Rozmowa z Christą Saredi

Christa Saredi. Fot. Marcin Kułakowski, PISF
Christa Saredi. Fot. Marcin Kułakowski, PISF


Z Christą Saredi, jedną z jurorek Konkursu Międzynarodowego zakończonego w niedzielę 27. Warszawskiego Festiwalu Filmowego, rozmawia Marta Sikorska. Grand Prix Festiwalu zdobyła współfinansowana przez PISF „Róża” w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego.


PISF: Czy była już pani kiedyś na Warszawskim Festiwalu Filmowym?

 

Christa Saredi: Nie, jestem tu po raz pierwszy.

 

Co skłoniło panią do przyjazdu na festiwal?

 

Znam Stefana Laudyna, jak lubię mówić, od 200 milionów lat, niemal od wieków. Już kilkakrotnie namawiał mnie do przyjazdu do Warszawy, niestety, nie pozwalała mi na to ilość obowiązków. Tym razem zaproponował mi współpracę przy pracach w jury i przyjechałam.

 

Jak wyglądała praca w jury Konkursu Głównego i jak ustaliliście państwo werdykt?

 

Praca polega na obejrzeniu wszystkich filmów, naturalnie, robieniu notatek. Zapewne każdy z nas miał swoją krótką listę z filmami, o których warto porozmawiać. Wybór był bardzo trudny – w pięcioosobowej grupie jurorów obejrzeliśmy w konkursie 20 filmów. Wyboru nagrodzonych filmów dokonaliśmy w demokratycznym i jawnym głosowaniu, większością głosów. Aby było łatwiej głosować skład jury na festiwalach zazwyczaj jest nieparzysty.

 

Jaki potencjał dostrzegliście państwo w nagrodzonych polskich filmach?

 

„Róża” jest filmem niezwykle precyzyjnie zrealizowanym i podejmującym bardzo istotne tematy. Osobiście sądzę, że film ten wzbudzi na pewno zainteresowanie w regionie, a także wśród polskiej widowni. Tematem „Róży” jest przeszłość, ale także sposoby zapisywania historycznych wydarzeń, mówienia o nich. Natomiast drugi polski film w konkursie, „Wymyk” Grega Zglinskiego, choć jest filmem trudnym, jest współczesną opowieścią, niezwykle uniwersalną. Zglinski umieszcza akcję swojego filmu w teraźniejszości i robi to w znakomity sposób. Konflikty w rodzinie, o których m.in. opowiada ten film, istniały w przeszłości i będą istnieć również w przyszłości. „Wymyk” to film bardzo przekonujący, mający w sobie dużo psychologicznego prawdopodobieństwa. Film znakomity na poziomie aktorstwa, ze świetnymi dialogami. Zglinski mówi do nas obrazami, co sprawia, że łatwiej rozumiemy reakcje rodziny głównego bohatera. W pierwszej warstwie to film o konflikcie między braćmi, ale potem stopniowo dowiadujemy się więcej, o ojcu, o matce, o żonie i dzieciach. Choć oba polskie filmy w konkursie tak bardzo różnią się od siebie, postanowiliśmy nagrodzić właśnie te tytuły.

 

Jak pani własny gust filmowy wpłynął na werdykt?

 

Muszę powiedzieć, że zawsze staram się patrzeć na filmy z pozycji agenta sprzedaży. Szukam takich wątków w filmach, które będą w stanie zainteresować międzynarodową publiczność. Wszystko jest kwestią indywidualnego odbioru, jeśli chodzi o ocenę danego filmu. Ja osobiście widzę w tegorocznym konkursie wiele filmów niedokończonych, nieprzemyślanych dostatecznie. Film dla mnie musi posiadać nieodparty wdzięk, być zniewalający. W konkursie było kilka filmów z dobrymi pomysłami i założeniami, ale być może, co wynika z mojej obserwacji, zrealizowano je zbyt wcześnie. Autorzy powinni bardziej popracować nad scenariuszami, zająć się nimi dłużej. Tak naprawdę, nie jest ważne czy film ci się podobał, czy nie, to zawsze osobista sprawa. Gdybyśmy wiedzieli, co spodoba się wszystkim, robilibyśmy świetne filmy, odnosili sukcesy i każdy chciałby zobaczyć nasz film. Oczywiście tak nie jest.

