron w jakimś supermarkecie i ten makaron by się umieściło tam, gdzie sprzedaje się skarpetki. To by było liczenie na cud. To było dla mnie bardzo ciężkie przeżycie, to była dla mnie wielka nauczka. Jeśli chodzi o „Bad Girls” to nie sądzę, abym się zgodził na pokazywanie filmu w podobny sposób. Chyba wolę, by film w ogóle nie trafił na ekrany. Jednak może są większe szanse na dotowanie, bo film jest koprodukcją polsko-francuską a „Bad Boys” to francuski film, choć kręcony w Polsce. Widzę, że publiczność warszawska na festiwalu przyjmuje dużo bardziej gorąco „Bad Girls”, niż „Bad Boys”. Wtedy mieliśmy bardzo miłe przyjęcie, tutaj jest wręcz entuzjastyczne. Może, tak jak we Francji, powinniśmy wypuścić oba filmy razem, żeby jeden był lokomotywą dla drugiego?

 

Mówiąc o pokazach podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego – na premierze „Bad Girls” byli niezwykli goście…

 

Zaprosiliśmy bohaterki filmu. Jedna jeszcze siedzi w zakładzie karnym w Lublińcu i przyjechała z personelem więzienia. Przyjechały trzy inne, które już są na wolności. Wszystkie się po prostu rozpłakały. Obejrzały film po raz pierwszy, ostateczny montaż filmu skończyłem przed pierwszym festiwalowym pokazem. Przedtem nikt tego filmu nie widział, ani z zakładu karnego, ani ze skazanych. Było to wielkie odkrycie i bardzo wzruszające – także dla mnie – wydarzenie. Była to światowa premiera filmu. Spotkanie z bohaterkami też było wzruszające, mimo że utrzymuję z nimi kontakt telefoniczny. Bohaterki rozpłakały się, nie potrafiły mówić. One, w filmie takie wygadane…

 

Co było najtrudniejsze podczas pracy nad filmem?

 

W obu filmach najcięższe było rozstanie. Ostatni dzień zdjęciowy, kiedy wiedziałem, że do nich nie wrócę a oni tam zostają. Może bardziej to przeżywałem u chłopców, dlatego że to był pierwszy mój film tego rodzaju. Po 10 dniach, opuszczając ich, raptem zdałem sobie sprawę, że przeżyłem coś być może najmocniejszego w swoim życiu. Porównałbym to takich przeżyć jak śmierć rodziców, narodziny dziecka czy powstawanie nowej miłości. Po tych 10 dniach pomyślałem, że może dojrzałem, aby robić filmy w więzieniu.

 

Z dziewczynami chyba zżyłem się jeszcze bardziej, bo byłem u nich przez miesiąc. Jednak dalej nie wiem, co to znaczy więzienie, dalej nie wiem, co to znaczy zamknięcie. To trzeba samemu przeżyć.

 

Oba filmy montowane były przez osoby z Francji, to dosyć wyjątkowe.

 

To było chyba nawet ważniejsze przy „Bad Boys”, bo wtedy ta osoba nie znała montażu, to jest plastyczka, która się nauczyła montażu, by zrobić ten film. Oczywiście pracowaliśmy razem, nie znając języka nie dałaby rady sama. Jeśli chodzi o „Bad Girls”, to zaczęliśmy pracę z montażystką polską. To była bardzo młoda osoba. Dla niej to pierwsza praca po szkole. Ostateczną wersję zrobiłem z montażystką francuską, może dlatego, że się znaliśmy lepiej, że ona była dużo bardziej doświadczona i potrafiła stawić mi czoła, co było z wielkim pożytkiem dla filmu. Ta montażystka również była obecna na warszawskiej premierze filmu. W Polsce robiłem także dźwięk i muzykę do filmu.

 

W filmie „Bad Boys” osadzeni mówią, że w więzieniu zatrzymuje się czas, żyje się w specyficznej izolacji. Jeden z więźniów, który został osadzony po raz pierwszy jako nastolatek po 14 latach odsiadki nadal czuje się tym nastolatkiem, nie ma wrażenia, że się rozwija. Potem takiej osobie chyba bardzo trudno odnaleźć się poza murami więzienia.

