Rozmowa z Aleksandrą Abykovą (m-appeal)

Podczas 31. Warszawskiego Festiwalu Filmowego rozmawialiśmy z Aleksandrą Abykovą reprezentującą berlińskiego agenta sprzedaży m-appeal. Aleksandra Abykova brała udział w targach CentEast, na które złożyły się m.in. prezentacje wschodnioeuropejskich projektów w fazie work-in-progress, a także pokazy ukończonych polskich filmów.

PISF: Czy mogłabyś na początek przedstawić swoją firmę?

Aleksandra Abykova: Nasza firma została założona w 2008 roku. Jesteśmy agentem sprzedaży kina art-house’owego. W naszym katalogu znajdują się filmy z całego świata, ze szczególnym uwzględnieniem regionu Ameryki Łacińskiej, Wschodniej Europy oraz ostatnio Południowo-Wschodniej Azji. Skupiamy się także na kinie LGTB. Filmy poruszające tematy queer stanowią 1/3 naszego repertuaru. W tej chwili w m-appeal pracuje sześć osób, zatem jest to średniej wielkości firma. Pozyskujemy 10 do 12 tytułów rocznie. Pracujemy w większości z filmami pierwszymi, ponieważ uwielbiamy pracę z młodymi filmowcami, odkrywanie nowych talentów na całym świecie. Chcemy pielęgnować młode talenty, dawać im szansę na bycie zauważonym, zapoczątkowywać ich filmowe kariery. Z reguły chcemy też pozostawać w kontakcie z twórcami, których odkryliśmy, pracując z nimi przy ich kolejnym filmie i ustanawiając długotrwałą więź, robiąc z nich naszych „autorów”.

Lubimy art-house’owe, autorskie kino – wszystko, co jest nowe, innowacyjne, porusza ciekawy temat lub historię, jakoś do nas przemawia. Opiera się to zawsze na naszych własnych upodobaniach, ale musimy też oczywiście widzieć, że film może zaistnieć komercyjnie. Jeżeli mamy do czynienia z filmem być może nieco konwencjonalnym, który jednak może zostać zauważony przez światową publiczność i który w pewien sposób nam się podoba, jesteśmy w stanie zdecydować się na taką współpracę. Z drugiej strony jeżeli film, który bardzo przypadł nam do gustu, jest trudny, a my jesteśmy świadomi jego niskiego potencjału komercyjnego, również możemy go pozyskać, ponieważ w jakimś sensie nas inspiruje. Zatem ważna informacja jest taka, że decyzja jest podejmowana indywidualnie dla każdego filmu.

Jakie są inne właściwości, których szukacie w filmach?

Bardzo ważny jest styl wizualny. Staramy się unikać filmów zrobionych w stylu telewizyjnym, zrealizowanych z myślą o małym ekranie telewizora czy laptopa. Szukamy produkcji dedykowanych sali kinowej i dużemu ekranowi. Wolimy obrazy, które charakteryzuje filmowy język. Oczywiście chcemy też zobaczyć coś nowego, innowacyjnego, ale to nie zdarza się często, zatem nie jest to dla nas najważniejsze. Jeśli chodzi o fabułę, interesują nas współczesne historie – rzeczy, które obecnie obchodzą ludzi. Jeśli temat nie jest współczesny, powinien rezonować wśród szerokiej, światowej publiczności. Powiedziałabym, że raczej szukamy historii miejskich, ale nie jest to warunek konieczny.

Czy znalazłaś te właściwości w projektach works-in-progress prezentowanych podczas CentEast 2015?

Tak, zdecydowanie. Pod kątem historii i stylu wizualnego te projekty były bardzo dobrze wyselekcjonowane. Korespondowały z tym, czego w kinie szukamy. Ich jakość była znakomita. Zagadką pozostaje ich potencjał komercyjny i to, czy mogą się sprzedać na świecie. W tej chwili trudno powiedzieć. Skontaktowaliśmy się z kilkoma producentami, część producentów sama się do nas odezwała. W efekcie spotkaliśmy prawie wszystkich twórców prezentowanych projektów. Obejrzymy filmy w całości po powrocie do biura. Nie wszystkie z nich są gotowe, zatem pozostaniemy w kontakcie z producentami i zobaczymy rezultat końcowy w późniejszym czasie.

Czy widziałaś jakieś ukończone filmy prezentowane w ramach Warsaw Screenings?

Widzieliśmy te produkcje przed targami. Zazwyczaj pozostajemy w kontakcie z polskimi producentami, zatem często oglądamy filmy jeszcze zanim zostaną w pełni ukończone. Staramy się być na czasie, jeśli chodzi o polskie produkcje. Wiele spośród prezentowanych na Warsaw Screenings filmów widzieliśmy w lecie. Rozważaliśmy kilka tytułów, ale ostatecznie spasowaliśmy.

Wasz katalog, z polskich tytułów, zawiera jedynie „Chrzest” i „Sztuczki” – nienajnowsze polskie produkcje.

Jesteśmy bardzo selektywni, ponieważ pozyskujemy jedynie 10 do 12 tytułów rocznie. Staramy się oglądać wszystko, pokrywając całą światową produkcję filmową. Zatem jeżeli tak się zdarzyło, że w ostatnim czasie nie mieliśmy nic z Polski, nie oznacza to, że nie jesteśmy zainteresowani. Zawsze oglądamy wszystko, co pochodzi z Polski i przy odrobinie szczęścia weźmiemy jakiś tytuł po targach Cent East, które zaprezentowały bardzo obiecujące projekty.

Czy czytacie i odpowiadacie na każdego wysłanego do Was maila?

