Pokaz "Obławy" w Sejmie

Spotkanie z twórcami
Bartosz Żukowski, Marcin Krzyształowicz, Arkadiusz Tomiak, Maciej Stuhr, Małgorzata Jurczak. Fot. Marcin Kułakowski

 

7 listopada w sali konferencyjnej Nowego Domu Poselskiego odbył się kolejny pokaz z cyklu „Film polski w kulturze narodowej” zorganizowany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej. Posłanki i posłowie obejrzeli film „Obława” Marcina Krzyształowicza oraz spotkali się z twórcami filmu.

Kino w jakości HD w Sejmie

Widzów w Sejmie przywitała dyrektor PISF Agnieszka Odorowicz: – Pokazujemy dziś państwu świetny film nagrodzony Srebrnymi Lwami na festiwalu w Gdyni (…). Dzisiaj po raz pierwszy w Sejmie odbędzie się projekcja w jakości HD z serwera cyfrowego, czyli w takiej technologii, jaką widzicie państwo w kinach wielosalowych. Przy okazji chciałabym powiedzieć, że Polski Instytut Sztuki Filmowej od trzech lat prowadzi program cyfryzacji małych kin. To jest program, dzięki któremu te kina mogą zakupić projektor cyfrowy (…). My pomagamy tym kinom, tworząc sieć kin cyfrowych jako alternatywę dla tych wielkich kin wielosalowych. Za mniej więcej rok czy za dwa lata nadejdzie taki moment, kiedy żaden film obecny na polskim rynku nie będzie już dostępny na taśmie 35 mm.

PISF wspiera cyfryzację kin

Już zcyfryzowaliśmy w Polsce 60 kin, w najbliższym czasie 40 otrzyma dofinansowanie – sieć polskich małych kin cyfrowych sięgnie liczby 100 kin. Myślę, że to dużo, ale pewnie razem moglibyśmy zrobić dużo więcej. My finansujemy zakup projektorów cyfrowych do 50 procent wartości, pozostałe środki wykładają same kina, robią to też lokalne samorządy. Bardzo mi zależy na państwa wsparciu – mówiła dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, przedstawiając gościa specjalnego projekcji – operatora Arthura Reinharta i jego projekt „Polska Światłoczuła”. – Jesteśmy uradowani przyjęciem i reakcją ludzi w tych najmniejszych miejscowościach, gdzie nie ma kin. Jak bardzo ta działalność jest potrzebna! Korzystając z tej okazji chciałabym za to podziękować – dodała.

 

Po pokazie filmu z parlamentarzystami spotkali się reżyser i scenarzysta „Obławy” Marcin Krzyształowicz, autor zdjęć Arkadiusz Tomiak, aktorzy Maciej Stuhr i Bartosz Żukowski oraz producentka Małgorzata Jurczak.

Fikcja a twardy realizm

Prowadzący spotkanie Michał Komar pytał reżysera m.in. o to, w jakiej mierze przedstawiona przez niego opowieść jest fikcją, a w jakiej „twardym realizmem”. – Zadawano mi to pytanie wielokrotnie. Mój ojciec był kapralem Armii Krajowej (…). Był egzekutorem. Pewnego dnia otrzymał rozkaz zastrzelenia swojego kolegi Kondolewicza, który był niebezpiecznym konfidentem. On tego rozkazu nie wykonał, natomiast zorganizował porwanie tego faceta i właściwie przez dzień cały szli do siedziby oddziału, wieczorem się tam znaleźli. Akcja ta została wysoko oceniona przez dowództwo, ponieważ dzięki temu można było tego człowieka przesłuchać, ostrzec osoby zagrożone, wyciągnąć pewne konsekwencje. Więc niewykonanie rozkazu było dla mnie punktem wyjścia dla całej historii, natomiast cała reszta jest rozegrana w ramach tzw. licentia poetica i jest czystą fikcją. Jest jeszcze jedno drobne zdarzenie, to udział mojego ojca w walce z obławą niemiecką. Taka obława miała miejsce w październiku 1944 roku, składała się z wyjątkowo wyszkolonego oddziału SS-Galizien (…). Mój ojciec był w ariergardzie, czyli osłaniał wycofujące się oddziały. Jak wiadomo ariergarda zawsze ginie, ale mój ojciec był nastawiony, że nie przeżyje wojny, stąd wdawał się w rozmaite ekstremalne okoliczności. Reszta, pomiędzy jednym a drugim wydarzeniem jest czystą fikcją – mówił reżyser.

