Rozmowa z Jeannine Oppewall

Podczas 22. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Camerimage rozmawialiśmy z Jeannine Oppewall – czterokrotnie nominowaną do Oscara autorką scenografii, nagrodzoną na bydgoskim festiwalu Nagrodą za Szczególną Wrażliwość Wizualną i zasiadającą w jury Konkursu Polskiego.

PISF: Gratulacje. Podczas Camerimage otrzymała pani Nagrodę dla Scenografki ze Szczególną Wrażliwością Wizualną.

Jeannine Oppewall: Dziękuję. Na początku byłam bardzo zdziwiona – czy na pewno chodzi o mnie? Pewnie coś pokręcili (śmiech). Oczywiście to ogromne i cudowne wyróżnienie. To zupełnie niespodziewane. To nawet lepsze niż niespodzianka.

Jak podoba się pani festiwalowa atmosfera w Bydgoszczy?

To mój trzeci pobyt w Polsce, ale na tym festiwalu jestem po raz pierwszy. Jestem wyczerpana, widziałam zbyt wiele filmów! Jeśli oglądasz 4-6 filmów dziennie, to najprawdopodobniej jest z tobą coś nie tak (śmiech). Nie jestem osobą, która jeździ na festiwale filmowe. Szczerze? To drugi festiwal, na jakim w życiu byłam. Kilka lat temu byłam na festiwalu w Delhi. Uczestniczyłam w panelu dyskusyjnym, gdzie rozmawialiśmy o archiwizacji dzieł filmowych. To było coś zupełnie innego niż Camerimage.

 

Tutaj mam okazję oglądać polskie filmy. Nie mam zbyt wielu możliwości, by je zobaczyć gdzie indziej. Oglądam też filmy z wielu innych krajów. Uczestniczę także w pracach Amerykańskiej Akademii Filmowej przy wyborze filmów nieanglojęzycznych, więc oglądam przynajmniej 2 filmy dziennie od kilku miesięcy i to także jest dosyć męczące. Zrobiłam sobie tygodniowy urlop od oglądania, potem przyjechałam tutaj, a za chwilę wracam do Los Angeles. Będę dużo oglądać aż do połowy grudnia, a potem wybiorę się gdzieś w podróż. Muszę popatrzeć na krajobrazy i przez chwilę nie chodzić do kina (śmiech).

Co docenia pani w filmach jako jurorka czy też po prostu widz?

Myślę, że zawsze poszukuję w kinie po prostu dobrych historii. Szukam rzeczy poruszających mnie na wielu poziomach, w ten czy inny sposób. Chcę, by doskonale opowiedziano mi historię, przede wszystkim szukam czegoś o większym znaczeniu, czegoś co też sprawi mi przyjemność. Interesuje mnie też, jak coś zostało zrobione. Obie te rzeczy bardzo na siebie wpływają. W architekturze to po prostu „forma” i „treść”. Forma zmienia treść i na odwrót. Najlepiej, gdy oba te czynniki wpływają na siebie i zmieniają pod tym wpływem. Dzięki temu powstaje coś dobrego. Czasami ogląda się filmy, które nie umieją obu tych rzeczy odpowiednio zgrać. Czasem też zdarzają się filmy, które do mnie po prostu nie przemawiają. To nie znaczy, że są beznadziejne, czy źle zrealizowane. Po prostu nie przypadły mi do gustu. Szukam więc dobrych historii znakomicie opowiedzianych. Po to się żyje, prawda?

Oczywiście muszę teraz zapytać, co do pani przemawia szczególnie, jaki rodzaj kina?

Trudno to tak jednoznacznie określić. Muszę podkreślić, że raczej nie oglądam hollywoodzkich superprodukcji. Nie znoszę złych scenariuszy z dialogami, w które nie wierzę. Nie znoszę jednowymiarowych i papierowych postaci kobiecych. Nie lubię niekończących się pościgów samochodowych i filmów wypełnionych sekwencjami wybuchów. Nie podobają mi się filmy, które opierają się wyłącznie na efektach specjalnych. To te, które wręcz krzyczą „patrz jak umiem” („look mama, no hands!”). Natomiast kocham filmy dokumentalne oraz dramaty filmowe.

Rozmawiałam o polskich filmach z Calebem Deschanelem, przewodniczącym jury Konkursu Polskiego. Powiedział, że bardzo go zaskoczyła obecność komedii w Konkursie, ponieważ dotąd kojarzył kino polskie z przygnębiającymi, wręcz ponurymi tematami.

No cóż, komedia leży zaraz obok tragedii. One w zasadzie śpią w jednym łóżku. Być może tylko takie ponure filmy trafiają do szerszej dystrybucji w USA, nie mam pojęcia.  Jednak każda kultura musi umieć śmiać się z siebie. Taka już jest ludzka natura. Trzeba umieć spojrzeć na rzeczy z dystansu i się z nich pośmiać. Czasem coś jest tak ponure, że aż śmieszne. Często jest tak, że śmieszą nas rzeczy straszne, nie ma w tym nic złego. Nigdy nie myślałam, że polskie kino to wyłącznie poważne i trudne tematy. Jednak prawdą jest, że bardzo wpływa na nas otoczenie. Kształtuje nas. Być może lepsze komedie powstają w krajach o cieplejszym klimacie. Tak mówią, ale nie wiem, czy to prawda. Mój ojciec pochodził z Niderlandów i miał dosyć kiepskie poczucie humoru.

