"Kawałek naszej historii". Rozmowa z Tomaszem Wolskim

Fot. Marcin Kułakowski, PISF
Tomasz Wolski. Fot. Marcin Kułakowski, PISF

 

Podczas 9. edycji Planete+ Doc rozmawialiśmy z Tomaszem Wolskim, reżyserem i operatorem współfinansowanego przez PISF filmu dokumentalnego „Pałac”. Obraz był pokazywany w ramach Konkursu Głównego i otrzymał nagrodę Canon Cinematography Award za najlepsze zdjęcia.

 

Dlaczego postanowił Pan zrobić film o Pałacu Kultury?

 

To miał być mój pierwszy film, który planowałem zrealizować tuż po zakończeniu kursu w Szkole Wajdy. Uzyskałem wtedy pozwolenie prezesa Pałacu, ale okazało sie, że projekt przerósł mnie i moje możliwości. Postanowiłem do niego wrócić po latach. Nie dlatego, że to kontrowersyjny budynek, tylko dlatego, że to jest kawałek naszej historii. Ciekawiło mnie, jak my się w tym odnajdujemy.

 

 

Ile czasu spędził Pan w Pałacu kręcąc film?

 

Dwa lata. Oczywiście nie non stop, gdyż początkowo dojeżdżałem z Krakowa. Potem przeniosłem się do stolicy i od tego czasu starałem się pracować w miarę intensywnie. Prace nad filmem skończyłem chwilę przed festiwalem Planete+ Doc.

 

Pałac, który pokazuje Pan w swoim filmie jest ogromną machiną pełną zakamarków i tajemnic. Czy coś Pana zaskoczyło podczas pracy nad filmem?

 

Podejrzewałem, że uda się tę machinę jakoś odsłonić, zdemitologizować. Zaskoczyło mnie na przykład to, że sprezentowane nam przez bratniego sąsiada ponad 50 lat temu maszyny, wciąż tutaj pracują. Pracownicy Pałacu cieszą, że te maszyny są, ponieważ nowe sprzęty w nowoczesnych biurowcach zazwyczaj po roku trzeba wymieniać, naprawiać. Natomiast te radzieckie urządzenia wciąż świetnie działają pomimo swojego wieku.

 

Czego, z tego, co udało się Panu zarejestrować, nie możemy obejrzeć w filmie?

 

Problemem tego filmu był ogrom materiału. Montowałem go tak jak zwykle, czyli na bieżąco i same podmontowane sceny z basenu trwały około 40 minut. Ochroniarze kolejne 40 minut. Kongresowa 30 minut. Musiałem to drastycznie skrócić, wyłuskać te kilka minut, żeby ani nikomu nie zrobić krzywdy, ani nie ośmieszyć i żeby było to „coś”. W filmie nie ma na przykład materiału z Sali Kongresowej, gdzie nakręciłem bardzo ciekawe sceny z imprezy wietnamskiej. Cała sala była wypełniona Wietnamczykami. Dzieci urządziły sobie tu wielki plac zabaw, np. zjeżdżały z marmurowych poręczy. Przyjechały ich muzyczne gwiazdy i wiele osób chciało zdobyć autograf, zrobić zdjęcie. Udało mi się zarejestrować kilka zabawnych scen. Wietnamczycy nie chcieli na przykład zostawić kurtek w szatni. Dlatego nie pozwalano im wchodzić na Salę Kongresową, a oni chowali się za rogiem, zwijali te kurtki w kłębek, wkładali do reklamówki, po czym jakby gdyby nic wchodzili na Salę.

 

Jednymi z bohaterów filmu są pracownicy Pałacu. Jak zareagowali na Pana wizyty i na obecność kamery?

 

Chyba są do tego trochę przyzwyczajeni. Telewizja pojawia się w Pałacu dosyć regularnie. Natomiast nikt spędził tam tyle czasu, co ja. Oczywiście zawsze na początku jest zaciekawienie, ale jednocześnie obawa, kim jest ten facet i co chce zrobić. Kiedy się pojawiłem drugi i trzeci raz, kiedy rozmawialiśmy o różnych rzeczach, zwiedzaliśmy razem Pałac, to oni się w końcu do mnie przekonywali. Praca reżysera przy filmie dokumentalnym polega głównie właśnie na tym, żeby zapewnić tych ludzi, że nie jestem tu po to, żeby ich skrzywdzić, zrobić im coś złego. Oczywiście były osoby, które nie chciały wziąć udziału w filmie i ja ich do tego w żaden sposób nie namawiałem.

 

Jest pan reżyserem, ale również autorem zdjęć w „Pałacu”.

 

Prawie wszystkie swoje filmy zrealizowałem sam jako operator. Źle bym się czuł, gdybym na planie nie miał kamery w ręku. Bez niej nie wiem, co mam robić. Nie pracuję z operatorami też dlatego, że moja metoda pracy jest taka, że ja nie wiem, o czym będzie scena, nie wiem, gdzie mnie zaprowadzi.  Reaguję intuicyjnie, natychmiast, a operatorowi trzeba dużo wcześniej powiedzieć co i jak ma filmować. Operatorzy muszą zarabiać pieniądze i robią tysiąc rzeczy, rozdrabniają się i często nie są w stanie wystarczająco skupić się na projekcie. Moje zdjęcia trwają zwykle bardzo długo, minimum rok, więc ciężko namówić kogoś, żeby poświęcił swój cenny czas, za który potem dostanie wynagrodzenie, takie jak za jeden dzień pracy w reklamie. Jednak nie jest to główny powód, dla którego realizuję zdjęcia samemu. Ja po prostu to lubię.

 

Czy po zrealizowaniu tego filmu zmienił Pan zdanie na temat Pałacu?

 

Nie, mam tak samo pozytywny jego obraz jak przed zdjęciami. Moim założeniem było, żeby znaleźć tu pewne uogólnienie, a nie go krytykować czy gloryfikować. Myślę, że ten budynek jest w stanie nas ciągle zaskoczyć. Na przykład tu gdzie rozmawiamy, pod nami jest pomieszczenie, o którym przez lata nikt nie wiedział. W filmie widać je w scenie z gruzami, taki księżycowy krajobraz. Pracownicy odkryli je dopiero pod koniec zeszłego roku. Budowniczym nie chciało się wywozić gruzów, więc zmagazynowali je w jednym miejscu zabetonowali, zamurowali i zamknęli.

 

Jakiś czas temu pojawił się pomysł, żeby nasz Pałac zburzyć…


To jest kawałek naszej historii i kompletnie absurdalne, wręcz głupie jest sugerowanie, że powinniśmy Pałac zniszczyć. Czy chodzi o to, żeby likwidować te budynki i te fragmenty naszej historii, które źle nam się kojarzą? Do czego to doprowadzi? Jeżeli będziemy postępować w ten sposób, nie będziemy mieli żadnej tożsamości historycznej. To jest kawałek naszej historii, z którą musimy się pogodzić, zaakceptować ją i żyć dalej.

 

Rozmawiała Paulina Bez

13.07.2012