 

Myślę, że kiedy robi się film, nie należy go realizować z myślą o tym, jaka publiczność będzie nim zachwycona. Wiadomo, myśli się o tym, kiedy wpada się na pomysł filmu, może bardziej myśli się, czy warto zrobić film dla młodej publiczności czy też dla starszych. Chodzi chyba o znalezienie bardziej neutralnego podejścia. Prowadzę warsztaty dla filmowców o międzynarodowej dystrybucji i zawsze podczas zajęć pojawia się pytanie, jak stworzyć  od podstaw film, który odniesie szerszy międzynarodowy sukces, nie tylko festiwalowy. Naprawdę wszystko się sprowadza do decyzji widza o zakupie biletu na dany film. Moim zdaniem, jeśli można na ten temat stworzyć jakąkolwiek teorię, to trzeba po prostu mieć wciągający i fascynujący film. Co to znaczy? Film musi zadawać pytania i zatrzymać widza na sali kinowej, pogrążonego w myśleniu o akcji filmu, o wyborach bohaterów. Nie lubię filmów, mających dla widza gotowe odpowiedzi. Nie chodzi również o to, by film był wiarygodny, musi być jednak przykuwać uwagę.

 

Czy miała pani czas, aby obejrzeć filmy poza Konkursem Głównym?

 

Niestety nie. Dziennie oglądaliśmy 3 lub 4 filmy. Zasugerowałam, abyśmy oglądali więcej filmów dziennie, aby potem zostało nam więcej czasu na rozmowy, ale pozostali członkowie jury stwierdzili, że mogą mieć problemy z koncentracją i będzie to nieuczciwe wobec filmów, które zobaczą pod koniec dnia.

 

Pracując jako agent sprzedaży, jak odnajdywała pani filmy z międzynarodowym potencjałem? Jest pani znana jako osoba, która odkryła wielu utalentowanych twórców.

 

Tak, niektórzy z nich to już klasyka kina. Dla mnie w kinie chodzi o pasję, niemal zakochiwanie się w poszczególnych filmach, w stylu danego twórcy. Trudno tak naprawdę powiedzieć, na czym to polega, nie mam wykształcenia filmowego. Kiedy np. rozmawiam z Romanem Gutkiem, on zawsze poleca mi stare filmy, które powinnam obejrzeć. Ostatnio podarował mi książkę o Wojciechu Jerzym Hasie. Zawsze jest mi głupio, jeśli nie wiem, o czym on mówi (śmiech).

 

Trudno odpowiedzieć na pytanie o to, jak odnaleźć i wypromować znakomite filmy, więc może odpowiem w niezbyt mądry sposób. Moja mama mówiła mi wielokrotnie, że już jako dziecko miałam specyficzny gust, łatwo odróżniałam rzeczy o wysokiej jakości od przeciętnych. Teraz kiedy jestem coraz starsza, wciąż zadaję sobie pytanie o trafność moich decyzji, o ich źródła, inspiracje. Oczywiście, uwielbiam chodzić do kina, ale jestem przeciętnym widzem, nie spędzałam młodości w filmotece. Związałam się z branżą filmową niemal przez przypadek. Poszukując ciekawej pracy trafiłam do Swiss Films – instytucji promującej szwajcarskie kino.

 

Proszę opowiedzieć, jak wyglądały początki pani własnej działalności jako agenta sprzedaży? Jak wypromowała pani takie nazwiska, jak na przykład Aki Kaurismäki ?

 

Zacznę może od opowieści o innym reżyserze. Kiedy zaczynałam, promowałam kino szwajcarskie. Na jednym z festiwali spotkałam między stanowiskami dystrybutorów samotnego faceta, wydawał się zagubiony. Zaprosiłam go na kolację z naszą ekipą, zgodził się, choć był mocno onieśmielony. Następnego dnia wybraliśmy się na projekcję jego filmu, prezentowanego w sekcji poza konkursem. Był to festiwal debiutów w Monachium. Zaczęliśmy rozmawiać z młodym twórcą, pytać, dlaczego film nie znalazł się w konkursie głównym. Obejrzeliśmy film w 12 osób i szybko na festiwalu zrobiło się o nim głośno. Potem, na kolejną projekcję wybrało się jury. W Monachium jest taka reguła, że jeśli jury spodoba się jakiś film z innej sekcji to można go włączyć do konkursu. I tak się stało. Film zdobył główną nagrodę. Reżyserem tym był Jim Jarmusch, a chodziło o jego film dyplomowy, „Nieustające wakacje”. Wtedy jeszcze nie miałam własnej firmy. Zaprzyjaźniłam się wtedy z Jimem i do dziś pozostajemy w dobrych relacjach.

