Marcin Koszałka o "Będziesz legendą człowieku"

Marcin Koszałka. Fot. Marcin Kułakowski, PISF
Marcin Koszałka. Fot. Marcin Kułakowski, PISF

 

Od 15 marca w kinach będzie można zobaczyć odsłaniający kulisy Euro 2012 film dokumentalny „Będziesz legendą człowieku”. Obraz był współfinansowany przez PISF – Polski Instytut Sztuki Filmowej.

 

Po pokazie prasowym z Marcinem Koszałką rozmawiali Marta Sikorska (PISF) i Rafał Pawłowski (Portalfilmowy.pl).

 

Marcin Koszałka: Jestem kibicem, ale nigdy nie grałem w piłkę (…). Piłkarze śmiali się ze mnie, że ja nie mam pojęcia o piłce, nie znam nomenklatury, nie za bardzo wiem kto gra w jakim klubie (…).

 

Marta Sikorska: Co w takim razie było tą iskrą, żeby zainteresować się tematem?

 

Nie dało się nagle przestać być kibicem. Jest mecz z Grecją i ja widzę, że jest karny, to ja wiem o tym, że jak ten karny padnie to możliwe, że Smuda mnie wyrzuci i koniec filmu. On był tak napięty, że przegranie meczu otwarcia mogło się skończyć końcem filmu. Oczywiście udało się i to udało podwójnie – z jednej strony Tytoń wybronił, co jest fajne, bo dla filmu zawsze jest fajne jak ktoś broni karnego. Dramaturgicznie to jest zawsze ciekawe. To całe napięcie tych ludzi, co stoją w ciszy i czekają… Tytoń wybronił również mnie, to że ja tam dalej zostałem. Potem był kolejny problem przy meczu z Rosją, że na przykład przegrają. Istniało ryzyko, że jak coś nie pójdzie, to ja będę miał szlaban na wszystko, nic nie nakręcę.

 

Rafał Pawłowski: No właśnie, po przegranym meczu z Czechami nie wpuszczono cię do szatni…

 

Mnie do szatni UEFA nie wpuściła. Tam jest taka sytuacja, że szatnia jest miejscem, gdzie rządzi UEFA i to nawet już nie chodzi o Smudę, tylko w ogóle jest zakaz takich rzeczy. Z kolei po meczu z Czechami można było siedzieć dłużej np. z masażystami. Ci ludzie nie mieli już specjalnie napinki. Z resztą co jest takie dość mroczne dla mnie, to najbardziej przeżyli to ci ludzie drugiego planu, czyli ekipa techniczna.

 

RP: Ja jako kibic też miałem okazję pracować przy Euro i był ten dylemat, że pracuję w tym czasie, robię coś innego. Z drugiej strony są emocje i chciałbym zobaczyć, jak gramy. Wy również nie mogliście oglądać meczów, bo pracowaliście w tym czasie.

 

Dla mnie sytuacja wyglądała tak: tylko kontrolowałem wynik, bo on wpływał na to co się dzieje. Ja na przykład w czasie meczu z Czechami byłem u rodziców Perquisa. Nie byłem na stadionie, byłem z tymi ludźmi blisko. I powiem szczerze, pod koniec wyłączyłem kamerę, tam było bardzo, jakoś tak… przykro. Mi się najbardziej przykro wtedy zrobiło. Szczególnie takie ujęcie, jak jego babcia tak siedzi – co akurat dałem do filmu, musiałem dać. Prawdopodobnie ten mecz z Czechami miał być tym meczem, który da Perquisowi wszystko, że on zostanie Polakiem. Przecież ten facet walczył o życie, on nie miał wyjścia. Tylko na boisku mógł wymazać „śmiecia” czy wymazać z siebie w ogóle jakąś skazę „obcego”. To mnie najbardziej interesowało i bardzo szybko podjąłem decyzję, bo przeczuwałem że z Czechami może nie pójść. Wiedziałem, że muszę się opierać na materiale o ojcu, rodzinie. Olałem bycie na stadionie – liczyło się tylko bycie z nimi.

 

MS: Przy tym projekcie współpracowała ekipa znakomitych polskich operatorów, którzy byli w różnych miejscach, np. Wojciech Staroń. Jak podzieliliście się pracą?

