Z A. Sewerynem o filmie "Różyczka"

Andrzej Seweryn

Andrzej Seweryn. Fot. M. Kułakowski, PISF

 

Z Andrzejem Sewerynem o filmie „Różyczka”, który wchodzi do polskich kin 12 marca, rozmawia Jan Bończa-Szabłowski.

 

– Zanim film Jana Kidawy-Błońskiego „Różyczka” pojawił się na ekranach prawnicy córki znanego pisarza historycznego zakazali kojarzenia tej opowieścią z biografią wspomnianego literata.

 

– To niewiarygodne. I przyznam szczerze trochę mnie śmieszy. Od początku bowiem wiadomo było, że nie robimy filmu biograficznego o pisarzu, którego nazwiska nie można nam teraz wymienić tylko o czasach, w których dane było żyć. Zarówno temu pisarzowi jak i mnie. Dla mnie był to szczególnie ważny okres historii mojego kraju. Okres, który ukształtował mnie jako człowieka i obywatela.

 

– W tej opowieści miłość bardzo mocno krzyżuje się z polityką.

 

– Jan Kidawa-Błoński pokazuje, jak aparat bezpieczeństwa przenikał do życia prywatnego poszczególnych ludzi, w sferę często bardzo intymną. W historii ruchu komunistycznego mamy takich przykładów bardzo wiele. Nie tylko dotyczą więc pisarza, którego nazwiska nie można nam wymienić.

 

– Na biografię filmowego Adama Warczewskiego, którego Pan gra składa się co najmniej kilka życiorysów osób powszechnie znanych z historii i literatury…

 

– Oczywiście. Scena pobicia dokonana przez służbę bezpieczeństwa oraz słowa o „dyktaturze ciemniaków” łączą się ze Stefanem Kisielewskim. Wypadnięcie przez okno, czyli najprawdopodobniej sfingowane samobójstwo to historia Jerzego Zawieyskiego dramatopisarza, prozaika, działacza politycznego, ale też Henryka Hollanda socjologa, dziennikarza, publicysty. O tym, że różne służby bezpieczeństwa w krajach komunistycznych podsuwały dojrzałym, szanowanym artystom młode atrakcyjne kobiety, by te relacjonowały potem ich życie dzień po dniu wiadomo było nie tylko w Polsce.

 

– Akcja filmu „Różyczka” rozgrywa się w 1968 roku, bardzo ważnym roku naszej historii. Jak Pan wspomina tamte czasy?

 

– Mówiąc o 1968 roku powtórzyłbym za Mickiewiczem „O roku ów!…”, ponieważ z wielu powodów przypomina mi rok 1812. Było w nim wiele nadziei i wiele rozczarowań. Rok 1968 to był rok praskiej wiosny, ale także rok agresji na Czechosłowację, dokąd wkroczyły państwa Układu Warszawskiego. W Polsce rok zamieszek i manifestacji w obronie wolności, protest przeciw zdjęciu „Dziadów” z afisza Teatru Narodowego. To czas, w którym musiałem żegnać się z wieloma polskimi Żydami, dla których w moim kraju nie było wówczas miejsca. To był czas represji i prześladowań, jakie przygotowała nam komunistyczna władza. Ten rok uwarunkował moje życie. Kończyłem wtedy studia, zostałem aresztowany, przesłuchiwany itd. Stałem się kimś innym.

 

– Od zawsze traktował Pan aktorstwo jako pasję, szczególny zawód, wręcz misję. Nigdy jednak nie stanowiło ono parasola ochronnego, oddzielającego Pana od rzeczywistości.

 

– Było mi miło, kiedy słyszałem jak Janek Lityński i kilku innych przyjaciół mówiło „Ty nie możesz iść do więzienia, ty rób swój teatr”. Ale były sytuacje, w których nie można było milczeć.

 

– Kilkakrotnie miał Pan okazję zagrać jednostkę uwikłaną w mechanizmy historii. Tak było w filmach Wajdy, tak było z prymasem Wyszyńskim Teresy Kotlarczyk. W tym ostatnim przypadku jest mowa o pewnej nadziei. W filmie Kidawy-Błońskiego tej nadziei właściwie nie ma. W 1968 roku wielu dostało tzw. dokument podróży, czyli bilet w jedną stronę i musiało opuścić Polskę.

 

– Na szczęście po latach wielu z nich wróciło. Kraj się zmienił, żyjemy w systemie demokratycznym. Ten film jest także przestrogą. Uświadamia, że nie można budować przyszłości wykreślając przeszłość. Historia oparta tylko na znanych faktach jest historią częściową. Życie jest dużo bardziej skomplikowane. Gdy myślę o marcu 68 roku myślę też o całej rzeszy bezimiennych bohaterów, studentów, którzy jeszcze wiele tygodni po marcu organizowali strajki okupacyjne na uczelniach. O ludziach, którzy ryzykowali życie by ratować innych. O nich się nie mówi, a to byli prawdziwi bohaterowie naszej historii. I gdybym mógł, za nich wszystkich chętnie wzniósłbym dziś toast.

 

Rozmawiał Jan Bończa-Szabłowski

10.03.2010

Galerie zdjęć