Rozmowa z Kirsten Niehuus

Podczas 38. Gdynia – Festiwal Filmowy rozmawialiśmy z Kirsten Niehuus – dyrektor zarządzającą działu funduszy filmowych w Medienboard Berlin-Brandenburg, która wraz z sześcioma pozostałymi jurorami oceniała filmy w Konkursie Głównym.

PISF: Jakie wrażenia ma Pani po obejrzeniu filmów startujących w Konkursie Głównym?

Kirsten Niehuus: Jestem zaskoczona zróżnicowaniem stylów i tematów dzisiejszego polskiego kina. Mówię generalnie o kinie polskim, bo wydaje mi się, że te czternaście konkursowych filmów stanowi reprezentacyjny przegląd tego, co się w polskiej kinematografii dzieje. Bardzo interesujące jest dla mnie to, jak te filmy wpisują się w ogólnoeuropejską kulturę filmową. Nie postrzegam ich w kategoriach hermetycznego kina narodowego – w tym przypadku polskiego, bo uważam, że mogą swobodnie konkurować z jakąkolwiek europejską kinematografią. Widać, że Polska ma długą tradycję robienia filmów – polscy reżyserzy umieją opowiadać historie w sposób ciekawy i intensywny.

Czy właśnie to jest najmocniejszą stroną tych filmów?

Tak – intensywność. W momentach humorystycznych lub dramatycznych filmy, które zobaczyłam, były bardzo intensywne. Wyróżnia je również znakomite aktorstwo i zazwyczaj bardzo dobra reżyseria.

Co jest natomiast ich najsłabszym punktem?

Myślę, że kino europejskie, w tym polskie również, ma problem ze spójnym opowiadaniem historii. Problemy są tutaj te same, co gdzie indziej. Niektóre z tych filmów na początku wydają się interesujące, ale później to, co je wyodrębnia, zostaje zatracone. Umyka gdzieś budowanie postaci.

Czyli to jest problem scenariusza, developmentu?

Tak, to jest problem scenariusza. Jednak patrząc na to z drugiej strony wydaje mi się, że europejscy filmowcy podejmują większe ryzyko sięgając po tematy, które nie są rozrywkowo-familijne. Amerykańskie filmy mainstreamowe mają wyrobioną formułę, natomiast na europejskie scenariusze nie ma wzoru. Nie da się tak prosto wytłumaczyć, jak zrobić dobry film autorski, bo nie ma na to recepty.

Kieruje Pani funduszem filmowym w Medienboard Berlin-Brandenburg. W jaki sposób udało Wam się stworzyć tak silny fundusz filmowy? Dysponujecie kwotą ok. 20 mln euro rocznie na międzynarodowe koprodukcje.

Jeśli chodzi o pieniądze, to nasz fundusz i tak nie jest największy w Niemczech. Berlin i Brandenburgia tradycyjnie były kiedyś najbardziej filmowo aktywnymi regionami w Niemczech. To się w pewnym momencie załamało, ale teraz, 20 lat po upadku muru berlińskiego, znowu stajemy się silni. W porozumieniu ze studiami filmowymi, m.in. w Babelsbergu, znowu udało się przywrócić Berlinowi rolę ważnego ośrodka międzynarodowej produkcji filmowej.

Najtrudniejszą sprawą w kierowaniu naszym funduszem jest to, żeby zachować równowagę pomiędzy finansowaniem produkcji lokalnych reżyserów, a dotowaniem projektów międzynarodowych oraz, żeby utrzymać balans pomiędzy kinem o charakterze komercyjnym a arthousem. Staramy się bardzo uważnie badać aplikacje. Na razie mieliśmy dużo szczęścia, bo współpracowaliśmy z bardzo interesującymi filmowcami.

Polański, Tarantino, Haneke, Wachowscy, Clooney, Wes Anderson, a także Agnieszka Holland z „W ciemności”.

Z produkcji, które były wsparte przez Polski Instytut Sztuki Filmowej, zaangażowaliśmy się również w „Kongres” Ariego Folmana.

Jak się tworzy budżet waszego funduszu filmowego? Skąd macie pieniądze?