Czytamy każdego maila. Jeśli widzimy, że dostaliśmy masową wiadomość, której odbiorcami są wszyscy obecni na dużym markecie i wiemy, że została ona wysłana do wiadomości 500 innych osób, często darujemy sobie odpowiedź. Ale zazwyczaj jeśli dostajemy maila osobistego, w którym ktoś stwierdza „Chciałbym, żebyście zobaczyli nasz film” i załącza nam informacje na jego temat, staramy się do tej osoby wrócić. Czasami nie robimy tego natychmiast i odpowiedź może być opóźniona, ale próbujemy unikać takich sytuacji.

W pierwszym mailu, lepiej jest się przedstawić i zawrzeć podstawowe informacje o filmie niż wysyłać link. Czasami jest jasne już po lekturze treatmentu, że nie jesteśmy zainteresowani i możemy od razu powiedzieć: „Nie”.

Jaki moment jest najlepszy na przedstawienie Wam filmu?

Pracujemy z filmami na wszystkich możliwych etapach produkcji. W zeszłym roku nawet koprodukowaliśmy dwa filmy, zatem byliśmy obecni w projekcie od początku. W rzeczywistości najlepszym momentem jest etap rough cut – widzimy ukończony produkt i wiemy już, co można z nim zrobić. Projekty, w które agent sprzedaży jest zaangażowany od początku, często dają zupełnie różny od przewidywanego rezultat. Oczywiście lubimy wyrażać opinie na temat projektów czy być zaangażowani tak wcześnie jak to możliwe, wymaga to jednak od nas dużo więcej pracy, a my nie zawsze mamy moce przerobowe. Dlatego robimy to jedynie z wybranymi projektami. Z naszego punktu widzenia oglądanie filmów na etapie rough cut jest najbardziej wydajne.

Czy jesteście zainteresowani również filmami dokumentalnymi i animacjami?

Nie zajmujemy się animacją i zazwyczaj nie pozyskujemy dokumentów. Czasami bierzemy film dokumentalny o tematyce LGTB, poruszający wątek queer, ponieważ mamy już ustanowiony pakiet kina LGTB w naszym repertuarze, a dokument może stanowić do tego dodatek. Ale gdybyśmy wzięli np. dokument o środowisku albo o sporcie, nie wiedzielibyśmy, co z nim zrobić, ponieważ to jest zupełnie inny rynek, a my nie mamy możliwości, by do niego dotrzeć.

Jak wygląda proces selekcji w Waszej firmie?

Jest dość prosty, dość demokratyczny. Oczywiście dyrektor zarządzający ma ostatnie słowo, lecz czasem kiedy film nie podoba się Maren, ale podoba się wszystkim innym, również ma szansę. Zazwyczaj nie mamy tego problemu – mamy różne gusta, ale takie samo rozumienie kina. Zatem w ostatecznym rozrachunku nie jest tak, że musimy się o film kłócić. Nawet jeśli mamy różne opinie, podzielamy koncepcję tego, co w kinie zadziała, a co nie.

Czy omawiacie strategię z producentem?

Strategię sprzedaży omawiamy z producentem na samym początku. Producenci są świadomi tego, jak działamy. Wszystko jest zresztą odzwierciedlone w umowie. Po jej podpisaniu, zasadniczo podróżujemy, jeździmy na targi i staramy się sprzedać film najlepiej jak to możliwe. Naszym priorytetem jest sprzedaż do kin. Uważamy, że dla filmu art-house’owego najważniejsze jest to, żeby został pokazany na świecie za pośrednictwem dystrybucji kinowej. To jednak nie zawsze działa. Zresztą, w wyniku zmian rynku, staje się to coraz trudniejsze. Pojawiło się wiele nowych mediów. Czasami udaje nam się tylko zawrzeć umowy na emisje telewizyjne czy VoD. Jeżeli po roku lub dwóch pracy widzimy, że wykorzystaliśmy czy spenetrowaliśmy wszystkie możliwości dotyczące dystrybucji kinowej, posługujemy się innymi oknami dystrybucji.

Na jak długo podpisujecie umowę z producentem?

Na 10 lat.

Czy aktywny na polu promocji reżyser jest dla Was w jakiś sposób ważny?

Tak, to oczywiście robi różnicę. Są dwa aspekty tej promocji. Pierwszy to festiwale. Dobrze jest, gdy reżyser podróżuje – przynajmniej na festiwale z wymogiem premierowości, bierze udział w sesjach pytań i odpowiedzi, udziela wywiadów. Drugi aspekt pojawia się, kiedy film zyskuje dystrybucję w określonym kraju. Dystrybutor liczy wtedy na pomoc czy wsparcie ze strony reżysera, który powinien być dostępny dla radia czy prasy. W każdym kraju te mechanizmy są indywidualne, dlatego my ograniczamy się do skontaktowania reżysera z lokalnym dystrybutorem, a potem upewniamy się, że komunikują się między sobą i proces promocji przebiega gładko.

Czy trudno jest sprzedać w Niemczech polski film?

Tak, zdecydowanie. Ale w Niemczech generalnie ciężko jest sprzedać coś, co wykracza poza mainstream. Tendencja we wszystkich krajach jest taka sama. Dystrybutorzy wolą kupować filmy sygnowane znanymi nazwiskami lub dużym festiwalem takim jak Cannes czy Berlin, a wszystkiego innego starają się unikać. Lecz czasem sprzedajemy mały film do dystrybucji w kinach art-house’owych w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii i jesteśmy wtedy niezwykle zadowoleni ze swojej pracy.

Rozmawiała Kalina Cybulska

05.11.2015