Katarzyna Klimkiewicz: "Następny film zrobię o młodej dziewczynie"

Katarzyna Klimkiewicz„Hanoi-Warszwa” Katarzyny Klimkiewicz zakwalifikował się do Konkursu Młodego Kina festiwalu w Gdyni. Film jest opowieścią o trudnej podróży młodej Wietnamki do jej narzeczonego w Polsce. Wiele razy pokazuje bohaterkę traktowaną pogardliwie, a w najlepszym przypadku protekcjonalnie przez Polaków i przedstawicieli kultury Zachodu. Problemy, które dla nich byłyby drobnymi kłopotami, dla niej okazują się wyzwaniem, okazją do wykazania się odwagą.

 

Krótkometrażowy obraz Klimkiewicz uzmysławia jednak przede wszystkim to, czego nie widzimy na co dzień: świat emigrantów i uchodźców, którzy by żyć w „lepszym świecie”, muszą pracować znacznie ciężej, niż ludzie urodzeni w dobrobycie. Uchodźcy wydają się w filmie Klimkiewicz niewidzialni, niedostrzegalni dla Polaków. Widzimy ich dopiero po świadomym przekroczeniu granicy ich świata.

 

Film jest interesujący także z innego powodu. Powstał jako zwycięski projekt konkursu „Młode Kadry – Debiutanci”, organizowanego przez Kino Polska. O zrealizowanie swojego pomysłu konkurowało kilkudziesięciu młodych twórców. Finalistów oceniało Jury pod przewodnictwem Jerzego Stuhra.

Kino Polska nakręciło dokument z przygotowań projektu i okresu zdjęciowego filmu. Powstał serial pokazujący, jak robi się film: od pomysłu i walki o jego realizację, po pracę na planie. Serial jest dostępny na portalu Kinoffteka.


„Następny film zrobię o młodej dziewczynie”

Rozmawiamy z Katarzyną Klimkiewicz

 

Pierwsze Ujęcie: Zawsze, kiedy mówisz o swoim filmie „Hanoi-Warszawa”, podkreślasz, że jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć wszystko było dopracowane. Rzeczywiście, w reportażach z planu sprawiasz wrażenie bardzo opanowanej i spokojnej – jakbyś przemyślała każdy szczegół. Miałaś poczucie, że film musisz sprostać zadaniu?


Katarzyna Klimkiewicz: „Hanoi-Warszawa” to pierwszy film wyprodukowany przez Telewizję Kino Polska. Miałam świadomość, że rozważają zaangażowanie się w produkcję w ogóle i traktują mój film jako sondę. Czułam, że to, czy film się uda i odniesie sukces, może mieć wpływ na powstanie innych filmów. Mam nadzieję, że ich nie zawiodłam.

Sporo się mówiło o powstawaniu filmu, Kino Polska emitowała nawet poświęcony mu serial. Wiele osób chciałoby obejrzeć „Hanoi-Warszwa” na wielkim ekranie, ale jak wiadomo filmów krótkometrażowych zwykle nie pokazuje się w kinach. Masz jakiś pomysł na ich dystrybucję?


To prawda, te filmy nie mają zbyt wielu możliwości, by dotrzeć do widzów. Może pomysłem jest łączenie ich w bloki, jak zrobiono to w przypadku „Demakijażu”, czy wcześniej „Ody do Radości”. Wtedy łatwiej jest im funkcjonować w kinach.

 

Temat kobiet reżyserów jako odrębnego zjawiska w kinematografii pojawia się co jakiś czas w mediach. Czy rzeczywiście warto poświęcać temu uwagę? Czy uważasz, że dziewczynom jest trudniej w reżyserii, produkcji albo operatorce?

 

Mnie osobiście nigdy nie przeszkadzało to, że jestem kobietą. Płeć nigdy nie stanowiła dla mnie przeszkody w karierze. Nie wydaje mi się, żebyśmy były dyskryminowane w branże filmowej, ja w każdym razie tego nie doświadczyłam. Nie sądzę też, żeby kobiety jako grupa stanowiły jakieś odrębne zjawisko w kinematografii i szczerze mówiąc irytuje mnie takie stawianie sprawy.
Z drugiej strony uważam, że wiele kobiet w Polsce jest dyskryminowanych. Dotyczy to głównie tych słabiej wykształconych, które nie znają swoich praw i nie mają odwagi się buntować i bronić.


Zapowiadasz, że twój nowy film będzie właśnie o młodej kobiecie. Zdradzisz coś więcej?

 

Scenariusz nosi tytuł „27” i obraca się wokół mitu tzw. „klubu wiecznych 27-latków”. To określenie grupy muzyków rockowych i bluesowych, którzy zginęli w tym wieku, często w tajemniczych okolicznościach. Przykłady wszyscy znają: Janis Joplin, Jimi Hendrix, Jim Morrison, Kurt Cobain, czy Brian Jones. Ten mit to punkt wyjścia do historii o dziewczynie, która wchodzi właśnie w dwudziesty siódmy rok życia i zaczyna rozumieć, że by przeżyć, musi zabić część siebie. Trafia do Amsterdamu i tam rozpoczyna się jej szalona wędrówka po klubach, squatach i różnych tajemniczych miejscach.

Scenariusz piszę razem Zoe D’Amaro, którą poznałam na stypendium Binger Lab w Amsterdamie. To będzie czarna komedia z dużą ilością muzyki. Marzy mi się, żeby w filmie wystąpili The Mars Volta – jeden z moich ulubionych zespołów. Jeden z jego członków zginął zresztą w wieku 27 lat.

 

Noszę się też z pomysłem na scenariusz o pewnym zapomnianym buntowniku, Miecławie, znanym też jako Masław. Żył w XI wieku. Do jego zamku w Płocku ściągali buntownicy, którzy przeciwstawiali się nowym porządkom po Chrzcie Polski. Miecław wzniecił powstanie pogańskie. Pozostała po nim legenda dzikiego i krwawego pogańskiego bojownika. Ja widzę w nim też nonkonformistę, w jakimś sensie był alterglobalistą, który w swoim zamku stworzył coś jakby skłot dla wszystkich buntowników, którzy kontestowali korporację – jaką w tamtych czasach był Kościół Katolicki. Widzę w nim takiego Ostatniego Mohikanina, który próbuje ocalić swoją słowiańską tożsamość przed kolonizacją. Pracuję nad kluczem do opowiedzenia tej historii.

 

Mam świadomość, że pomysły są dobre i może powinnam je trzymać w tajemnicy, ale jeśli będę siedzieć cicho, nikt nie dowie się o tym, co zamierzam zrobić.

 

Rozmawiała Aleksandra Różdżyńska

 

11.09.2009