Rozmowa z Jerzym Hoffmanem

Z Jerzym Hoffmanem, który podczas tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni uhonorowany zostanie Platynowymi Lwami, rozmawia Jan Bończa-Szabłowski.

 

– Przed rokiem ukończył pan film „Ukraina, narodziny narodu” – jak został przyjęty na Ukrainie.

 

– Na Ukrainie, tak jak i w Polsce ten film nie był jeszcze w szerokim rozpowszechnianiu. Na Ukrainie sytuacja jest dość niestabilna. Zmieniały się układy i kontrahenci. Ale ich Stowarzyszenie Filmowców zorganizowało pokazy w Odessie, Doniecku, Żytomierzu, gdzie oglądało film po 1500 osób. Był pokaz we Lwowie urządzony przez Fundację Odbudowy Zamku w Podhorcach. I pokaz w Kijowie. Zarówno reakcje krytyki, co wynika z artykułów prasowych, jak i publiczności były bardzo pozytywne. Ale równocześnie w Odessie, gdzie 1300 osób przyjęło film owacją na stojąco, zwrócono się do mera o przyznanie mi honorowego obywatelstwa, a miejscowy uniwersytet wspominał o honorowym doktoracie, pojawiło się też sześć, czy siedem osób z megafonami, którzy skandowało „Goffman Faszyst”, „Goffman Faszyst”. Jak potem podały media była to manifestacja grupy opłacanej przez skrajną grupę ZUBR, czyli Zjednoczenia Ukrainy, Rosji i Białorusi. Oczywiście nie mam wątpliwości, że gdyby film kończył się pochwałą obecnego prezydenta i pani premier byłby dystrybuowany w calej Ukrainie. Ponieważ jednak powiedziałem, że niestety twórcy Pomarańczowej Rewolucji zawiedli swoich wyborców sprawa wygląda inaczej i zapewne rozstrzygnie się po wyborach.

 

– Od lat, jako artysta, ma pan bardzo dobre kontakty z Rosją i Ukrainą. W „Ogniem i mieczem”, czy „Starej baśni” wystąpił z powodzeniem jeden z najwybitniejszych aktorów Ukrainy Bohdan Stupka. Mimo pozytywnych deklaracji z obu stron łączy nasze kraje łączy bardzo trudna przyjaźń. Jest wiele niezagojonych ran. Co mogłoby pana zdaniem polepszyć nasze wzajemne relacje?

 

– Przede wszystkim nie powinniśmy postrzegać Ukrainy jako całości poprzez Ukrainę Zachodnią. Ona jest niewielką jej cząstką, pod względem terytorium i ludności. Często też nie zdajemy sobie sprawy, że wszystkie antypolskie animozje to niestety Ukrainy Zachodnia. Cały szowinizm i nacjonalizm się tam gromadzi. Ani naddnieprzańska, ani wschodnia Ukraina nie wiedzą o co chodzi. A jednocześnie Lwów jako miasto pozostaje wciąż zadrą w naszych stosunkach zwłaszcza dla Polaków, którzy jako dzieci musieli go opuścić. Lwów, mimo swej historycznej architektury, nie jest już jednak tym miastem, co przed wojną. Bo miasta, to nie tylko architektura ale też ludzie. A ci, są dziś zupełnie inni. Uważam ponadto, że jeśli chcemy dobrych kontaktów z Ukrainą musimy myśleć o niej jako całości. I pamiętać, że w równym stopniu jest ona pomarańczowa, co niebieska.

 

– Zanim w Polsce popularność zdobył sobie termin „superprodukcja” Pan tworzył ekranizacje Sienkiewicza, Dołęgi Mostowicza, czy Mniszkówny świetnie trafiając w zainteresowania masowej publiczności. O jakiej ekranizacji myśli pan teraz?

 

– Może nie o ekranizacji. Choć będę korzystał z pamiętnikarskiej literatury. Teraz dopóki jeszcze czuję, że mogę robić wielkie kino chciałbym zrealizować wielką opowieść o naszej niekwestionowanej, jedynej wygranej wojnie tzn. o roku 1920. Opowiedzieć o tym, co nazywa się potocznie „Cudem nad Wisłą” by udowodnić, że nie był to cud tylko wielkie militarne zwycięstwo Piłsudskiego, o czym coraz częściej się zapomina.

 

– Na jakim etapie są przygotowania?

 

– Nie chcę jeszcze za dużo mówić na ten temat. Prowadzimy rozmowy finansowe. Już prawie jestem po słowie z przyszłym autorem scenariusza. Bez podpisania umów niczego jednak nie ujawnię, mogę raczej zgłosić jako kolejne życiowe marzenie. Uważam, że jestem człowiekiem, który ma farta i potrafi realizować swe marzenia. Tak było przecież zarówno z Trylogią, jak i ze Starą Baśnią wierzę więc, że i to marzenie uda mi się zrealizować.

14.09.2009