 

Potem Jim zrealizował „Inaczej niż w raju” i kiedy otworzyłam własną działalność Jim zaproponował, abym reprezentowała jego filmy. Oczywiście, nie mogłam być szczęśliwsza. Później wspólnie promowaliśmy jego filmy, m.in. „Poza prawem”, „Kawa i papierosy”. Zajmując się promocją filmów Jarmuscha w latach 80-tych trafiłam na dystrybutora z Finlandii, z którym prowadziłam długie telefoniczne negocjacje. W końcu spotkaliśmy się podczas festiwalu w Berlinie i przy podpisywaniu kontraktu okazało się, że jest on także reżyserem. Był to Mika Kaurismäki, brat Akiego. Nigdy wcześniej nie widziałam filmu z Finlandii, dostałam od niego jego film „Rosso”. Wtedy film miał rok, a ja naprawdę go pokochałam. Jednak byłam początkującym agentem sprzedaży i powiedziałam, że mogę zajmować się jedynie nowymi tytułami. – Och, mam też brata, który jest filmowcem, który właśnie skończył film – powiedział Mika i zapytał, czy chciałabym go obejrzeć. Był to film „Shadows In Paradise”, obejrzałam go z mężem w domu i ponownie się zakochałam. Wtedy zgodziłam się reprezentować obu braci, a jakiś czas później reprezentowałam już tylko filmy Akiego.

 

Czy sądzi pani, że agenci sprzedaży mogą kreować modę na dane kino, że np. danego roku wszyscy będą mówić o kinie rumuńskim lub greckim?

 

O tym decyduje przede wszystkim to, co dzieje się w danym kraju. Moim zdaniem głównym czynnikiem sprawczym jest zawsze twórczość jednego reżysera. Popatrzmy na kino duńskie, to co się wydarzyło w duńskiej kinematografii za sprawą Larsa von Triera. Przez wiele lat ludzie o nim wiedzieli, jednak nie był popularnym reżyserem, jego filmy były znane jedynie w wąskim gronie miłośników kina artystycznego. Później stworzył on ruch, o którym zaczęło się mówić na całym świecie, a za nim poszli inni. Oczywiście nie bez znaczenia jest fakt, że Duńczycy stworzyli systemowe udogodnienia dla swoich filmowców. To też pomogło.

 

Mody przychodzą i odchodzą, ale jestem przekonana, że jeśli mówimy o kinie rumuńskim czy greckim to opieramy się na konkretnych nazwiskach. Zawsze ktoś zaczyna jako pierwszy, robi coś niespodziewanego. To przyciąga uwagę świata, a jeśli kraj ma wystarczająco dużo szczęścia, to w ślady tego pierwszego twórcy pójdą inni, stworzy się rodzaj „stada”. Agent sprzedaży nie może wywołać takiej mody. To raczej kwestia przypadku, jednak istnieje np. agencja Fortissimo Films, która jako pierwsza spopularyzowała kino azjatyckie. Po prostu jako pierwsi odkryli międzynarodowy potencjał tego kina.

 

Z drugiej strony świat filmu, jako przemysł, nie rządzi się normalnymi regułami. To, co obejrzymy w danym kraju z niezależnej , artystycznej produkcji zależy od dystrybutorów, kino z Hollywood wszędzie wciśnie się samo. Jesteśmy skazani na osobiste gusta danych osób. W rozpowszechnianiu filmów dużą rolę odgrywają środowiska opiniotwórcze. Agent sprzedaży ma bardzo uprzywilejowaną pozycję.  Podróżujemy po festiwalach, spotykamy mnóstwo ludzi z branży. Rozmawiamy z krytykami, z przedstawicielami festiwali. Ale nie wywieramy szczególnej presji na rynek, raz uda się zbudować pozycję danego filmu, a czasem nie wydarzy się nic szczególnego. W katalogu mojej firmy mam również tytuły, które nie sprzedają się na całym świecie.

