Rozmowa z Jackiem Piotrem Bławutem

Jacek Piotr Bławut. Fot. Marcin Kułakowski
Jacek Piotr Bławut. Fot. Marcin Kułakowski


14 stycznia w warszawskim kinie Rejs odbyła się premiera teasera zapowiadającego nową polską produkcję filmową dla najmłodszych widzów: „Sen, który odszedł”. Twórcy filmu przedstawili dokonania developmentowe związane z projektem, prezentując zmiany, jakie w tym procesie zaszły w warstwie scenariuszowej oraz wizualnej filmu.

 

O projekcie „Sen, który odszedł” szczegółowo opowiadali reżyser Jacek Piotr Bławut, scenarzystka i pisarka książek dla dzieci Anna Onichimowska oraz producenci obrazu ze studia filmowego „Rabarbar”.

 

„Sen, który odszedł” powstaje na podstawie wielokrotnie nagradzanej książki Onichimowskiej, która ukazała się m.in. w Korei Południowej i Niemczech. Film od początku pomyślany jest jako koprodukcja, wykorzystująca kilka technik realizacyjnych. – Będzie to film aktorski z elementami animacji – deklaruje reżyser. Przy projekcje współpracę podjęło studio Platige Image i animator Rafał Wojtunik, który również był obecny na spotkaniu.

 

Zdjęcia do „Snu, który odszedł” rozpoczną się najwcześniej za półtora roku. Reżyser obrazu Jacek Piotr Bławut nawiązał wstępną współpracę z brytyjskim twórcą efektów specjalnych, Grantem Massonem, który współuczestniczył między innymi w produkcji filmów „Mission Impossible 2″ oraz „Jeździec bez głowy”.

 

Projekt brał udział w kilku prestiżowych targach filmowych towarzyszących festiwalom filmowym dla dzieci: BUFF w Malmö oraz CineKid w Amsterdamie. Opiekunem artystycznym projektu został Jan Jakub Kolski.

 

Po spotkaniu z Jackiem Piotrem Bławutem rozmawiała Marta Sikorska.

 

PISF: Mam wrażenie, że trudno za Panem nadążyć. W tej chwili ma Pan trzy projekty filmowe. Porozmawiajmy o debiucie – filmie „Jezioro”. Jest to „trzydziestka” realizowana w Studiu Munka

 

Projekt jest już po zdjęciach, jesteśmy teraz w trakcie montażu. Zrobiliśmy z montażystką trailer obrazu, od tego rozpoczęliśmy pracę. W ciągu najbliższych tygodni, miesięcy film ujrzy światło dzienne. Wstępnie jestem zadowolony z materiału, ale oczywiście jest to debiut, więc jest przy tym dużo pracy. Jest to projekt aktorski i nie jest to film dla dzieci, w przeciwieństwie do pozostałych dwóch. Jednak jesteśmy takim tandemem z Anią Onichimowską i tutaj ona również współtworzyła scenariusz, który jest inspirowany jej opowiadaniem. Klimat więc w pewnym sensie pozostaje ten sam, mimo iż robimy film dla dorosłego odbiorcy.

 

Kolejny zapowiadany projekt – „Dzień Czekolady” – przyniósł Panu nagrodę w konkursie scenariuszowym ScripTeast, którego finał odbywał się w Cannes. Jest pan pierwszym Polakiem który go wygrał. Jak wyglądała praca w tym programie?

 

Moim zdaniem jest to bardzo dobra inicjatywa, mam bardzo pozytywne doświadczenia ze ScripTeast. Na początku byłem dość sceptyczny, są różne opinie na temat takich warsztatów. Jednak tutaj mieliśmy międzynarodowych tutorów, bardzo dobrych światowych specjalistów w dziedzinie pisania scenariuszy, z którymi mieliśmy bezpośrednie konsultacje. Zajęcia odbywały się w trzech turach: najpierw w Polsce, następnie podczas festiwalu w Berlinie i podczas festiwalu w Cannes. W międzyczasie mieliśmy cały czas kontakt z naszymi tutorami i rozwijaliśmy dalej nasze projekty.