 

Dlatego chciałbym zwrócić społeczeństwu uwagę, że w więzieniach są ludzie, że więźniowie to nie jest jakaś odrębna grupa etniczna. To są ludzie, którzy pewnego dnia z tego więzienia wychodzą i żeby może ich trochę bardziej sympatycznie przyjmować, nie odrzucać ich. Oni już odbyli karę, nie dodawajmy do tego następnej kary wykluczenia społecznego.

Bardzo mi też zależy, aby podziękować polskiej Służbie Więziennej, która mi stworzyła warunki niesamowite, ja pracowałem w zupełnej wolności. To, że pozwolili mi na te eksperymenty to jest niesłychana rzecz. Nikt mi nic nie zarzucał, nikt mnie nigdy nie sprawdzał, nie kontrolował. To jest coś, co we Francji jest nie do pomyślenia.

 

Bez stworzonych mi warunków te filmy by nie powstały. To świadczy o sile tej Służby. Sprawdza się to, że dbają o więźnia i nie boją się, że ktoś o nich powie coś złego, przecież nie można sobie wyobrazić, że panuje wielka miłość między więźniami a Służbą Więzienną!

 

Ja tam nie byłem jako reporter, tylko chciałem przeżyć z nimi coś wspólnego, jako jeden z nich. Wydaje mi się, że to się nam udało, że oni po prostu o mnie zapomnieli. Zarówno mężczyźni jak i kobiety przestali widzieć kamerę. Na początku jeszcze chcieli się zobaczyć w kamerze, obejrzeć to, co nakręciliśmy. Później już zupełnie nie.

 

Jak wyglądają pana plany dotyczące kolejnych realizacji? Czy powstanie trzecia część więziennego cyklu?

 

Chciałbym zrobić po „Bad Boys” i „Bad Girls” kolejny film – „Kids: Boys and Girls”, już bez „Bad”. Nawiązuję pierwsze kontakty, żeby zobaczyć, czy to jest w ogóle prawnie możliwe, jeśli chodzi o obraz młodych osadzonych. Jeśli się nie uda, to chciałbym powrócić do fabuły i nakręcić ten film w więzieniu. Pracowałem w Wołowie nad projektem filmu pełnometrażowego, na który otrzymałem wsparcie programu MEDIA Unii Europejskiej i francuskiego Naczelnego Zarządu Kinematografii. Niestety, nie udało mi się znaleźć pieniędzy na produkcję tego filmu. Wydaje mi się, że jednak dobrze się stało. Ta fabuła nie byłaby taka silna, jak silny jest ten dokument. Myślę, że teraz jednak jestem, nazwijmy to „uzbrojony”, mam to dodatkowe doświadczenie i może bym lepiej się odnalazł w fabule. Daję się też prowadzić życiu, nie przepycham się. Zobaczymy, czy uda się zrealizować ten projekt z dziećmi. Jestem ciekaw człowieka, cały czas go szukam.

 

Czy jest coś, czego pan nie chciał pokazać z życia filmowanych przez siebie więźniów?

 

Unikałem podglądania, więźniowie zawsze wiedzieli co kręcę. Granicą byłoby zrobienie czegoś, czego oni nie byliby świadomi, czegoś wbrew nim, co pewnie mogłoby się spodobać publice. Pod publiczność nigdy bym filmu nie robił. Powiedziałem w pewnym momencie chłopcom w tym więzieniu: słuchajcie, kończymy niedługo zdjęcia, jeśli macie coś do powiedzenia ważnego, takiego, czego nikomu nigdy nie powiedzieliście i chcielibyście się z tego wyzwolić, to ja wam daję okazję. Jeśli mi powiecie, gdy już to nagracie, że właściwie zmieniacie zdanie, to ja tego nie puszczę. I nagrałem wypowiedź jednego z więźniów – Bogusia, który się wyzwolił z tego, co gdzieś tam miał za sobą. W podziękowaniu za to zaprosiłem go do Cannes, na premierę filmu do Paryża i był zaproszony na Warszawski Festiwal Filmowy. Starałem się pracować jak najbardziej uczciwie, nie robić podchodów, żeby się komuś spodobało. Cały czas miałem to poczucie wielkiej odpowiedzialności, także w czasie montażu, żeby komuś nie zaszkodzić.

19.10.2010