 

Czy rozważała pani bycie agentem sprzedaży polskich filmów?

 

Szczerze mówiąc, nigdy nie zgłosił się do mnie żaden polski twórca, z propozycją, bym go reprezentowała. Może ma to związek z tym, że duża część mojej aktywności zawodowej przypadała na lata przed 1989 rokiem. Na początku poszukiwałam aktywnie filmów, potem, kiedy odnieśliśmy sukces, twórcy sami zaczęli się do mnie zgłaszać, dostawałam i tak zbyt wiele zgłoszeń, by samodzielnie szukać nowych osób w branży. Od roku 2004 nie pracuję jako agent sprzedaży, nie jestem aktywna na rynku – prowadzę warsztaty, doradzam festiwalom filmowym. Współpracuję także z organizacjami finansującymi szwajcarskie kino, opiniując projekty. Przez 2 lata pracowałam w szkole filmowej na Kubie, a teraz pomału zaczynam myśleć o emeryturze.

 

Co, pani zdaniem, decyduje o sukcesie danego filmu na międzynarodowym rynku?

 

Szczęście i przypadek? Nie tylko. Oczywiście film musi być dobry. Musi zostać uznany za dobry, przez jak największą liczbę potencjalnych widzów. Oczywiście rodzi się pytanie, co takiego dostrzegłam w filmach Akiego czy Jima, co zauważyłam w szkolnym filmie Jarmuscha, którego nikt wówczas nie znał. W świecie filmu ważna jest sieć wzajemnych kontaktów, na sukces składa się wiele czynników. Film musi poruszać, musi być oryginalny, niekonwencjonalny. Ludzie związani ze światem filmu – krytycy, dyrektorzy festiwali, dystrybutorzy – lubią być zaskakiwani. Kiedy film ma to „coś”, to dodatkowo reżyser musi zawierać własne, właściwe sojusze. Możesz powiedzieć super, udało mi się sprzedać film w USA, ale dużo zależy od tego, komu go sprzedałeś. Poza samym filmem najważniejsze to mieć szczęście. Ważne, by w drodze do odbiorcy spotkać sojuszników, którzy będą dzielili pasję względem danego tytułu z jego twórcami. Będą także potrafili i chcieli umiejętnie kierować taką pasją. Ważne jest stworzenie przestrzeni do rozmowy o filmie – to może być festiwalowe stoisko, to może być spotkanie z twórcami po projekcji. Ważne jest, by sprawić, że o filmie będzie się dużo rozmawiać.

 

Z Christą Saredi rozmawiała Marta Sikorska

 

Christa Saredi
Z wykształcenia tłumaczka, rozpoczęła swoją karierę w przemyśle filmowym na początku lat 80-tych jako szefowa działu promocji międzynarodowej w Swiss Films. Następnie pracowała jako asystentka do spraw produkcji i sprzedaży, jako osoba zajmująca się promocją filmów oraz jako konsultantka dla festiwali w Locarno i Rotterdamie.

 

Jako założycielka i dyrektorka firmy World Sales Christa Saredi, która specjalizowała się w promocji i sprzedaży wartościowych filmów, brała udział w najważniejszych festiwalach i targach filmowych na świecie. Christa Saredi odkryła takich reżyserów jak Jim Jarmusch, Aki Kaurismäki, Ang Lee, Michael Haneke czy Thomas Vinterberg, oraz miała istotny wpływ na ich kariery. Współfinansowała i koprodukowała wiele filmów oraz reprezentowała reżyserów z całego świata, takich jak Hal Hartley, Fridrik Thor Fridriksson, Mira Nair, Lars von Trier. Pracuje obecnie jako konsultantka i wykładowca podczas międzynarodowych imprez branżowych, w szkołach oraz programach szkoleniowych, jest członkiem szwajcarskich i międzynarodowych komisji opiniujących filmy do produkcji.

 

Źródło: www.wff.pl.

17.10.2011