Malatyński: „Stawiamy na zespoły”

Pierwsze Ujęcie: To już ósmy przegląd etiud Filmówki w Warszawie. Co się zmieniło przez ten czas, oprócz tego, że pierwszy raz festiwal odbywa się w kinie Kultura.

 

Marcin Malatyński: Przede wszystkim zmieniły się filmy. Z tego, co pamiętam, na pierwszym przeglądzie wiele naszych produkcji było bardziej ćwiczeniami studenckimi, niż filmami. Reprezentacyjne były właściwie tylko filmy dyplomowe. Teraz nasze etiudy są skończonymi utworami już od pierwszego roku. W filmach fabularnych widać to najwyraźniej.

Ale tak naprawdę największa zmiana dokonała się w dokumencie. Bo przecież jeszcze osiem lat temu, w okresie pierwszej edycji „Łodzią po Wiśle”, sporo dokumentów robiliśmy na taśmie światłoczułej. Rewolucja cyfrowa, która nastąpiła błyskawicznie, spowodowała, że na taśmie dokumentów się już właściwie nie robi. Są to naprawdę wyjątki: dwie, trzy produkcje rocznie. Technologia pozwala na to, żeby kręcić taniej, spędzać więcej czasu z bohaterami. Nie ma ograniczenia wynikającego z wysokiej ceny taśmy. Studenci w większości mają już swoje kamery, więc nie są ograniczeni korzystaniem ze sprzętu, którym dysponuje szkoła. Montuje się też w komputerze, samodzielnie albo ze studentami montażu.
Generalnie, studenci spędzają teraz nad filmami więcej czasu. Dlatego myślę, że ich pracę są dojrzalsze i lepsze, niż osiem lat temu.

 

Pokazujecie tu w Warszawie osiemdziesiąt filmów, w tym trzydzieści dziewięć w konkursie. Jak to się ma do całej rocznej produkcji Filmówki?

 

Licząc wszystkie etiudy i ćwiczenia, zebrałoby się ponad dwieście filmów. Tylko tych poddawanych ocenie na egzaminie jest koło stu pięćdziesięciu. Filmówka jest wielką firmą produkcyjną, nie wiem, czy nie największą w Europie. Jest to olbrzymia produkcja, ponad piętnaście godzin projekcji etiud. Do Warszawy przywieźliśmy zaledwie połowę.

 

Więc wybieracie?


Tak, selekcja jest zawsze bolesna. Nie kierujemy się tylko ocenami z egzaminów. Od początku naszym założeniem było, żeby filmy do Warszawy wybierało jak najszersze grono osób, także studenci.
Pierwszym pytaniem jest to, czy film będzie w ogóle pokazany. A kolejnym czy pojawi się w konkursie czy poza nim. Autorzy, którzy pokazują etiudy poza konkursem bywają niezadowoleni. Ale takie są realia, musimy się zmieścić w dwóch dniach projekcji.

 

A jakich filmów robicie najwięcej?


Najwięcej robimy etiud operatorskich. Trudno powiedzieć, jaki to gatunek. Oczywiście, filmy fabularne, ale mocno sformalizowane, opowiadane przede wszystkim obrazem. Dlatego zresztą mamy w Polsce tylu wspaniałych autorów zdjęć: bo uczeni są od razu rozumienia filmu, jego treści i historii. Studenci kręcą bardzo dużo etiud operatorskich. Każdy po dwie w ciągu roku.
Na drugim miejscu pod względem ilości są dokumenty. Fabuły na trzecim, bo jak wiadomo, wymagają większej ekipy, wyższych kosztów. Wychodzimy też z małego kryzysu animacji. Zmielił się program i wykładowcy, mamy nowych fajnych ludzi, jak Mariusz Wilczyński. Pokazujemy w tym roku ponad dwadzieścia animacji, więc bardzo dużo.
W ogóle, wszystkich filmów jest coraz więcej i są to obrazy dobre, można je pokazać na ekranie kinowym.

 

Od kiedy pamiętam, na Łodzią po Wiśle jest tłok ludzi. Kto przychodzi najliczniej?


Zawsze jest najwięcej studentów i ludzi zainteresowanych młodym kinem. Z roku na rok pojawia się też coraz więcej osób z branży, producentów i tych, którzy szukają potencjalnych partnerów do przyszłej współpracy. Oczywiście, są dziennikarze i przedstawiciele telewizji – zawsze po takim przeglądzie część filmów sprzedajemy od razu do stacji telewizyjnych. Przychodzą selekcjonerzy festiwali, którzy zapraszają do siebie nasze produkcje. Filmy są przecież świeże – dziś Julka Kolberger przyniosła do Kultury dwój dyplom, który właśnie skończyła udźwiękawiać. Te etiudy dopiero zaczną żyć. W tym roku tylko „Urodziny” Jennifer Malmqvist był prezentowane w Sundance. Reszta to pokazy premierowe.

 

Kiedy organizowaliśmy pierwszy przegląd, wydawało mi się naturalne, że wszyscy chcą zobaczyć, co młodzi ludzie mają do powiedzenia. Okazało się, że tak nie jest. Ale z roku na rok robi się coraz lepiej. Myślę, że to zainteresowanie jest rodzajem budzącej się świadomości tych, którzy robią filmy. Takie też było założenie przeglądu, po to tu jesteśmy: żeby pokazać filmy przeciętnemu widzowi, ale też i zaprezentować je osobom, które odpowiadają za produkcję.