 

Tak, jeszcze Adam Bajerski, Przemek Kamiński. Rzeczywiście, podczas meczów robiliśmy to w grupie. To są na tyle wysokiej klasy twórcy, że tam nie ma żadnej rozmowy. Ustaliliśmy po prostu: „Wojtek nie robimy zdjęć z ręki, tylko robisz z dystansu, ja chcę mieć statyczne kadry, chcę mieć poetyckie zdjęcia. Spokojna kamera, shoty, strzały. I rób to”. Tak samo we Wrocławiu: „pewnie przegrają, jedźcie na rynek, zróbcie tych ludzi zaraz po tym, jak przegrali”. I koniec, to jest cała rozmowa, to są po prostu na tyle doświadczeni operatorzy, że mogliśmy zastosować stylistykę „z ręki” albo statyczną kamerę. My się zdecydowaliśmy na dłuższe obiektywy, statyczną kamerę. Prosta decyzja.

 

MS: No i współpraca z Bogdanem Dziworskim.

 

Współpracowaliśmy przy jednym meczu, Bogdan ma już trochę lat i nie można go nadwyrężać. Wspomagał nas. Wojtek Staroń zrobił wszystkie sekwencje kibiców, m.in. dość ciekawą scenę takich milczących ludzi po meczu z Czechami, to wysypisko śmieci. Oni tak siedzą w tych pióropuszach i nie wierzą, że wydarzyło się coś, co i tak miało być.

 

RP: Ile materiału nakręciliście? Euro to dość obfite wydarzenie.

 

Nie było jakiejś ogromnej, potwornej ilości. Trzeba by rozmawiać z Anną Wagner. Mam taki układ z montażystką, że ja nawet nie wiem w ogóle ile materiału jest, tylko ona robi najgorszą, brudną robotę. Jest bardzo cierpliwa i po prostu odwala wszystkie śmieci. Ja w ogóle nie oglądam tego materiału, tylko mówię: „wyczyść wszystko, to co jest naprawdę złe”, czyli ona wszystko co jest złe wyrzuca, co jest nieciekawe, nieatrakcyjne, słabe i zostawia coś, co powiedzmy jest dobre i bardzo dobre. Ona mi przygotowała 2,5 h materiału. I w zasadzie z tego zmontowaliśmy 80 minut.

 

RP: Perquis nie jest jedynym obcokrajowcem w reprezentacji. Jak to się stało, że bohaterem został właśnie on?

 

To się stało zupełnie na zasadach wyborów emocjonalnych. Ten facet jako postać mnie najbardziej zaintrygował. W Perquisie i jego milczeniu, ja przynajmniej, nie wiem czy wy to widzicie i czy inni to zobaczą, widzę pewną sytuację tego człowieka. On jest dla mnie jakimś magnetycznym bohaterem, jakaś energia wydostaje się. Ja na przykład lubię scenę, kiedy on przychodzi po meczu z Grecją jak górnik z kopalni – w tym garniturze siada przy stole, w ogóle nikt się do niego nie odzywa, nikt nie ma prawa głosu. Wszyscy siedzą cicho, bo on jest panem domu, jest bogiem. On zarabia pieniądze, on był na boisku, był w telewizji, tak? „Tata przegrał – Nie nie, tata zremisował”. I ten dziwny związek, że on wszystko robi dla swojej babci, śpiewa „Jeszcze Polska nie zginęła” i potem mówi: „to jakbym czuł w sobie babcię”.

 

Lubię bohatera, który się gubi

 

Dlatego go wybrałem, on to miał. Miał tego ojca, tę żonę, która się prawie nie odzywa, jest taką trochę „przystawką”, co jest oczywiście szokujące dla kobiety szczególnie. Tam jest też taki bezwzględny punkt widzenia tych gości, męski. Myślę, że jakaś feministka to może się strasznie wkurzyć na nich. Tylko babcia jest kobietą, babcia OK. Wydaje mi się też, że on dalej ma potężny problem z ojcem, że to jest nadal nierozwiązana sprawa (…). Ja nie wiem i widz też nie wie – czy on mu wybaczył? (…) „Czy ja jestem zły, czy ja jestem dobry?” i nagle on się w tym wszystkim gubi ten ojciec. Ja takiego bohatera lubię, który się gubi.

 

Niesamowita energia

 

Dlaczego wybrałem „Wasyla”? (Marcin Wasilewski). „Wasyl” mnie po prostu kręci. Chodzi po prostu o to, że co on nie zrobi to jest w tym niesamowita energia. Patrzę na niego i jest to jak rodzaj pewnego utworu muzycznego. „Gramy… dupa zbita…” – on się nakręca. Nawet jak on te buty pakuje, zwija interes. Kiedyś te buty, co je zdarł w Nowej Hucie… Matka mu dawała te trampki a teraz on po prostu bierze te 15 par butów i pakuje je do walizki, koniec. Potem skacze do wody, wali bramy. Wszyscy go skazali na straty – ot, taki chłopek roztropek. A przecież on mówi: „Wszyscy umierają, nie wszyscy żyją”. I to mówi facet, który jest uznawany za takiego prostego piłkarza. Myślę też, że on jest pozytywnym bohaterem, bo poprzez swoją wolę walki pokazuje to swoje „serducho”.

