Jak Kotys został ojcem Kota

Jolanta Gajda-Zadworna, Rzeczpospolita: Podobno bardzo długo zastanawiał się pan nad tytułem. Czy równie długo trwały poszukiwania głównego aktora?

Marek Lechki: Nie, tu nie miałem wątpliwości – wiedziałem, że to rola dla Tomasza Kota. Podobnie jak przy wyborze filmowego ojca. Pytanie brzmiało tylko, czy uda się zgrać terminy zdjęć.

Dał pan szansę zagrania dramatycznych ról aktorom kojarzonym z lżejszymi przedsięwzięciami. Choćby Ryszardowi Kotysowi, którego publika kojarzy głównie z serialem „Świat według Kiepskich”…

Przecież to wspaniały aktor, który ma za sobą wiele filmowych doświadczeń, a zaczynał od „Pokolenia” Andrzeja Wajdy. Nie z powodu popularności zaproponowałem im udział w filmie, ale dlatego, że gwarantowali mi najwierniejsze oddanie emocji, które były w scenariuszu.

Całkiem inne emocje wywołuje chyba zbitka nazwisk obu aktorów?

Nie brakowało dowcipnych komentarzy na ten temat, ale żeby było ciekawiej, podobno Tomasz Kot z Ryszardem Kotysem spotkali się kilka lat temu na planie jakiegoś serialu i doszli do wniosku, że muszą zagrać ojca i syna. Ja im to umożliwiłem. Ze znakomitym skutkiem.

Liczył pan zdobyte nagrody?

Nie, ale trochę się ich uzbierało.

Debiutował pan w ramach „Pokolenia 2000″, dobrego telewizyjnego projektu dla debiutantów. Powstały w nim takie filmy jak: „Bellissima” Artura Urbańskiego, „Moje pieczone kurczaki” Iwony Siekierzyńskiej, „Inferno” Macieja Pieprzycy oraz pana „Moje miasto”…

To był dla mnie szczęśliwy zbieg okoliczności. Wytworzyło się środowiskowo-medialne ciśnienie, że powstaje za mało debiutów. I dostaliśmy szansę.

Jako reżyserzy obudziliście wielkie nadzieje. I co? Dlaczego na „Erratum” trzeba było czekać aż osiem lat?

Był w tym i mój duży błąd. Kiedy startowałem jako reżyser, nie wiedziałem, jak ten system działa, co trzeba robić, by zachować ciągłość w realizowaniu filmów. Scedowałem wszystko na jeden projekt i czekałem aż znajdą się pieniądze. A czasy są takie, że trzeba mieć dwa, trzy projekty równocześnie.

04.04.2011