Rozmowa z Krzysztofem Tomasikiem

Krzysztof Tomasik

Krzysztof Tomasik. Fot. Marcin Kułakowski, PISF

 

Rozmawiamy z Krzysztofem Tomasikiem, biografistą i członkiem Krytyki Politycznej, autorem książki „Homobiografie. Pisarki i pisarze polscy XIX i XX wieku”. Nam opowiedział, co inspirującego w polskich biografiach mogą znaleźć polscy filmowcy. Krzysztof Tomasik jest także organizatorem spotkań w cyklu „Zwrot biograficzny. Historia zapisana w życiorysach”, gdzie o najciekawszych postaciach polskiego życia kulturalnego rozmawia z biografami, badaczami literatury i bliskimi bohaterów. Kilka najbliższych spotkań zostanie poświęconych polskim aktorkom.

 

PISF: Jak to się stało, że zainteresowałeś się biografistyką i biografiami?

 

Krzysztof Tomasik: Zawsze mnie interesowały biografie, jako dziecko przeszedłem drogę od wycinania zdjęć ulubionych gwiazd, wieszania plakatów na ścianach do zainteresowania kinem, literaturą. Później doszło do tego czytanie intymistyki (autobiografie, listy, dzienniki) i bardzo szybko zorientowałem się, że jeśli chodzi o biografistykę, to w Polsce nie jest z tym najlepiej, niewiele się zmieniło od czasów podnoszenia postulatów biograficznych przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego. O ile jeszcze w przypadku zagranicznych twórców są możliwe tłumaczenia i to się jakoś toczy, część tego ogromnego działu kultury, który funkcjonuje zagranicą tutaj przenika, o tyle w przypadku polskich twórców jest niemal pustynia.
Kiedy pojawił się pomysł Uniwersytetu Krytycznego w Krytyce Politycznej, to bardzo szybko zaświtała mi koncepcja seminariów biograficznych i prezentowania różnych ciekawych postaci kultury polskiej, albo przemilczanych aspektów ich życiorysu. To jest właśnie świetny materiał dla Uniwersytetu Krytycznego, a więc niejako alternatywy dla tradycyjnej akademii, bo generalnie na polskich uczelniach biografistyka jest traktowania niepoważnie, jako coś gorszego, przynależącego właściwie popkulturze, co jest zupełnie niesłuszne i nieprawdziwe.

 

Mówisz, że z biografistyką nie jest za dobrze, tymczasem zestawienia najlepiej sprzedających się w Polsce książek mówią co innego. Ostatnio głośno było o książce opisującej romans Osieckiej i Przybory, pojawiła się książka Głowackiego o Kosińskim, sporo mówiło się o biografii Wiery Gran, Domosławski napisał o Kapuścińskim. Co sądzisz o tej fali zainteresowania tematyką biograficzną?

 

Właśnie mam wrażenie, że w tej kwestii wreszcie coś się ruszyło, ale to są dopiero „jaskółki”. Bardzo mnie cieszy coraz większa liczba biografii, ale trzeba też zdawać sobie sprawę, że rynek wszystkiego nie załatwi. To świetnie, że wychodzą biografie i dobrze się sprzedają, oby ich było jak najwięcej, ale oprócz takich efektownych książek, jak „Oskarżona:Wiera Gran” są też potrzebne bardzo konkretne opracowania naukowe i paranaukowe. No i kolejne biografie, zresztą nawet na marginesie książki Agaty Tuszyńskiej widać, jak wiele jest fascynujących postaci, dziś już zupełnie zapomnianych, o których warto byłoby napisać: tancerka Franciszka Mannówna, którą mylono z Wierą Gran; wielka gwiazda przedwojennego teatru Maria Malicka, której występy w teatrach jawnych i rzekome romanse z niemieckimi żołnierzami zniszczyły karierę, po ’45 roku miała zakaz występu na scenach stołecznych; dramatopisarka Halina Rapacka, zwyciężczyni konkursu na sztukę antytyfusową, czyli antyżydowską. Bez dogłębnego zbadania i zrekonstruowania tych życiorysów nasza opowieść o II wojnie światowej będzie niepełna.