 

Jest trochę sytuacja nieprzyjemna teraz dla Polaków, jak widzimy sposób ogłady młodzieży piłkarskiej, czy piłkarzy, szkolenia we Francji, wysokiej kultury narodu i Polaków. Bo jest wyczuwalny spory kontrast między klasą Perquisa, a jego polskimi kolegami. Nie wiem, czy wy to widzicie.

 

RP: No właśnie, dużo filmowaliście we Francji, tutaj niewiele weszło, ale spędziliście tam sporo czasu. Na co kładą nacisk Francuzi, a czego nie ma w Polsce?

 

Ja tego nie wiem, ale z tego co rozmawiałem to jest tam takie trochę bezstresowe podejście do zawodu (…). Oni wybierają najlepszych, ale dają im dużo wolności i jest pewien luz w tej Francji. Nie wiem czy nie jest tak, że ta pewna inteligencja Perquisa, jego obycie, to jakim jest człowiekiem wynika z tego, jak oni dbają o młodych. To nie jest tylko wykształcenie sportowe, że oni mają biegać, tylko oni jednak mówią im chyba coś więcej. Tak mi się wydaje. Perquis na przykład sprawia wrażenie, że zna się na filmie, filmy ogląda i ma czas na czytanie. Być może na to Francuzi kładli nacisk – nie masz być tylko piłkarzem, masz się jakoś rozwinąć. Bo potem kariera się skończy.

 

RP: Nie masz oporów przed pewnym ośmieszeniem Grzegorza Lato…

 

To też jest trochę przewrotne, bo z jednej strony dla wielu może być to tylko element humorystyczny filmu. Jest to jednak symbol dygnitarza, czy tak zwanego bossa, takie postaci są nie tylko w Polsce – jest pewien typ bossa w futbolu światowym. Często ten boss jest byłym piłkarzem. Myślę, że tutaj dużą rolę odgrywa kwestia zestawienia montażowego. Udało mi się znaleźć taki nietypowy materiał Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi, gdzie oni grali jakiś mecz w błocie. Wynalazłem taki materiał też dobry operatorsko.

 

To była jakaś radosna piłka

 

Mamy tego śmiesznego Latę z brzuchem, takiego trochę capo di tutti, szefa i nagle widzimy zdjęcia z siedemdziesiątych lat. Ale nie tylko ten rajd na bramkę, bo to jest za mało, ale właśnie zdjęcia w błocie. Te ujęcia pokazują zupełnie innego piłkarza, piłkę chropowatą. Oni grali za parę groszy, płacili jakąś małą pensję temu gościowi, jakimś małym fiatem pewnie podjeżdżał na trening. Nie ma żadnych tatuaży, fryzur. To była jakaś radosna piłka, grało się. I nagle ten chłopak biegnie i upokarza, załatwia Brazylijczyków. Goście z Brazylii patrzą i są bezradni, gość im zabiera medal. Teraz można się śmiać z tego gościa, ale ten gość był jednak tym chłopakiem. I tylko tyle. Jeden widz zobaczy tylko śmiesznego gościa, a ktoś może zauważy ten kontrast, jego przeszłość.

 

RP: Rozumiem że jesteś jednak zwolennikiem tej starej piłki, nie tego nowego futbolu.

 

Tak, ja się tak samo odnoszę do wspinania, bo jednak to robiłem tyle lat (…). Lubię tak jak w alpinizmie starą szkołę pewnej tradycji, szlachetności. Myślę że piłka nożna, chociaż to sport zespołowy to jednak dość szybko ta szlachetność tutaj zniknęła, bo się pojawiły pieniądze. Ale jednak w latach siedemdziesiątych jeszcze ta piłka miała jakąś szlachetność, była grą dla przyjemności (…).

 

Krawaty, fryzury, tatuaże

 

Patrzymy na tych chłopaków i nawet w tatuażu Wasilewskiego widzimy pewną popkulturę. Oni się stają w zasadzie aktorami filmowymi. To nie są tylko gwiazdy: to są gracze którzy muszą być dopięci na ostatni guzik. Krawaty, fryzury, tatuaże – to wszystko musi być zrobione. Lato nie dbał o takie rzeczy wtedy. Ten design jest dzisiaj strasznie ważny. To jest show, widowisko. Jasne, trzeba grać na takim świetnym poziomie jak Barcelona czy Real, ale bez widowiska to jest dzisiaj za mało. Trzeba być świetnym piłkarzem, ale i świetnym aktorem.

