Jolanta Dylewska o "W ciemności"

Jolanta Dylewska. Fot. Marcin Kulakowski, PISF

Jolanta Dylewska. Fot. Marcin Kułakowski, PISF

 

W programie 37. Gdynia Film Festiwal nie mogło zabraknąć spotkań poświęconych technicznym stronom warsztatu filmowca. 10 kwietnia w ramach cyklu „Jak to się robi” z publicznością spotkała się autorka zdjęć Jolanta Dylewska.

 

Tajniki pracy operatora

 

Spotkanie z Jolantą Dylewską w całości poświęcone zostało zagadnieniom związanym z powstawaniem współfinansowanego przez PISF i nominowanego do Oskara filmu „W ciemności” Agnieszki Holland. Prowadząca spotkanie Adriana Prodeus pytała m.in. o szczegóły warsztatu i drogi dochodzenia do powstania konkretnych ujęć, ale także o kolorystykę, planowanie obrazu na etapie scenariusza i sposoby oświetlania twarzy aktorów. Jolanta Dylewska opowiedziała m.in. o kręceniu bez scenopisu, niebezpiecznych zdjęciach wśród zalewającej plan wody i o współpracy z aktorem Robertem Więckiewiczem.

 

Z ciemności w jasność

 

– Chciałam na początek pokazać państwu scenę finałową, scenę wychodzenia z kanałów (…). To było dla nas wyzwaniem, w jaki sposób pokazać wyjście bohaterów do światła; gdy mówię „nas”, to myślę oczywiście o reżyserce, myślę o scenografach, kostiumografach i o nas operatorach. Wiedzieliśmy, że to wyjście do światła jest zarówno wyjściem z ciemności kanałów w światło dnia codziennego, ale chcieliśmy pokazać zwycięstwo światła, jasności nad ciemnością. Były duże problemy z nakręceniem właśnie tej ostatniej sceny – zdradziła Dylewska. – Kreciliśmy te sceny w 3 różnych lokalizacjach (…) w dekoracji – ten kanał był wybudowany, miał ściany, wybudowaną podłogę i sufit i tę dekorację kręciliśmy na hali w Łodzi. Natomiast tę część, gdy bohater Mundek, jako pierwszy rusza ku temu włazowi kanału – tę scenę kręciliśmy również w dekoracji wybudowanej na użytek filmu w Niemczech, w Lipsku. Natomiast scenę wychodzenia z kanału udało nam się nakręcić dopiero za trzecim razem. Scena ta była kręcona na 2 kamery z ręki.


Jak pokazać odzyskaną wolność

 

– Ponieważ jak państwo wiedzą film bazuje na faktach, bohaterowie moment wyjścia z kanału i pierwszego spojrzenia na tę rzeczywistość na ziemi opisują prawie wszyscy jako widzianą na czerwono, jako obraz jasny, pozbawiony koloru (…). Reżyserka nie była zainteresowana takim realizmem stuprocentowym, nie była zainteresowana tym, by ten świat, odzyskany świat światła, świat życia pokazywać na czerwono – mówiła autorka zdjęć.

 

Zielone liście i żółty balonik

 

– Obecność liści w kadrze dawała mi taką szansę, by w postprodukcji zieleń odpowiednio wydobyć, spotęgować, nadać jej odpowiednie nasycenie. Natomiast drugim takim ważnym elementem, który miał wskazywać na ich trudności z kontaktem wizualnym ze swiatem była wlaśnie mała głebia ostrości, nieostrość, kolory głównie zielone, jako plamy, które powoli odzyskiwały ostrość. No i żółty balonik (…) był zamiast słońca, był tym odzyskanym życiem – kontynuowała Jolanta Dylewska podkreślając, że ponad 80 procent zdjęć zrealizowano kamerami cyfrowymi. – Dla mnie oczywiste było, że temu specyficznemu obrazowi z kamery cyfrowej będę dodawała ziarna. To nie było tak, że jest jeden rodzaj ziarna w filmie – dla mnie ziarno w filmie jest czymś takim, co dodaje pewnej organiczności temu obrazowi, jest jakby takim oddechem. Zawsze, niezależnie od tego, na jakim nośniku pracuję, to jest to dla mnie bardzo istotne, jak ma wyglądać faktura obrazu.

 

Ten film należy teraz do widzów

 

Widzowie pokazu pytali o rodzaje używanego na planie „W ciemności” sprzętu, a także o symbolikę poszczególnych ujęć – Jeśli pani tak czuje, to tak jest. Ten film należy teraz do państwa. Przepraszam, powiem coś banalnego – ten film dla każdego jest czymś trochę innym (…). Robimy film na różnych poziomach, robimy też film na poziomie pewnych uczuć, czasami bardziej uczuć niż myśli – mówiła autorka zdjęć.

 

Głównym bohaterem jest światło

 

– Pojmuję moją pracę tak, że muszę od początku do końca filmu przeprowadzić światło (…). Mówię o elementach budujących obraz, a to są dla mnie takie elementy jak światło, kolor, albo walor w filmie czarno-białym, jak ruch kamery, jak perspektywa wyrażona przez określony obiektyw w określonej wielkości kadru i z tego punktu widzenia światło właśnie dla mnie, operatora, było głównym bohaterem w tym filmie. Bohaterem, który był obsadzony w roli głównej – podkreślała Dylewska, mówiąc o tym, iż reżyserka Agnieszka Holland poprosiła ją o realistyczne traktowanie światła i nie używanie światła kontrowego, co było dla laureatki Złotej Żaby niezwykle trudne, nie tylko technologicznie.

 

Uczciwa improwizacja

 

– Pracowałam w dużym napięciu, ale myślę, że jak się robi film o ludziach którzy są w tak ogromnym napięciu to z mojego punktu widzenia jakoś czułam że to pomaga mi pracować, to moje wewnętrzne napiecie, to często moja niepewność jak oświetlić, jak się zachować, jak zrobić, czułam, że to jakoś jakby uczciwiej robie ten film niż wtedy gdybym przychodziła z kartką, na której mam wszystko rozpisane – dodała na zakończenie spotkania Jolanta Dylewska.

 

Cykl „Jak to się robi”

 

W cyklu „Jak to się robi” kolejni polscy twórcy filmowi dzielą się wiedzą i opowiadają m.in. o problemach, na jakie natrafiali podczas swoich ostatnich produkcji. Z publicznością podczas 37. Gdynia Film Festival spotkają się m.in. Marek Koterski, Waldemar Krzystek i Marcin Krzyształowicz.

 

Marta Sikorska

11.05.2012

Galerie zdjęć