 

Jak wyglądają zajęcia, które prowadzisz? Na czym ci najbardziej zależy – na przybliżaniu mniej znanych czy zupełnie nieznanych postaci, czy bardziej na odkrywaniu jakichś elementów w życiorysach znanych osób?

 

Na jednym i drugim. W pierwszym semestrze skupiałem się przede wszystkim na pewnych ogólnych kwestiach, które były omawiane na przykładach różnych biografii, w ten sposób przerobiliśmy temat kobiet zajmujących się literaturą w międzywojniu, homoseksualnych pisarzy i pisarek, seksualności w czasie wojny. W tym semestrze skupiam się już na konkretnych postaciach, pierwsze seminaria dotyczyły ludzi pióra, kolejne opowiadają o gwiazdach polskiego kina i teatru, od przedwojnia do współczesności.

 

Jest mnóstwo fascynujących życiorysów, które chciałoby się przedstawić, ale nie zawsze jest z kim o nich rozmawiać. Tak naprawdę jesteśmy bowiem nie tylko krajem bez biografii ale też bez biografów.

 

Jak trafiasz na gości swoich spotkań? Kim są te osoby? Dlaczego brakuje ci partnerów do rozmowy?

 

Nie tylko do rozmowy, bo czasem inspiracja wychodzi z drugiej strony. Tak było z seminarium nt. Teresy Tuszyńskiej. Będąc na Festiwalu Poli Negri w Lipnie poznałem filmoznawcę Krzysztofa Trojanowskiego, który okazał się fanem i znawcą życia i twórczości Tuszyńskiej, jednego z symboli lat 60. Zaczęliśmy rozmawiać i nagle okazało się, że ta biografia jest rzeczywiście ciekawa, to nie tylko te 10 ról filmowych, ale jeszcze cała późniejsza historia tragiczna, bo Tuszyńska była alkoholiczką, nie chciała się leczyć, zmarła przedwcześnie w zupełnym zapomnieniu, właściwie zapiła się. Pani Wiesława Czapińska opowiadała mi, że Tuszyńska w latach 60. była traktowana jak bogini, wszyscy byli nią zauroczeni: Holoubek, Łomnicki. Była jakimś niezwykłym zjawiskiem, ze względu na urodę, ale też swego rodzaju nonszalancję, potrafiła nie przyjść na rozmowę z francuską producentką, która specjalnie po to przyjechała do Polski, bo jej się nie chciało.

 

Generalnie jednak brakuje specjalistów od konkretnych biografii. Szczególnie ciężko było przy okazji Aleksandry Śląskiej, o której spotkanie odbędzie się 16 grudnia. Długo szukałem i w końcu jakimś cudem trafiłem na Katarzynę Ostrowską, teatrolożkę i specjalistkę od Śląskiej. Sam jestem fanem tej aktorki i cały pomysł i potrzebę zorganizowania seminarium o niej poczułem, kiedy w zeszłym roku w związku z dwudziestą rocznicą śmierci Śląskiej zaproponowałem jednemu z kolorowych pism portret tej aktorki. Wydawało mi się, że to może być dla nich ciekawe, a usłyszałem, że Śląska to jest nieinteresująca postać, jakaś przebrzmiała gwiazda, o której nikt nie pamięta. Dla mnie to było niewiarygodne, bo np. o Marlenie Dietrich ciągle wychodzą książki, nawet polskich autorów, są teksty i ona jest znana. Dlaczego? Po prostu ktoś zrobił tę robotę, żeby ją upamiętnić. W Polsce dawne gwiazdy przepadają, nie dlatego, że Śląska jest mniej fascynującą postacią albo gorszą aktorką niż np. Marlena Dietrich, tylko dlatego, że nikt tej pracy popularyzatorskiej nie wykonał. Tak jest w wielu dziedzinach, nawet mody. Niedawno był na ekranach film o Coco Chanel, a jednocześnie kompletnie zapomnianą postacią jest Jadwiga Grabowska, nazywana „polską Chanel”, twórczyni i wieloletnia szefowa Mody Polskiej.