 

Uważam, że to było bardzo dobre doświadczenie. Niestety, tego u nas w Polsce brakuje, nie ma od kogo się uczyć tak naprawdę pisania scenariuszy, nie ma komu powierzyć opieki, bo gdzieś ta Polska chyba zaspała w tym względzie i utarło się, że reżyser sam jest sobie scenarzystą, co wcale nie jest dobre. To jest zupełnie inna sztuka, zupełnie na czym innym polega. Ja częściowo się tym teraz zajmuję, też ze względu na to, że jest problem; a uważam, że powinna się w Polsce rozwinąć prawdziwa szkoła scenopisania. ScripTeast tutaj dużo pomaga, otwiera oczy na wiele rzeczy, bo nie jest to tylko problem Polski, ale Europy Wschodniej.

 

W warsztatach brało udział 12 uczestników z tego regionu i każdy, jak sądzę, wyciągnął z tych spotkań ogrom wiedzy i dopracował swoje projekty. Miło było dostać nagrodę, ale tak naprawdę byłem zadowolony zanim rozdano nagrody, bo wiedziałem, że mój scenariusz jest o pułap lepszy niż był na początku. A wydawało mi się, że ja się wypaliłem, nie jestem w stanie już nic w nim zmienić, bo nie miałem pomysłu jak go lepiej skonstruować, mimo że czułem, że gdzieś tam coś nie gra. To właśnie wynika z tego, że w Polsce nie wiemy, jak pisać scenariusze.

 

Proszę powiedzieć, jak rozpoczęła się współpraca z Anną Onichimowską, która współpracuje z Panem przy scenariuszach.

 

Było dokładnie tak, jak Ania opowiadała podczas spotkania. W pierwszej kolejności wysłałem do niej maila, w którym opisałem swój sen – na końcu książki „Sen, który odszedł” prosiła dzieci czytające książkę o nadsyłanie opisów swoich snów. Ja wysłałem do niej swój i to był początek. Później się skontaktowaliśmy telefonicznie i spotkaliśmy, dopiero wtedy zdradziłem, że to ja jestem autorem maila. Oboje miewamy jeszcze wciąż piękne sny i to jest klucz naszej wzajemnej współpracy (śmiech). Dobrze nam się pracuje razem, rozumiemy się i uzupełniamy w pewien sposób, co czyni nasze kontakty wyjątkowymi. Szybko nie znalazłbym u nas drugiej takiej scenarzystki.

 

Jak porównałby pan oba projekty – „Dzień Czekolady” i „Sen, który odszedł”?

 

Mimo, że oba są projektami dziecięcymi, to są bardzo różne. „Dzień czekolady” jest filmem odwołującym się do tradycji autorskiego kina dla dzieci, w pełni artystycznego. Kiedyś, dawno temu, takie filmy tworzył Albert Lamorisse – choćby „Czerwony balonik”. Jego filmy i jeszcze paru innych pokazują, że można robić kino artystyczne dla dzieci i że to nie jest tak, że trzeba zawsze opowiadać proste, komercyjne historyjki, które nie mają głębi w sobie. Wierzę, że „Dniem czekolady” pokażę, że można robić kino w pełni artystyczne dla dzieci.

 

Zdjęcia do filmu mają rozpocząć się jeszcze w tym roku?

 

Tak, ambitny i dosyć realny plan zakłada, że na jesieni rozpoczniemy realizację „Dnia czekolady”. To jest nasze pierwsze założenie po realizowanym w zeszłym roku „Jeziorze”. Jeśli się uda, będę wniebowzięty.

 

Wszystko jednak zaczęło się od „Snu, który odszedł”.

 

Tak, wszystko się od tego zaczęło i wygląda na to, że będzie to ostatni projekt który ujrzy światło dzienne, bo jest najbardziej skomplikowany, najtrudniejszy. Myślę, że dlatego będzie ostatni, bo bardzo rozbudziliśmy wyobraźnię tworząc scenariusz, projekt filmu. Nie mieliśmy na początku świadomości, w co tak naprawdę się pakujemy, jak ogromna praca nas czeka, by film ten zrealizować.

 

To było widać podczas spotkania.

 

Tak, po czterech latach od rozpoczęcia wstępnych prac widać, ile zostało zrobione, a ile jeszcze tak naprawdę trzeba zrobić. Wierzę jednak, że to była dobra decyzja. Byliśmy bardzo otwarci pisząc ten scenariusz, nie było dla nas granic. Później te granice się pojawiały, scenariusz ewoluował, stawał się coraz prostszy. Mimo to wciąż jest fantastyczną historią z ogromną ilością efektów.

 

Ciekawe jest to, o czym Pan wspomniał przed chwilą – otwartość na inne sposoby opowiadania tej historii, na wizje różnych twórców. W tej produkcji pojawił się Grant Mason, animator pracujący przy wielu ciekawych międzynarodowych projektach.

