"Polskie kino dokumentalne"

8 kwietnia w Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat odbyła  się premiera książki „Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna” pod redakcją Agnieszki Wiśniewskiej (Wydawnictwo Krytyki Politycznej).

W spotkaniu wzięli udział: dokumentalistka Maria Zmarz-Koczanowicz, Artur Liebhart – dyrektor festiwalu Planete Doc, krytyk Tadeusz Sobolewski i Maciej Gdula – socjolog, współautor książki. Dyskusję poprowadziła redaktorka książki Agnieszka Wiśniewska.

Książka podsumowuje dokonania polskiego dokumentu ostatniego dwudziestolecia. Wśród autorów publikacji znaleźli się m.in.: Magdalena Błędowska, Joanna Erbel, Jakub Majmurek, Maciej Nowak, Tomasz Piątek, Kazimiera Szczuka i Artur Żmijewski. Ich zdaniem filmy dokumentalne nigdy nie były obiektywnym zapisem zjawisk i problemów, stawały się raczej stroną w polskich sporach. „Arizona” Ewy Borzęckiej, „Takiego pięknego syna urodziłam” Marcina Koszałki, „Nocna zmiana” Jacka Kurskiego i Michała Balcerzaka i „Witajcie w życiu!” Henryka Dederki potwierdzają tę regułę.
Przed dyskusją organizatorzy spotkania pokazali polski film dokumentalny z 1955 roku „Uwaga chuligani!” w reżyserii Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego.

Jako pierwszy w dyskusji głos zabrał Tadeusz Sobolewski twierdząc, że oczekiwania autorów książki wobec filmów, o których mówią polegają na tym, żeby one spełniły to, co już wiemy z góry. – Żaden film znany mi np. z festiwalu Watch Docs czy Planete Doc Review nie spełniłby też tych oczekiwań. (…) Te filmy, które nazywam społecznymi, one pokazują, one zaskakują czymś, one działają na rzecz jakiegoś spotkania. (…) To są filmy, które idą za człowiekiem. One nie potwierdzają tego, co przeczytaliśmy już w gazecie. Tadeusz Sobolewski zauważył również, że w Polsce brakuje miejsca dla dokumentu. – Brakuje miejsca dla dokumentu społecznego. Telewizja odłączyła się od tego, dlatego recepta, którą daje ta książka jest dla mnie fałszywa. Stąd moja złość i rozczarowanie. Środowisko „Krytyki Politycznej” pokazuje, że nie rozumie dokumentalistów i nie potrafi im pomóc. Robienie takich filmów nie polega na rozwiązaniu systemu, ale wyjściu z tego systemu. (…) Chodzi o to, żeby dokument społeczny sprawił, że ludzie mogą sobie głębiej spojrzeć w oczy i zrozumieć. Bo chodzi o zrozumienie skomplikowanego świata, w  którym nie ma żadnego systemu. (…) To dzisiaj jest szalenie potrzebne, bo żyjemy w rozczłonkowanym świecie – mówił Sobolewski.

Zdaniem Artura Liebharta publikacja ma pewne ułomności, jej autorzy nie do końca rozumieją język filmu. – Podam przykład debiutanta, Macieja Drygasa w 1991 roku, który walczy z betonem urzędniczym Telewizji Polskiej chcąc zrobić film „Usłyszcie mój krzyk”. (…) Autor eseju na ten temat w książce pokazuje ten film jako spektakl władzy, dożynki oraz gest. Jednak ten debiutant nie spełnił oczekiwań dzisiejszego krytyka filmowego, który nie widzi tego, że Drygas wyprzedził swój czas, wyprzedził siebie jako autora i nie zanotował zmian politycznych, które wtedy następowały. Artur Liebhart dodał, że cała książka jest bardzo interesującym punktem widzenia. – Uważam, że ta publikacja w całości, jest bardzo potrzebna, jest zaczynem do dyskusji na temat pewnych wartości, które w polskiej sztuce filmowej przez ostatnie dwadzieścia lat prawie wyparowały.