Zrealizowała pani wiele filmów historycznych. Czy w tym się czuje pani najlepiej?

Częściowo działo się tak przez przypadek, ale część projektów wybierałam celowo. Bycie scenografem ma wiele wspólnego z aktorstwem – jesteśmy obsadzani w sprawdzonych rolach. „Och, ta dziewczyna robi to świetnie!”. Producenci nie chcą wydawać ogromnych sum pieniędzy na coś, co się nie sprawdzi. Lubią zaprosić cię ponownie do współpracy jeśli zauważą, że z czymś sobie znakomicie poradziłaś. Tak po prostu myślą i nie mówię, że to źle. Ja na przykład bardzo interesuję się przeszłością. Szukam tego, jak wpływa ona na teraźniejszość. Tyle czasu zajmuje mi przeszłość i teraźniejszość, że zupełnie sobie nie radzę z przyszłością. Ale na pewno jest wielu scenografów, którzy się na tym dobrze znają. Mnie to niezbyt interesuje.

Jaki film w pani karierze najbardziej wpłynął na pani rozwój?

Pierwszy film jaki zrobiłam. To jak urodzenie pierwszego dziecka! Na dodatek była to realizacja na przyzwoitym poziomie i praca z ciekawymi ludźmi. Było to „Pod czułą kontrolą” Bruce’a Beresforda. Lubię ten film właśnie dlatego, że był moim pierwszym i podczas pracy poznałam cudownych ludzi, z którymi nadal się widuję. Oczywiście ważne są też dla mnie filmy, za które byłam nominowana do Oscara („Tajemnice Los Angeles”, „Miasteczko Pleasantville”, „Niepokonany Seabiscuit” i „Dobry agent”). Tyle się nad nimi napracowałam! Zawsze, kiedy musisz naprawdę ciężko pracować nad czymś, na czym ci bardzo zależy, to pozostawia na tobie blizny. Przyglądasz się sobie i widzisz ślady, jakie dany film na tobie zostawił. Najlepiej pracuje mi się przy filmach, które opowiadają historię, która mnie porusza. Wtedy po prostu bardziej się staram. Trzeba pamiętać, że film powstaje czasem bardzo długo i w ciągu tego procesu ludzie zaczynają być zmęczeni, albo znudzeni. Czasem coś nawali. Kiedy tak się dzieje, to lepiej jeśli pracujesz nad czymś, na czym mocno ci zależy. Nie wyobrażam sobie, abym pracowała nad czymś, na czym mi nie zależy. Mnie motywuje dobrze skonstruowana opowieść.

Czy rozważa pani ponowną współpracę z reżyserami, z którymi już zrealizowała coś wcześniej?

To nie zależy ode mnie. To zależy od nich. Niektórych wolałabym już nigdy nie spotkać. Z większością świetnie się współpracowało. Niektórzy jednak się do mnie nie zgłaszają ponownie, a niektórzy dzwonią, kiedy pracuję już przy czymś kolejnym. Lepiej jeśli praca nie jest jak nieodwzajemniona miłość. Nie da się pracować z kimś, kto ciebie nie chce i nie potrzebuje. Nie ma co sobie zawracać tym głowy. Trzeba iść tam, gdzie na ciebie czekają, gdzie czujesz się potrzebna. Gdzie kochają cię całym sercem. Ale to już filozofia i nie ma to za wiele wspólnego z robieniem filmów (śmiech).

Czym się pani inspiruje przy tworzeniu scenografii?

Przy okazji mówienia o „Tajemnicach Los Angeles” zawsze opowiadam o tym, jak powstały dekoracje do scen finałowych, rozgrywających się w motelu. Nie było tego ani w scenariuszu, ani w książce Jamesa Ellroya, na której film jest oparty. Pojawia się tam tylko opis opuszczonego motelu, który leży przy nieuczęszczanej już trasie. Omija go nowo wybudowana droga szybkiego ruchu. Jeździłam tą starą trasą, konkretnie drogą 66 i wypatrywałam budynków, które mogłyby zagrać w naszym filmie. Przemierzałam drogę od San Bernardino do Ventury. To około 3 godziny jazdy w jedną stronę. Znalazłam tylko 2 motele – jeden był za daleko, drugi był zbyt brzydki.