 

Film zrobiony intuicyjnie

Film jest bardzo przejmujący m.in. dzięki temu klimatowi mgieł leśnych, tych kadrów w których czai się niedopowiedzenie (…). Jak wyglądały rozmowy z reżyserem na temat estetyki tej opowieści? – pytał prowadzący spotkanie autora zdjęć. -Zawsze po przeczytaniu scenariusza i rozmowie z reżyserem powstaje problem: jak to sfotografować, jaką formę należy przyjąć, jakich środków użyć. Dla mnie z jednej strony to jest najtrudniejszy film jaki w życiu zrobiłem, ze względów fizycznych: trudność, góry, zimno, te nierówności gdzie trzeba było postawić jazdę. Z drugiej strony – był to film najprostszy. To jest taki scenariusz, który gdy tylko przeczytałem to wiedziałem, że chcę go robić. Poza rozmowami przez telefon spotkaliśmy się z Marcinem tak naprawdę na dokumentacji na planie. Pojechaliśmy na plan, gdzie za trzy tygodnie miały zacząć się zdjęcia. (…) Ten film został zrobiony intuicyjnie, to była najłatwiejsza dla mnie w życiu praca (…). Myślę, że to siła scenariusza i też kostiumy, charakteryzacja. Wszystko się zgrało – mówił Arkadiusz Tomiak.

Producentka o „Obławie”

O pracy przy filmie historycznym opowiedziała producentka „Obławy”: – Tak naprawdę klasyfikowaliśmy ten film jako film historyczny ze względu na odległość w czasie (…). W środkach artystycznych uciekaliśmy od wojny. Można zwrócić uwagę, jak państwo widzicie, że mundury są zaznaczone śladowo, że inscenizacyjnie nie umiejscowiliśmy filmu w konkretnym roku, miejscu. Ale film historyczny wiąże się z dodatkowym problemem, ponieważ musimy tę rzeczywistość pokazać szerzej, czyli musimy wybudować scenografię, uszyć kostiumy. Mieliśmy szansę wykorzystać również częściowo efekty pirotechniczne na planie, a to są zawsze te najdroższe pozycje w budżecie. Muszę powiedzieć, że budżet akurat tego filmu nie był wysoki, myśmy to wszystko zrobili bardzo skromnymi środkami, wysiłkiem ludzi i pomocą koproducentów w postprodukcji filmu – podkreślała Małgorzata Jurczak.

Metaforyczna opowieść

Na zarzuty o drastyczny naturalizm „Obławy” reżyser odpowiadał: – To jest metaforyczna opowieść, a nie konkretna, o jakimś okresie historycznym, o takiej czy innej konkretnej nacji i takiej czy innej wojnie. Myślę, że jest dla mnie bez znaczenia, w jakim czasie państwo umiejscowią tą historię – podkreślał podczas spotkania Marcin Krzyształowicz. – Ja sobie zdaję sprawę, że jest to film bardzo drastyczny, natomiast czy „bardzo”, czy „za bardzo”? – mówił, opowiadając o wydarzeniach wojennych, o których słyszał od ojca i jego kolegów, a które nie znalazły swojego odzwierciedlenia w filmie. – Przypuszczam, że gdybym taką scenę zainscenizował, to widzowie by wyszli po 15 minutach (…).

Wątpliwości przy pisaniu scenariusza

– Nie wiem, czy taki film można pokazywać młodzieży. Szczerze mówiąc pisząc ten scenariusz miałem pewne wątpliwości. Sam nie dostrzegam w nim jakiejś mocy pedagogicznej, bo pedagogiczne to są seriale w telewizji. Ten film to autorska, dość metaforyczna opowieść. Więc czy można ją traktować w sposób edukacyjny? W kategoriach intelektualnych żywię nadzieję, że tak. Natomiast czy w kategoriach szkolnych? Tu mam wątpliwości (…). Dla mnie jest to film głęboko patriotyczny, mimo że nie pada w nim słowo Polska, ani razu słowo Niemcy, bo tu bez znaczenia jest kto z kim walczy (…). Patriotyzm jest w sercu, a nie w kostiumie i zachowaniu – podkreślał Marcin Krzyształowicz.