Maciej Gdula, współautor książki podkreślił, że to jest publikacja o polskiej kinematografii. – Jest ona kontynuacją tego, co robiliśmy wcześniej. W książce pokazaliśmy, jak widzimy funkcję kina dokumentalnego w rzeczywistości polskiej po 1989 roku widzianej jako rzeczywistość polityczna. Chcemy spojrzeć na kino dokumentalne przez funkcje jakie ono spełnia. Patrzymy na nie krytycznie. Gdula stwierdził, że tradycja polskiego kina w poprzedniej rzeczywistości funkcjonowała politycznie. – Pokazywanie człowieka przed rokiem 1989 to było wyzwanie rzucone systemowi. Było to kino polityczne, chociaż się tak nie definiowało. Kino po 1989 roku też było polityczne, ale nie było już krytyczne, było afirmatywne wobec systemu. Kolejna  kwestia poruszona w książce przez autorów związana jest z tym, jakiego kina byśmy chcieli. – W tej książce nie podajemy jednej recepty na to kino. Prezentujemy kilka perspektyw. To istnienie kina politycznego jako krytyki stosunków społecznych, a które nie jest propagandowe. Kino dokumentalne ma do zrobienia jakąś pracę. Jest kino polityczne, które przenosi problemy, których nie widać, jest kino które pokazuje zakryty konflikt, ale jest też kino polityczne, które stara się zaoferować jakieś nowe rozwiązania. I takie i takie kino powinno istnieć.

Zadaniem Artura Liebharta w Polsce po 1989 roku nie ma kina zaangażowanego. Przyczyna tego zjawiska tkwi w głównej mierze w edukacji. – Jeżeli młody człowiek nie będzie wiedział, że może się wyrażać w sposób, w jaki chce i że jego wyrażanie prawicowe, lewicowe czy jakiekolwiek inne jest społeczeństwu potrzebne i jest akceptowane, to zacznie szukać ścieżki, dzięki której stanie się filmowcem. Jako przykład takiej zaangażowanej kinematografii podał filmy powstające w krajach skandynawskich. Przy wsparciu Duńskiego Instytutu Filmowego powstał tam na przykład film o udziale Duńczyków w działaniach w Afganistanie. – U nas coś takiego nie miało miejsca, bo polscy filmowcy nie mogą zrobić takiego filmu.

Maria Zmarz-Koczanowicz reprezentująca w dyskusji grupę dokumentalistów stwierdziła, że polscy filmowcy usiłują od dłuższego czasu walczyć o możliwość robienia filmów zaangażowanych. – Profesjonalne robienie filmów dokumentalnych od jakiegoś czasu praktycznie jest niemożliwe. Z jednej strony coś się ruszyło, istnieje Polski Instytut Sztuki Filmowej i tam jest pewna demokracja, ale telewizja publiczna to tragedia. Jest upolityczniona. Nie było mowy, żebym zrobiła film o aborcji, o aferze Rywina, o wojnie w Iraku. Jest mnóstwo tematów, które chcielibyśmy poruszyć, ale jest z tym duży problem.

Dokumentalistka zauważyła również,  że jedyną ekipą, która filmowała cały proces zmian w roku 1989, była ekipa filmowców z BBC. – Przez rok filmowali wszystko, co działo się w Polsce. BBC doszło do wniosku, że  warto zainwestować olbrzymie pieniądze, żeby pokazać, co się dzieje w momencie transformacji. Jeździli wszędzie, do elit, do robotników, do bezdomnych. Powstał z tego czteroodcinkowy film „In Solidarity”, który może raz był pokazany. To są bardzo unikalne materiały. Podzieliła się również swoimi doświadczeniami w czasie robienia filmu o Młodzieży Wszechpolskiej. – Robiąc ten film miałam dokładnie taką sytuację jak z okresu komuny. Z cenzurą w telewizji zetknęłam się właściwie teraz. Uważam, że polscy dokumentaliści  są jedną z nielicznych grup, która jest bardzo zaangażowana. Dla nas jednak jest ważny człowiek, opowiadamy świat przez bohatera i tego uczymy studentów w szkole filmowej. Tylko wtedy można poznać ten świat. – mówiła Zmarz-Koczanowicz.

Moderatorka dyskusji Agnieszka Wiśniewska stwierdziła, że film dokumentalny jest kinem, które bardzo szybko reaguje. – Kino dokumentalne wzbudza dyskusje społeczne. Dlatego ono nas zainteresowało i piszemy o nim w tej książce. Przypomnijmy sobie dyskusje wokół filmów Koszałki, Borzęckiej. Mam wrażenie, że my od tego kina dokumentalnego wymagamy więcej.

Pod koniec dyskusji Tadeusz Sobolewski wspomniał o filmach dokumentalnych Krzysztofa Kieślowskiego. – Kieślowski też chciał robić filmy polityczne. Jego filmy nie skupiają się tylko na człowieku, a na pewnej idei. Robił filmy w których ideą była solidarność ludzka. My nie chcemy właśnie takiego widzenia drugiego człowiek jako siebie, my chcemy wyrazistości. Nie umiemy wziąć odpowiedzialności za całość, nie umiemy robić filmów, które poruszają kluczowy problem, tak jak kiedyś robili to dokumentaliści – mówił Sobolewski.

Książka „Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna” powstała dzięki wsparciu finansowemu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.

11.04.2011