Rozmowa z Guillaumem de Seille

Naszym rozmówcą podczas 14. festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty był francuski producent, dystrybutor i agent sprzedaży Guillaume de Seille z firmy Arizona Films, który uczestniczył w 3. edycji Polskich Dni.

PISF: Co Pana przyciąga na Polskie Dni?

Guillaume de Seille: Chcę być w miejscu, w którym gromadzą się młodzi przedstawiciele polskiego przemysłu filmowego, ponieważ jestem nimi zaciekawiony – nowymi, młodymi filmowcami – zarówno reżyserami, jak i producentami. Nie ma zbyt wielu możliwości na poznanie tych twórców. Historycznie polskie kino to rynek raczej zamknięty, który przez długi czas skupiał się na realizowaniu krajowych filmów dla lokalnej widowni. Nowe pokolenie jest zdecydowanie bardziej otwarte. Na Polskich Dniach jestem kolejny raz. Zawsze musi minąć trochę czasu, czasem trzy, a czasem nawet dziesięć lat, nim pozna się ludzi, nim oni przyzwyczają się do ciebie. Obecnie pracuję nad dwiema koprodukcjami z Polską. Pierwszy z tych filmów jest produkcją rumuńską, z mniejszościowym polskim wkładem. Drugi to nowy film Tomasza Wasilewskiego. Cały czas szukam kolejnych polskich twórców, z którymi mógłbym pracować lub którym mógłbym pomóc. Zresztą sam festiwal T-Mobile Nowe Horyzonty w kontekście gustu czy gatunków filmowych został zaprojektowany w taki sposób, który bardzo mi odpowiada. Szukam kina nowatorskiego.

Dlaczego Tomasz Wasilewski wydał się Panu interesujący?

Tomek jest młody i energetyczny. W zeszłym roku, kiedy przyjechałem na Polskie Dni, uderzył mnie wizualny styl „Płynących wieżowców”. Po obejrzeniu filmu, poszedłem spotkać się z Tomkiem i poprosić go o to, o co proszę zawsze – chciałem zobaczyć napisany przez niego scenariusz. Wtedy zdarzyła się rzecz dziwna czy wyjątkowa. Przed przeczytaniem scenariusza, postrzegałem Tomka jako silnego, dobrze zapowiadającego się reżysera. Kiedy przeczytałem scenariusz, okazało się, że jest także świetnym scenarzystą, co wcale nie było takie oczywiste patrząc na jego poprzednie filmy. Scenariusz nowego filmu jest absolutnie fantastyczny. Zatem kombinacja jest dość niespotykana: chłopak, który ma talent wizualny i znakomity scenariusz oraz silnego producenta, otwartego na dyskusję i koprodukcję.

Nowy scenariusz Tomasza Wasilewskiego nie jest współczesny. Dotyczy przełomu lat 80-tych i 90-tych.

Tak, ale to umiejscowienie nie ma dla mnie znaczenia. Relacja pomiędzy bohaterami jest naprawdę wyjątkowa.

Czyli nie boi się Pan historycznych elementów w polskich filmach?

Nie. Wszystko jest zależne od stylu i artystycznego punktu widzenia twórcy, który za tym stoi.

Wiele osób twierdzi, że polskie kino znalazło się teraz w momencie, w którym powinna nastąpić jego reidentyfikacja. Jaką, Pana zdaniem, drogę powinni obrać polscy twórcy?

