Rozmowa z Hagai Levi

Podczas 3. Światowej Konferencji Scenarzystów rozmawialiśmy z Hagai Levi – reżyserem i scenarzystą, autorem m.in. serialu „BeTipul”, który stał się formatem HBO, w USA znanym jako ” In Treatment”, w Polsce „Bez tajemnic”.

 

PISF: Jaki jest Pana ulubiony serial?

 

Hagai Levi: „The Wire” i, choć nie do końca można go nazwać serialem, „Dekalog”. Okazał się on jedną z tych telewizyjnych produkcji, które miały na mnie największy wpływ, stanowił dla mnie punkt zwrotny, ponieważ spowodował, że zacząłem poważnie myśleć o telewizji po zrobieniu filmu fabularnego. Zrobiłem niskobudżetową fabułę jako mój film dyplomowy. W tamtym czasie nie miałem w zasadzie innego wyjścia – przemysł telewizyjny w Izraelu praktycznie nie istniał. Mieliśmy tylko jeden kanał – publiczny i kontrolowany przez polityków, w którym nie produkowano nic interesującego. Dodatkowo w szkole uczono mnie, że to kino jest prawdziwą sztuką. Tylko dlatego, że obejrzałem „Sceny z życia małżeńskiego”, serial „Śpiewający detektyw” czy właśnie „Dekalog”, zacząłem myśleć, że mógłbym odnaleźć swoją drogę również na tym polu. Od tamtej pory pracuję na potrzeby telewizji.

 

Podczas jednego z paneli 3. Światowej Konferencji Scenarzystów, jeden z Pana kolegów stwierdził, że izraelski przemysł cierpi z powodu braku pieniędzy, a scenarzyści są przez to ograniczeni. Czy myślał Pan o tym pisząc „BeTipul”?

 

Tak, zdecydowanie. Widziałem ludzi, którzy próbowali robić bardzo ambitne rzeczy, mówiących: „Spróbujmy z pieniędzmi, które mamy”. Według mnie nie chodzi o to, żeby pracować z małą ilością pieniędzy – robiąc duże rzeczy i jednocześnie być ograniczonym budżetowo. Trzeba zrobić coś, w czym pieniądze nie będą miały znaczenia, jak dwoje ludzi siedzących w pokoju – w zasadzie potrzeba na to podobnego budżetu zarówno w Izraelu, jak i USA. O takich kwestiach trzeba myśleć z wyprzedzeniem.

 

Jak podsumowałby Pan cały proces pisania, reżyserowania i produkowania „BeTipul”?

 

Kiedy miałem już w głowie pomysł i zacząłem rozmowy z producentami wykonawczymi, zdałem sobie sprawę, że oni w ogóle nie rozumieją, o czym mówię. Zrobiłem pilota za własne pieniądze, by pokazać im dokładnie mój punkt widzenia. To był odcinek, kiedy u psychoterapeuty zjawia się para. Pokazałem go przedstawicielom przemysłu, którzy stwierdzili, że jednym powodem działania odcinka jest fakt, że ci bohaterowie stanowią parę. Usłyszałem, że w przypadku spotkania jeden na jeden, to się nie uda. Zrobiłem zatem kolejnego pilota z bohaterką, która zakochuje się w głównym bohaterze i wróciłem z nim do producentów wykonawczych – odwiedziłem wszystkie stacje w Izraelu. Półtora roku zajęło mi sprzedanie serialu. Prawdopodobnie rzeczą, która zaważyła, był mały budżet. Nie sądzę, żeby zakładali, że „BeTipul” odniesie sukces. Kiedy dostałem zielone światło, zgromadziłem grupę scenarzystów pracujących ze mną nad pierwszym sezonem przez kolejne półtora roku. Kręciliśmy i montowaliśmy sześć miesięcy. Myślę, że od momentu narodzenia się pomysłu na serial do wyemitowania go, minęło 5 lat. Ale nie narzekam. Serial jest procesem czasochłonnym, szczególnie jeżeli robisz coś nowego.

 

To kameralna, personalna historia. Prawdopodobnie, poza kwestią budżetu, był to jeden z kluczowych elementów, dla których „BeTipul” miało taki międzynarodowy oddźwięk – jego lokalne wersje powstały w 17 krajach.