Niemiecki fundusz filmowy o zasięgu ogólnokrajowym funkcjonuje na podobnej zasadzie, co fundusz francuski oraz Polski Instytut Sztuki Filmowej, czyli z opłat nakładanych na kina, sieci telewizyjne i internetowe platformy wideo i DVD. Fundusze regionalne są natomiast finansowane z podatków. Budżet MBB tworzą pieniądze z podatków oraz z telewizji.

Dlaczego zdecydowaliście się na wprowadzenie funduszy co-developmentowych: polsko-niemieckiego, rosyjsko-niemieckiego oraz turecko-niemieckiego?

Myślę, że te fundusze inicjują interesujące partnerstwo. Nasz fundusz wraz z Mitteldeutsche Medienförderung z racji naszego wschodniego położenia stanowi tradycyjnego partnera dla krajów wschodnich, czyli Polski i Rosji. Rynki pozostałych krajów Europy Wschodniej są zbyt małe, żeby utworzyć osobny fundusz. Z Turcją historia jest inna, bo oczywiście mamy w Niemczech wielu tureckich filmowców, których rodzice lub dziadkowie z Turcji wyemigrowali. To generuje dużą platformę porozumienia w oparciu o tematy, które są interesujące dla obu stron.

Jak wygląda sprawa efektywności funduszu polsko-niemieckiego?

Głównym celem tego funduszu jest prowokowanie nowych relacji pomiędzy niemieckimi i polskimi producentami. Niektórzy producenci pracowali już wcześniej razem, ale wydaje mi się, że w większości fundusz pozwolił na ustanowienie nowych relacji. Poza tym są namacalne efekty tej współpracy np. rozwijany u nas film „Zimowy ojciec”, miał swoją premierę w 2011 roku.

Czy koprodukcje stały się koniecznością dla europejskich producentów?

Sieci telewizyjne nie są już tak skłonne do finansowania filmów, jak kiedyś. Przynajmniej taki jest trend w Niemczech. A ponieważ trzeba to jakoś zrekompensować, koprodukcje czasem stają się środkiem, który pomaga rozwiązać problem brakującej części budżetu.

Jakie są zalety bycia mniejszościowym koproducentem?

Faktycznie wydawać by się mogło, że zalety są niewielkie. Zazwyczaj z kraju mniejszościowej koprodukcji nie pochodzi ani reżyser, ani operator ani główni aktorzy. Mniejszościowe koprodukcje są dobre dla producentów, którzy chcą zaangażować się w międzynarodowe relacje. Mniejszościowy koproducent nie kontroluje projektu, więc musi mieć partnerów, którym ufa. Jeżeli takich znajdzie, warto wystartować z pozycji koproducenta mniejszościowego, bo ktoś, kto nim nigdy nie był, ma małe szanse na zostanie koproducentem większościowym. Taka jest naturalna ścieżka – wielu większościowych koproducentów zaczynało od bycia koproducentem mniejszościowym.

Czy myśli Pani, że kino polskie jest widoczne na arenie europejskiej?

Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, bo cały przemysł filmowy w Europie przeżywa kryzys, np. kino niemieckie nie jest zbyt widoczne. To już nie jest kwestia narodowych kinematografii. Chodzi o podział na filmy arthouse’owe i mainstreamowe, niekoniecznie o paszport.

Arthouse to ogromny rynek w Europie. Właściwie poza Francją i niektórymi filmami z Wielkiej Brytanii Europa produkuje sam arthouse.

Rynki filmowe krajów, które kiedyś stanowiły liczących się graczy, czyli Francji, Wielkiej Brytanii czy Niemiec, są ostatnio coraz słabsze. Francuskie filmy, poza jednym miażdżącym hitem, czyli „Nietykalnymi”, nie podróżują wcale dobrze. Myślę, że europejskim produkcjom coraz trudniej jest odnieść sukces poza granicami swojego państwa. Wpływy filmów z Hollywood w krajach europejskich kształtują się na poziomie pomiędzy 70 a 80%. Na przykład w Niemczech filmy francuskie stanowią tylko 2% udziałów w rynku.

A filmy niemieckie? W Polsce w 2011 roku 31% biletów sprzedano na filmy polskie. W 2012 roku było gorzej – niecałe 18%.

31% to znakomity wynik. Udział niemieckich filmów w rynku niemieckim kształtuje się na poziomie ok. 20%.

 

Rozmowę przeprowadziła Kalina Cybulska

20.09.2013