Nie ma na to recepty. Powstawanie filmu to długi proces, średnio trzy czy czteroletni. Z mojego punktu widzenia ważne jest to, żebym naprawdę głęboko, a jednocześnie łatwo porozumiewał się przez ten czas z reżyserem. Moje działania napędzają reżyserzy. Nie robię filmów ze względów produkcyjnych czy dlatego, że pakiet dobrze wygląda. Nie kieruję się też potencjalnymi zyskami. Jeśli w grę wchodzi młody, nowo objawiony filmowiec z wciąż kształtującego się pod względem ogólnoświatowych koprodukcji i marketingu kraju, wszystko definitywnie rozbija się o talent. Wierzę, że Tomek go ma. Pracowałbym z nim nawet nad przeciętnym scenariuszem, co czasami robię, bo wierzę, że jego wizja wzniosłaby film na wyższy poziom. Ale tym scenariuszem mnie zaskoczył tak bardzo, że pytania w stylu: Czy chcemy zobaczyć kolejny film o latach 80-tych? albo Czy chcemy zobaczyć kolejny czarno-biały film? nie mają dla mnie znaczenia.

A czy narodowość reżysera ma dla Pana znaczenie?

Nie, ale faktem jest, że gdyby nie istniały Polskie Dni, bardzo trudno byłoby spotkać polskich twórców, porozmawiać z nimi, zatopić się na chwilę w to środowisko, zobaczyć filmy, projekty na etapie developmentu i work-in-progress. Takie wydarzenie jest potrzebne do stworzenia synergii pomiędzy przemysłem krajowym a międzynarodowym i zainicjowania potencjalnych związków.

Co Pan myśli o pitchingach na 3. edycji Polskich Dni?

Nie podobał mi się żaden pitching, ale może wynikać to z tego, że jestem generalnie sceptyczny, jeśli chodzi o prezentowanie projektów. Zauważyłem jedną prawidłowość. Starsi producenci, prawdopodobnie właśnie z racji doświadczenia, myślą, że nie potrzebują takiego samego treningu, co młodzi. Pitchingi młodych były lepsze, bo były lepiej przygotowane. Pomimo tego, że Polska goni rynek międzynarodowy od kilku już lat i bardzo się na niego otworzyła, to polscy producenci nie dogonili jeszcze międzynarodowych standardów pitchingu projektów na etapie developmentu czy nawet work-in-progress. Natomiast moją uwagę zwróciły dwa talenty i tak zazwyczaj to sobie organizuję – z 11 pitchowanych projektów wybieram 2 lub 3 i spotykam się z twórcami. Robię tak co tydzień jeżdżąc po Europie, Azji i Ameryce Łacińskiej, więc nie mogę się spotkać z każdym i każdego poznać. Na każdym kontynencie pitchingi robi się zupełnie inaczej, co też jest bardzo ciekawe.

W takim razie jak ważny jest dla Pana pitching? Jaką wagę przywiązuje Pan do projektu, który stoi za pitchingiem, a jaką do sposobu jego podania?

W zasadzie nie powinienem tego mówić, ale sposób podania mnie właściwie nie obchodzi. Nie interesuje mnie też za bardzo wprowadzenie do projektu. Przyjeżdżam tu, żeby zobaczyć ludzkie światło, które bije od reżyserów. Doznać tego dziwnego uczucia, kiedy słyszysz kogoś mówiącego o czymś, co równie dobrze mogłoby być czymś innym. Jestem tu, bo mam szansę na bezpośrednie posłuchanie twórcy, nawet jeżeli ma to trwać tylko pięć minut. Kiedy na prezentacji pojawia się producent, reżyser mówi nawet krócej. Nie przywiązuję wagi do historii, stanu produkcji czy najwyraźniej stopnia ryzyka. Celem pitchingu jest łamanie lodów i stworzenie pewnej wymówki do tego, żeby potem porozmawiać na osobności. Każdy jest nieśmiały i nikt nie jest kompletnie przygotowany na to, żeby obca osoba zaczepiała go tak po prostu w czasie festiwalu mówiąc: – Z tego, co przeczytałem w broszurze prezentującej projekty, wydajesz mi się interesujący. Porozmawiajmy. Po to wymyślono pitchingi, żeby tę sytuację jakoś ułatwić, stworzyć wymówkę do tego, żeby rozpocząć późniejszą dyskusję w milszej atmosferze. Ja zazwyczaj proszę o scenariusz i potem wracam do twórcy z informacją zwrotną, czy jestem zainteresowany, czy nie. Jeżdżąc po świecie widzę dużo dobrych pitchingów projektów, z których potem powstawały kiepskie filmy. Wielu ludzi robiących świetne filmy nie sprawdza się na pitchingach. Nie oczekuję od dobrych reżyserów dobrych pitchingów.