 

MS: Porozmawiajmy jeszcze o formie filmu. Do zdjęć dokumentalnych zostały włączone animacje.

 

Na początku jest czołówka i potem wprowadzamy animację, jakiś oldskulowy klimat gier komputerowych lat osiemdziesiątych. Ta animacja trochę koresponduje, jest cyniczna w stosunku do dzisiejszego playstation. Przenosimy świat do gry komputerowej, tylko nie robimy playstation czy gry FIFA tylko troszeczkę dajemy widzowi taki rodzaj krzywego zwierciadła (…). To się robi takie lekko parodystyczne. Potem ja nie mając zdjęć z szatni dopowiadam jakąś przestrzeń męskich ciał – po meczu z Rosją są herosi we mgle (…).

 

Chcę eksperymentować

 

Potem pojawia się tatuaż „Wasyla”, który ożywa. Każdy z tych piłkarzy ma tatuaż. Oni chcą być zauważani, chcą być na plakatach, są medialni m.in. przez pewne cechy. Tatuaż staje się nagle symbolem indywidualności tego bohatera. Nagle rozpoznajesz gościa na boisku po tatuażu, kiedy wszyscy są tak samo ubrani. No i animacja pod koniec: Perquis rysuje ich w jakiejś swojej przegranej. Jest to oczywiście wszystko ryzykowne, część to odrzuci, część to kupi. Ale ja chcę eksperymentować. Ten film w dużym stopniu jest oparty na eksperymencie formalnym.

 

MS: Właśnie, mówiłeś o tym podczas swojego masterclass w Jihlavie – już bardzo odchodzisz od takiego klasycznego dokumentu. To widać np. w otwarciu twojego filmu, fragmentu z meczu Polska-Niemcy. Dla mnie to już wygląda jak teledysk Aphex Twin, a nie jak relacja z meczu.

 

Myślę, że się oczywiście narażę na krytykę, ale przecież nie dla krytyków robi się filmy. Oni oczekują ode mnie, że będę ciągle transformował „Takiego pięknego syna urodziłam”, że będę robił kolejne poziomy ingerencji w ludzką psychikę, że będę robił coraz mocniejsze emocjonalnie filmy. Głębiej wejdę w bohaterów. A tu nie, tu właśnie chcę zrobić odskok. Jestem trochę zmęczony polską szkołą dokumentu, taką obserwacyjną. Ja chcę ryzykować, nawet kosztem tego, że to się nie będzie podobało. Ryzykować formalnie.

 

MS: Dopytam może jeszcze o inne projekty. Co z dokumentem, o którym już wiele słyszymy, tym o zabójcach?

 

„Zabójca z lubieżności” będzie miał emisję 19 marca w TVP2. Zrobiłem już dwa dni zdjęciowe mojej fabuły, w sobotę zaczynamy główne zdjęcia w Warszawie. Producentem jest Agnieszka Kurzydło – Zentropa i MD4, ostatnio słynna nasza producentka zresztą. Bardzo się cieszę, że jestem pod jej skrzydłami.

 

MS: Skąd ten transfer w świat fabuły?

 

Gośka Szumowska powiedziała mi kilka lat temu w Gdyni: „To naturalna sprawa, spróbuj zrobić fabułę”. To jest jakiś totalny eksperyment, który może się różnie skończyć. Mam nadzieję, że Węża za fabułę nie dostanę (…). To jest kolejne wyzwanie. Jeżeli ja w dokumencie jednak idę w formę, to fabuła daje tę fajną sprawę, że można wszystko totalnie tworzyć i tu jest przewaga nad dokumentem. To nie chodzi tylko o dylematy moralne o których mówił Kieślowski, że nie może czegoś zrobić w dokumencie, bo by skrzywdził bohatera. Nie można pokazać na przykład sceny zabijania kogoś na żywo, w filmie fabularnym można pokazać (…). W dokumencie nie mógłbym tego pokazać, nawet na wojnie myślę, że bym się bał takie ujęcie zrobić. Nie że teraz słucham Marcela Łozińskiego, ale chodzi o to, że sam miałbym w tej chwili blokady. W fabule można sobie pozwolić na wiele. To jest chęć zmierzenia się z czymś zupełnie nowym.

 

Z Marcinem Koszałką rozmawiali Marta Sikorska (PISF) i Rafał Pawłowski (Portalfilmowy.pl)

14.03.2013