Nagroda jako oficjalne pasowanie na filmowca

Czy zgodziłabyś się opinią, że to, co najważniejsze w mijającym roku w polskim kinie, zdarzyło się za sprawą ludzi pokolenia Sławomira Idziaka lub starszych?

 

 

Katarzyna Klimkiewicz: Rzeczywiście największym sukcesem jest nagroda w Wenecji dla „Essential Killing” Jerzego Skolimowskiego. Nikt jej nie przebił, ale dużym osiągnięciem była też oscarowa nominacja dla „Królika po berlińsku” twórców młodszego pokolenia i kina dokumentalnego, które – wydaje mi się – teraz jest w Polsce najciekawsze. Kiedy jeżdżę po festiwalach krótkiego metrażu, to widzę, że polskie filmy się liczą, w dobry sposób odstają od reszty. Dużo ludzi na nie przychodzi. Mają swoją markę.

 

Markę, wyznaczoną kolejnymi nagrodami, ma też twój film „Hanoi-Warszawa”. Powstał w 2009 roku, ale to przez ostatnich dwanaście miesięcy tak go nagradzano, prawda?

To z pewnością był dla mnie świetny rok. Wszystko się w nim rozkręciło: nagrody z różnych stron, ale przede wszystkim propozycja nakręcenia pełnometrażowego fabularnego filmu, która przyszła z Wielkiej Brytanii. Przez mijający rok pracowałam nad scenariuszem, koncepcją całości, ale też nad wyborem miejsc i zdjęcia będziemy mogli zacząć już pod koniec lutego.

 

 

27.12.2010