Ludzie w dobrych i złych sytuacjach

– Jestem z pokolenia, które było wychowane w kulcie Janka Kosa i Hansa Klossa i to było fajne, natomiast nie wiem, czy coś zrozumiałem z wojny po tych filmach, chyba nie (…). Dlaczego dzisiaj mamy sięgać do historii? (…). Żebyśmy wiedzieli, że jeżeli historia źle zakręci kiedykolwiek, nie daj Boże, to nie ma ludzi dobrych i złych, tylko są ludzie w dobrych i złych sytuacjach. To jest jedyny dla mnie sens kręcenia dzisiaj prawdziwego filmu historycznego: przyszłość. W tym sensie uważam, że jest to film głęboko edukacyjny – podkreślał Maciej Stuhr.

Szczypta dobra w upiornym świecie

Myślę że ludzie, którzy są twórcami i nie mają wątpliwości przestają być twórcami. Ja mam ciągle wątpliwości, właściwie można powiedzieć że każda rzecz którą przygotowuję, nad którą pracuję, a także którą kończę jest obarczona tymi wątpliwościami. Z drugiej strony nad tymi wątpliwościami przeważa nadzieja, że w tym upiornym świecie jest jakaś szczypta dobra. Ten film jest moralitetem, w związku z tym mamy w nim pokazany stan upiornej walki dobra ze złem, a jednak mam wrażenie, że dobro w tym filmie zwycięża. Oczywiście, to jest moje wrażenie, to nie jest pewność (…). To nie jest demitologizacja (…). Ten film pokazuje tylko wojnę od strony, która nie była do tej pory omówiona, dlatego że ja osobiście, rękoma i nogami bronię się przed landrynkową , popową wersją wojny, którą nam dostarcza telewizja. Uważam, że ten film jest próbą powiedzenia jak być może było. Być może – to jest absolutnie autorska wizja – mówił reżyser w odpowiedzi na zarzuty o zdekonstruowanie mitu żołnierzy Armii Krajowej.

 

– Wojna jest zawsze złem. Kiedyś było, pamiętacie państwo wszyscy, hasło „Nigdy więcej wojny”. Ja myślę, że dzisiaj możemy do niego wrócić z innej perspektywy zupełnie (…). Nigdy więcej wojny, bo ona zawsze wyciągnie z każdego z nas coś złego, zawsze – podkreślał Maciej Stuhr.

Pytanie o człowieka w sytuacji ekstremalnej

– To jest pytanie o człowieka, o człowieka w sytuacji ekstremalnej, w sytuacji zła, które go dotyka (…). Tutaj dotykamy problemu, co jest w tym świecie zamętu tym, co ocala człowieka. I to jest to poszukiwanie odpowiedzi na pytania o miłość, patriotyzm, o relacje rodzinne i przyjacielskie. Wojna niszczy wszystko i na to wielu pisarzy odpowiedziało, chociażby Szczypiorski w „Początku”. Dlatego gratuluję tego filmu. Dla mnie jest to film głęboki, właściwy i rozpoczyna bardzo poważną dyskusję na temat tego kim jesteśmy i dokąd zmierzamy – mówiła jedna z posłanek.

Film, który pobudza do dyskusji

-Ja mam wrażenie, że ten film wymaga pewnej sprawności, pewnej czujności, bo można go w opaczny sposób zinterpretować. Już w tej chwili ja mam wrażenie, że publiczność oglądająca ten film absolutnie dzieli się na pół. Są tacy, którzy mówią że film nie ma zakończenia, nie ma ścieżki dźwiękowej, nie wiadomo o co w nim chodzi; a są tacy widzowie, którzy uznają te rozwiązania i myślą że one czemuś służyły. Więc ja się mogę tylko cieszyć, że film budzi jakąś dyskusję i że jest mało widzów, którzy są letnio, obojętnie nastawieni – podkreślał reżyser na zakończenie spotkania.

 

Marta Sikorska

08.11.2012

Galerie zdjęć