 

Myślę, że ludzie tęsknią za tym, żeby zobaczyć w telewizji coś prawdziwego i cichego, a nie jedynie hałas, który staje się nie do wytrzymania. Dla mnie ciekawą rzeczą było to, że psychoterapia, która jest dość popularna z Izraelu, USA czy, powiedzmy, w zachodnim świecie, nie była tak rozpowszechniona np. w Europie Wschodniej. Interesowałem się światem psychoterapii przez wiele lat, więc zrobienie serialu o tym było dla mnie dość oczywiste. Ludzie w Polsce, Rumunii, Rosji czy Czechach uświadomili mi, że w ich krajach widownia myśli inaczej. Byłem więc mocno zdziwiony, że chcą w ogóle robić taki serial. Powiedzieli mi jednak, że traktują to jak rodzaj misji, która ma uświadomić ludziom, że istnieje możliwość psychoterapii. Zatem pomimo tego, że historia jest dość uniwersalna, sama jej scena nie jest tak globalna.

 

W drugim odcinku trzeciego sezonu „Bez tajemnic” oglądamy historię starszej kobiety, której spłonął dom, co zmusiło ją do przeprowadzenia się do córki w Warszawie. Przychodzi do głównego bohatera i mówi: „Mogłabym iść do kościoła i dostać to samo. Czy Pan bierze za to pieniądze?”. Zapewne jest to jeden z epizodów, których Pan nie napisał…

 

Rzecz w tym, że w Izraelu zrobiłem tylko dwa sezonu tego serialu. W niektórych miejscach, np. w USA, dorobiono jeszcze trzeci sezon, który był całkowicie nowym tworem. Scenarzyści użyli tylko formatu, ale napisali odcinki zupełnie od podstaw. Dla mnie trzeci sezon był zawsze tym najlepszym, ponieważ był oryginalny, nie śledził odcinków napisanych przeze mnie.

 

W jaki sposób pracował Pan nad tymi siedemnastoma wersjami lokalnymi?

 

To zależało od mojej dostępności oraz tego, w jakim stopniu chciano mojego zaangażowania. Zazwyczaj spotykałem się ze scenarzystami i dyskutowaliśmy wspólnie nad tym, jakie zmiany trzeba wprowadzić, żeby postacie miały charakter lokalny. Scenarzyści tworzyli profile bohaterów. Ja je czytałem i zostawiałem swoje uwagi. Następnie czytałem pięć pierwszych epizodów. W niektórych miejscach, np. we Włoszech czy Argentynie, spędziłem sporo czasu pracując ze scenarzystami. W innych odbywało się to bardziej przez maile czy Skype’a. Generalnie zawsze zniechęcałem adaptatorów do nadmiernej lojalności w stosunku do tego, co napisałem. Przeciwnie – namawiałem ich do tego, żeby szli dalej mówiąc: „Ja już to zrobiłem, teraz wy powinniście użyć swojego własnego głosu”. Myślę, że to pomogło i z tego, co zdołałem zrozumieć, większość adaptacji okazała się bardzo udana. Format „In Treatment” gromadził profesjonalnych, wykwalifikowanych ludzi – aktorów, reżyserów, scenarzystów. Gdy 3 lata temu przyjechałem na plan „Bez tajemnic”, zdałem sobie sprawę, że główną rolę gra aktor, który występował w „Człowieku z marmuru” i „Człowieku z żelaza” Andrzeja Wajdy. Kiedy byłem młody, Jerzy Radziwiłowicz stanowił dla mnie rodzaj bohatera. Również Krystyna Janda została obsadzona w polskiej wersji, co było dla mnie niezwykle ekscytujące.

 

Jak spuentowałby Pan współpracę z HBO?

 

To było wspaniałe doświadczenie. HBO działa według etosu: „Pozwólmy artyście pracować”. Są z tego znani i to się rzeczywiście dzieje. W zasadzie byłem zaskoczony, że chcieli mnie mieć tak blisko. Wykazali wielki szacunek w stosunku do DNA mojego programu.

 

Kalina Cybulska

15.10.2014