 

Czy, oprócz „Urodzin”, inne etiudy też będą pokazywane na dużych festiwalach?

 

To się okaże. Zależy to od selekcjonerów festiwali, a ich wybory bywają różne. Na przykład w zeszłym roku film Dary Van Dusen „Małżonkowie” nie otrzymał żadnej nagrody na „Łodzią po Wiśle”, a potem był pokazywany w Cannes.
Wiem na pewno, że dokument „38 i pół” zaprezentuje się na festiwalu w Oberhausen, a rzadko zapraszają tam dokumenty. Kilka filmów znalazło się w sekcjach Krakowskiego Festiwalu Filmowego, kilkanaście w Konkursie Młodego Kina festiwalu w Gdyni. Jeśli chodzi o imprezy międzynarodowe, to dopiero zaczniemy je wysyłać i zgłaszać. Jestem przekonany, że kilka filmów będzie się podobało i pojeździ po świecie. Zeszłoroczne „Echo” Magnusa von Horna też debiutowało w Warszawie, międzynarodowo w Oberhausen i film odwiedził potem około czterdzieści międzynarodowych imprez. Ciągle jest zapraszany.

 

Czasem czuje się, że studenci chcą o czymś mówić, że jakiś temat budzi szczególne zainteresowanie. Widzisz coś takiego w tym roku?

 

Nie widzę takiego tematu. Oczywiście, większości tych młodych ludzi opowiada dosyć osobiste historie. Po raz pierwszy mają możliwość publicznego wypowiedzenia się poprzez film, zmierzenia się z demonami przeszłości, swoimi fantazjami i tym, o czym by chcieli powiedzieć. Myślę tu głównie o fabułach. To są scenariusze oparte w większości na autentycznych przeżyciach. To zresztą jest charakterystyczne w ogóle dla etiud szkolnych.

Dość ciekawie przedstawia się w tym roku program dokumentów. Jest sporo filmów opowiadających o młodych ludziach z gimnazjum i liceum, którzy są zwyczajnymi ludźmi, mieszkającymi z rodzicami. Mają dziewczyny, kolegów, spotykają się z nimi. Nie robią nic nadzwyczajnego. Zauważyłem, że sporo etiud opowiada właśnie o tym. Są to bardzo dobre filmy i myślę, że udało się w nich sportretować młode pokolenie, wyciągnąć to, co oni uważają za ważne, jak oni obserwują współczesny świat, jak w nim funkcjonują, jaki mają stosunek do rodziców i jak się komunikują z rówieśnikami. Na to szczególnie bym zwrócił uwagę w tym roku.

 

Trzy lata temu uruchomiliście dzienne studia montażowe, rok temu dzienne scenopisarstwo. Rozszerzacie swoją ofertę.


Tak, wydaje nam się to niezbędne. Od lat osiemdziesiątych funkcjonowało w Warszawie nasze zaoczne studium scenariuszowe. Ale poprzez odległość od Łodzi i fakt, że studiowali tam najczęściej ludzie już pracujący, kontakt między nimi, a szkołą, był dość słaby. Od kilku lat przymierzaliśmy się do tego, aby otworzyć stacjonarne studia scenariuszowe: żeby scenarzyści pracowali razem z reżyserami, pisali ich filmy szkolne. Jest to zerwanie z tradycją szkoły, z „autorskością”, w której reżyser sam pisał swoje scenariusze. Ale pomyśleliśmy, że studentom będzie łatwiej współpracować w grupie reżyser-scenarzysta. To jest kierunek, który wydaje nam się konieczny.

Ważne jest, że ci ludzie są w szkole codziennie, że ich edukacja jest trzyletnia. Najpierw piszą scenariusze do filmów krótkich, ale dyplomem będzie prawdopodobnie scenariusz pełnometrażowej fabuły. Dodatkowym atutem jest to, że to wszystko będzie się odbywało w jednym miejscu. Kontakt z reżyserami, montażystami, operatorami, kierownikami produkcji będzie na tyle częsty, że wspólnie będą pracować nad filmami. Dążymy do tego, żeby już w szkole tworzyły się takie zespoły. Mamy kilka przykładów takich duetów reżyser-operator. Fajnie, gdyby do tego dołączył scenarzysta. Idealnie, gdyby dołączył jeszcze producent, który zna ich ze szkoły, rozumie i wspólnie będą w stanie wykreować jakąś nową rzecz.

 

A montaż?


To było słabe ogniwo naszej szkoły. Przy takiej produkcji filmów jak nasza, przerobienie tego i wymontowywanie przez kilka zatrudnionych u nas pań było niemożliwe.
Oczywiście, nie uruchomiliśmy tego tylko po to, żeby sobie poradzić z montażem. Bardzo dobrze kształcimy montażystów. Mamy świetnych wykładowców. Popyt rynku też jest bardzo wysoki. Teraz wszyscy potrzebują specjalistów od montażu – my wychodzimy temu naprzeciw.
Ważne, że podobnie, jak młodzi scenarzyści, montażyści mają kontakt ze studentami innych kierunków. Montują im szkolne filmy i liczymy, że po szkole ta współpraca będzie kontynuowana. Chcielibyśmy, żeby to szło w tym kierunku.

 

Rozmawiała Aleksandra Różdżyńska

 

11.05.2010