 

To jest ogromna praca biograficzna do wykonania, której oczywiście nie zrobi jeden człowiek czy nawet grupa, tylko musi być wsparcie instytucjonalne jako część całościowego pomysłu na kulturę i historię. Nie mam złudzeń, że jedno moje seminarium może wiele zmienić, ale od czegoś trzeba zacząć (śmiech). Zresztą w międzyczasie różne rzeczy się dzieją. Jedno z pierwszych spotkań mojego seminarium było poświęcone Kalinie Jędrusik, a teraz właśnie wyszły o niej dwie książki. Więc coś się już dzieje, mam nadzieję, że jakoś można tą lawinę poruszyć, a przynajmniej próbować.

 

Kilka najbliższych spotkań będzie poświęconych aktorkom. O Aleksandrze Śląskiej, a później o Inie Benicie.

 

Tak, a w międzyczasie będzie jeszcze spotkanie z Iwoną Kurz poświęcone niedawno zmarłej Elżbiecie Czyżewskiej. Jest jeszcze wiele fascynujących postaci polskiego kina, nie tylko aktorek, o których chętnie bym porozmawiał. Choćby reżyserka Wanda Jakubowska, kawał historii polskiego kina. Tu jest też zagraniczna analogia – że jest tyle książek o Leni Riefenstahl, ona jest gwiazdą, a nie ma nic o Wandzie Jakubowskiej, która też jest fascynującą postacią, pionierką, nie ma też świadomości wagi odegranej przez nią roli w rozwoju polskiego kina. Celowo robię te porównania do obcokrajowców, żeby pokazać jaki w takich postaciach jest potencjał i jak inne kraje potrafią go wykorzystać.

 

Ina Benita to też bardzo ciekawy przypadek. Mało o niej wiedziałem, ale przy okazji Kaliny Jędrusik poznałem Piotra Gacka, który pisze książkę o Benicie. No i dowidziałem się o jej historii, uświadamiając też sobie, że właściwie cały wielki temat, jakim jest polskie kino przedwojenne też pozostaje nieopisane. Dopiero teraz, kilka dni temu wyszła pierwsza książka o Adolfie Dymszy, a przecież Dymsza był gigantem międzywojnia! Kiedy doczekamy się biografii Eugeniusza Bodo? Junoszy-Stępowskiego? Myślę, że klucz do zrozumienia polskiego kina po 1989 roku w dużej mierze tkwi właśnie w międzywojniu, jest tyle podobieństw: komercja jako dominujący nurt, a między nimi jakieś „patriotyczne” gnioty, do tego pewien format filmów, „trzaskanie” ich taśmowo, gwiazdy i gwiazdeczki prasy bulwarowej.

 

Cieszyć się możemy z tego, że ostatnią edycję konkursu scenariuszowego Hartley-Merill wygrał scenariusz Łukasza M. Maciejewskiego o przedwojennym reżyserze Michale Waszyńskim. Miejmy nadzieję, że tekst ten zostanie kiedyś przeniesiony na ekran.

 

No właśnie, Waszyński! Pierwszą książkę o nim napisał… Francuz! Nasz reżyser, tak fascynująca postać, z tą jego mitomanią, robieniem sześciu filmów rocznie, homoseksualizmem, żydowskim pochodzeniem, potem produkcją filmową w Rzymie, w Hiszpanii…Współpracował z Orsonem Wellesem, znał Sofię Loren. I te taśmowo produkowane przedwojenne filmy w rodzaju „Papa się żeni” czy „Znachora”, do tego słynny „Dybuk”. Książka Samuela Blumenfelda – „Człowiek, który chciał być księciem” nie wyczerpuje zupełnie tematu, widać, że ten autor nie ma dostępu, prawdopodobnie też przez nieznajomość polskiego, do ogromnej działki kultury przedwojennej: pism, wspomnień, zdjęć.