Przechodząc do work-in-progress. Czy któryś materiał wizualny Pana zainteresował?

Zawsze coś mnie zaciekawi. Fakt, że na Polskich Dniach jest selekcja świadczy o tym, że nie każdy może się tutaj zaprezentować. Mocno zatem polegam na osobach, które tej selekcji dokonują, a oni mają całkiem dobry gust. Inaczej bym tutaj nie przyjeżdżał i wiem, że inni również nie przyjeżdżaliby tu tak chętnie, bo w końcu wszyscy poświęcamy temu czasu. Jeżeli jesteśmy przez trzy dni tutaj tzn. że nie ma nas gdzieś indziej, gdzie również moglibyśmy pracować. Zatem jest to rodzaj inwestycji. Nie robimy tego, jeżeli wiemy, że gust selekcjonerów nam nie odpowiada i jeżeli nie mamy pewności, że znajdziemy tu chociaż jeden albo dwa talenty, z którymi możemy się w najbliższej przyszłości jakoś porozumieć. Już od zeszłego roku jestem w kontakcie z twórcami jednego projektu, który był tu prezentowany w ramach developmentu, a teraz znalazł się w works-in-progess. Z twórcami jeszcze jednego lub dwóch chciałbym się spotkać. Nie po to, żeby przeprowadzać jakieś głębokie rozmowy, raczej chcę im powiedzieć, że podoba mi się to, co robią i żeby wpisali mnie na listę osób, które informują o swoich działaniach. Czasem pomagam twórcom w wyborze projektu, którym powinni się teraz zająć i doradzam, jak go sfinansować, daję też wskazówki w kwestiach strategii festiwalowej. Warto się kontaktować z reżyserami na końcowym etapie prac nad filmem, żeby móc wpłynąć na ich następny projekt. To jest dla mnie jeden z powodów bywania na Polskich Dniach.

Czy uważa Pan, że projekty na etapie work-in-progress były wystarczająco różnorodne?

Tak, ponieważ znalazło się tam miejsce zarówno na eksperymentalny i głęboki art house, jak i na dwie komedie. Były też projekty historyczne. Ten zakres był dla mnie właściwie trochę za szeroki, ale wiadomo, że nie każdy szuka tego, co ja. Agenci sprzedaży muszą się kierować potencjalnym zbytem, a nie tak dużo polskich filmów można sprzedać na arenie międzynarodowej. Ciekawą rzeczą jest widzieć, jak festiwale stają się coraz bardziej niechętne nudnym filmom. Fragmenty produkcji, które prezentowano na work-in-progress, odbijały od tej nużącej tendencji kina mocno art house’owego. Umieszczenie w selekcji dwóch komedii jest całkiem zaskakujące i interesujące.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że szuka reżyserów-poetów.

Tak, robię poetyckie i polityczne filmy, ale w zasadzie można dojść do wniosku, że prawie wszystko jest poetyckie lub polityczne. Nowe Horyzonty w Polsce, festiwal sprofilowany przez Joannę Łapińską i Romana Gutka, to jest dokładnie to, czego szukam. Nie interesują mnie 50-cio czy 60-cioletni reżyserzy, którzy robią w dużej mierze to samo, co robili 10 lat temu. Na rynku filmowym jest tak ciężko zaistnieć, że głos, który ma potencjał, musi być wyjątkowy, silny, inny i musi pochodzić od młodej generacji.

Rozmawiała Kalina Cybulska

27.08.2014