 

Udało nam się namówić Granta Masona do współpracy, żeby zrobił prototypy kukiełek do tego filmu. Twórca ten wcześniej miał styczność z Jim Henson Company, miał więc doświadczenie w tworzeniu kukiełek, ale nie tylko. Jest to człowiek, który robił „Jeźdźca bez głowy” Tima Burtona, „Mission Impossible 2″ Johna Woo – robił efekty związane z wykonywaniem masek i podobnych rzeczy. Jego portfolio jest imponujące, zawiera tytuły z czołowych pozycji światowych box office.

 

Jak udało się go namówić na współpracę?

 

Był związany z produkcją „Piotruś i wilk”, która trafiła do realizacji w Polsce. Przyjechał z twórcami i gdzieś mu się ta Polska spodobała. Udało nam się wtedy z nim spotkać i przedstawić nasz projekt. Spodobał mu się i postanowił tu wrócić. Jego obecność przy rozwijaniu projektu trwała dobre pół roku. Polegała na wykonaniu dwóch prototypów, z grupą osób związanych z Se-Ma-Forem, asystentów i pomocników, którzy nabyli doświadczenia podczas pracy z nim przy „Piotrusiu i wilku”.

 

Dużym atutem Polski są produkcje kukiełkowe, mamy dużo doświadczenia, bardzo piękną historię animacji. Są też młodzi ludzie, którzy kontynuują te tradycje. Z tego trzeba zrobić nasz atut i to wykorzystywać. Dlatego należy robić takie filmy, wykorzystując umiejętności tych osób, które często nie mają za wiele projektów, bo niestety u nas nie powstaje wiele tego typu realizacji. To bardzo źle – marnujemy talent tych ludzi. BreakThru Films złamało trochę taką stagnację, ale to też świadczy o tym, ze jest źle, że Anglicy muszą przyjechać i otworzyć w Polsce firmę, żeby dać pracę polskim animatorom.

 

Podjęliście Państwo również współpracę ze studiem Platige Image

 

Tak, z drugiej strony Platige Image i grafika komputerowa. Od początku zakładaliśmy, że ten film musi trafić do post-produkcji cyfrowej i musi być „podrasowany” grafiką, ale nie spodziewaliśmy się, że do tego stopnia Platige nas przekona, że warto jest podnieść ilość animacji komputerowej w tym filmie, że ona działa. Nie jestem wielkim zwolennikiem CGI, ani nie jestem przeciwnikiem, chciałem zrobić film oryginalny i gdzieś to połączenie kukiełek z animacją komputerową wydało mi się ciekawe. Platige przekonał mnie, że trzeba może zmienić proporcje i dać więcej możliwości grafikom, którzy będą w stanie zrobić coś więcej niż tylko bazując na kukiełkach.

 

Co po dzisiejszym spotkaniu jest dla Pana najistotniejsze?

 

W końcu się podzieliłem tym, co zrobiliśmy. Oczywiście, nasz artbook, nasze doświadczenia wędrują po marketach, prezentujemy ten projekt na świecie, ale w Polsce nie widziało go wiele osób i cieszę się, że usłyszeliśmy różne opinie, czy jest miejsce na taki film w polskich czy europejskich realiach. Jest to rodzaj katharsis, po czterech latach nadszedł czas zakończenia prac developmentowych.

 

Bardzo cieszę się, że udało się podzielić tym, co zrobiliśmy, bo uważam, że zrobiliśmy bardzo dużo, mimo że wiele rzeczy trafiło do kosza. Tysiące projektów, prototypów. Przez to, że projekt ewoluuje, niektóre się już nie przydadzą. Ale one zbudowały moją świadomość, moje myślenie o tym filmie. Wiem, że nie są to pieniądze wyrzucone w błoto – dzięki nim teraz wiem jak tak naprawdę ten film powinien wyglądać. Te prace, mimo końca developmentu, trzeba kontynuować, testować, próbować. Zanim wejdziemy w prawdziwe zdjęcia. Inaczej to będzie klęska, jeśli się do tego rzetelnie nie przygotujemy. Powstanie kolejna superprodukcja, która poległa (śmiech). Po zamknięciu prac nad teaserem możemy na poważnie szukać koproducentów. Jeżeli padną już konkretne decyzje, będziemy szukać różnych możliwości dofinansowania.

21.01.2011