 

Pomyślałam, że mamy kłopot, ponieważ producent stwierdził, że nie ma pieniędzy na wybudowanie dekoracji. Ja niczego jednak nie mogłam znaleźć. Tego dnia wieczorem kładąc się spać myślałam o moich pierwszych chwilach spędzonych w Los Angeles. Wspominałam, jak zaraz po wylądowaniu jechałam na północ przez pola naftowe. One nadal istnieją, choć dziś są dużo mniej widoczne. Pomyślałam, że dla mnie to było naprawdę niesamowite, coś takiego tuż obok serca metropolii. Zaczęłam wracać do tych obrazów, które wywarły na mnie tak duże wrażenie. Ta sceneria mowi wiele o tym, czym kiedyś było to miasto. Wybudowaliśmy więc dekoracje na skraju pola naftowego. To była bodajże jedyna dekoracja wybudowana specjalnie na potrzeby tego filmu, korzystaliśmy niemal wyłącznie z istniejących lokacji. Tak właśnie pracuję: gdy pojawia się problem szukam pasujących obrazów w swojej głowie. Wybieram ten, który do mnie najlepiej przemawia, powoduje emocje.

Zanim zajęła się pani scenografią filmową współpracowała pani z jednym z najbardziej znanych projektantów przedmiotów codziennego użytku – Charlesem Eamsem.

To był szczęśliwy traf. Weszłam do jego biura i poczułam, że należę do tego miejsca. Mogę szczerze powiedzieć, że to od Eamsa nauczyłam się, czym jest projektowanie i design. Uczyłam się od mistrza. Wówczas był on najbardziej rozpoznawalnym, popularnym projektantem w USA. Pracowałam z nim przez 8 lat i niewątpliwie wywarło to na mnie duży wpływ. Odkryłam, że mogę z nim pracować, bo nie tylko interesował mnie design ale także sam proces tworzenia, gdy pomysł przeradza się w przedmiot. Wciąż mnie to interesuje, choć dużo mniej zajmuje mnie sama technologia.

 

Pracowałam z Eamsem tak długo, bo łączyło nas filozofowanie na temat przedmiotów codziennego użytku. Dlaczego siedzimy akurat w ten sposób? Jakie materiały możemy wykorzystać przy robieniu krzesła, a jakich powinniśmy unikać? Było to ciągłe próbowanie czegoś nowego. Zmienianie, naprawianie, uszlachetnianie. Wszystko to wpłynęło na mnie i moją dalszą pracę. Co ważne, większość przyjaźni, które wtedy zawarłam przetrwała do dziś. Wciąż się widujemy, mimo że nie mieszkamy w tym samym mieście. To po prostu więzi z czasów młodości. Ważne, by je podtrzymywać.

Jakich rad mogłaby pani udzielić komuś, kto dopiero wchodzi do zawodu? Co chciałaby pani sobie powiedzieć, gdyby spotkała siebie sprzed lat?

Trzeba naprawdę chcieć to robić. Trzeba być osobą, która umie opowiadać o uczuciach poprzez otaczające ją rzeczy. To nie ma nic wspólnego z tym, że reżyser każe ci pomalować ścianę na żółto lub postawić w rogu czerwoną kanapę. Tutaj chodzi o odkrywanie czegoś w sobie podczas pracy na planie. Trzeba o tym nieustannie pamiętać. To po prostu inny rodzaj artystycznego procesu twórczego. Tyle, że przez większą część czasu pracujesz w większej grupie ludzi. Jednak sporą część pracy wykonujesz osobiście i w samotności. Tego się nie można nauczyć, poznajesz te metody w miarę jak się rozwijasz. Trzeba też trochę znać się na ludziach. Umieć rozpoznawać, co o nich samych mówią przedmioty, jakimi się otaczają.

Jak wygląda pani współpraca z aktorem? Zapewne na początku jest scenariusz,  wyobrażenie o postaci, a potem pojawia się np. DiCaprio i trzeba wszystko zmieniać?

Czasami rzeczywiście tak się zdarza, ale nie zawsze. Casting robi się dokładnie pod historię. Ekipa powstaje także na zasadzie castingu, ludzie są dobierani do tematu. Później zazwyczaj wszystko idzie swoim normalnym torem. Jeśli zostanę źle dobrana do tematu filmu i także aktor jest źle dobrany to będzie to katastrofa niezależnie od tego, jak ciężko bym nie pracowała. To nie zagra. Wybór ekipy realizacyjnej jest tak samo ważny jak dobór aktorów. Przede wszystkim dokonując wyborów, obsadzając role, trzeba myśleć o opowiadanej historii.

Czy jest coś, czego stara się pani unikać w swojej pracy?

Staram się unikać złych ludzi. Nie wiem naprawdę jak to wyjaśnić. Są ludzie, z którymi się cudownie pracuje. To ci, którzy inspirują cię do lepszej pracy. I są też tacy, z którymi źle się pracuje. Chcesz od nich uciec jak najdalej. Te osoby podpadają pod kategorię „życie jest zbyt krótkie”. To prawda. Trzeba pracować z tymi, którzy potrafią wydobyć z ciebie to, co najlepsze. Staram się unikać wrednych ignorantów. Unikam też pracy nad historią, która mnie nie inspiruje. Szukam takich projektów, które mnie rozwijają i są wymagające. Inaczej jaki to miałoby sens? Równie dobrze mogłabym pracować w nieruchomościach, tam można więcej zarobić niż przy tworzeniu scenografii (śmiech).

 

Z Jeannine Oppewall rozmawiała Marta Sikorska

 

Więcej o Jeannine Oppewall: www.camerimage.pl.

21.11.2014