 

Zapytam teraz o inny aspekt biografistyki. Co sądzisz o ingerencjach rodziny kogoś znanego w jego biografię?

 

Co mogę sadzić? Oczywiście oburzająca. Rodziny zazwyczaj odgrywają rolę „czarnego charakteru”, tak było zawsze. Można napisać osobną książkę na temat rodzin i prób przemilczania niewygodnych faktów, niszczenia dokumentów. Do dzisiaj bliscy potrafią nie godzić się na publikację dzienników czy listów. Syn Mickiewicza skupował wszystkie pamiątki i niszczył niewygodne z nich, córki Konopnickiej paliły listy, które nie pasowały do wizerunku wieszczki. Tutaj powinno wchodzić państwo, instytucje państwowe, które mówią: to nie jest twoja prywatna sprawa, to była twoja ciotka, matka czy ojciec, ale ta spuścizna jest częścią historii polskiej kultury i ma wartość społeczną.

 

Natomiast w przypadku gwiazd filmowych w ogóle nie ma umiejętności ani tradycji, ale też miejsca do przechowania i pokazania pamiątek. Muzeum Filmu i Telewizji w Berlinie zrobiło na mnie niewiarygodne wrażenie nie dlatego, że oni mają coś, czego my byśmy nie mieli, tylko sposób ekspozycji, umiejętność pokazania, włożone w to pieniądze. Ale i szacunek dla dokumentów, strojów, pamiątek. U nas po śmierci danej osoby rodzina potrafi wyprzedawać to, co zostało, znam historię, gdy jedna ze spadkobierczyń wielkiej polskiej gwiazdy jej zdjęcia i pamiątki po prostu sprzedawała na internetowych aukcjach. Naturalnie, to nie jest wina tylko tej jednej osoby, która być może po prostu potrzebowała pieniędzy, to jest wina braku całej tradycji szacunku do dokumentów oraz instytucji, która by to kupowała czy zbierała, a potem eksponowała. To kosztuje, ale to jest inwestycja w kulturę, która się zwraca. To są często skarby, które ulegną zniszczeniu i za chwilę ich nie będzie. Weźmy teatr telewizji, to idzie w tysiące – tego w ogóle nie ma w obiegu, spektakle nie są praktycznie wydawane na dvd, nie są powtarzane, leżą odłogiem. To najlepiej widać na przykładach. Kiedy do kin wchodził film Ozona „Osiem kobiet” był bardzo popularny i zaraz wydano go na dvd. Mało kto wie, że jest polski spektakl telewizyjny „Osiem kobiet” według tej samej sztuki, zrobiony w 1970 roku z fantastyczną obsadą: Hanka Bielicka, Barbara Wrzesińska, Barbara Ludwiżanka, Wanda Łuczycka, Zofia Mrozowska. Straszne marnotrawstwo, że przy okazji szumu związanego z filmem Ozona nie przypomniano tego spektaklu. Dla mnie na tym polega patriotyzm – mnie nie interesuje zakłamywanie naszej historii albo bieganie z krzyżem po Krakowskim Przedmieściu, tylko ten dorobek, osiągnięcia sprzed lat, życiorysy ludzi istotnych dla polskiej kultury.

 

Gdzie leży granica mówienia o kimś, upublicznienia pewnych, czasem może niewygodnych faktów?

 

Dla biografa nie ma niewygodnych faktów, bo co by miało tym być: homoseksualizm, aborcja, romanse, choroba psychiczna? Trzeba zdać sobie sprawę, że życie prywatne jest bardzo ważną częścią biografii i nie może być przemilczane. Niestety, polską tendencją jest robienie z ciekawych ludzi nudnych, słusznych kukieł. Moja książka „Homobiografie” wzięła się w dużej mierze z potrzeby właściwie szkolnej, takiego zobaczenia żywych ludzi w tych pisarzach o których się uczyłem. Konopnicka jest tutaj idealnym przykładem, trudno w to uwierzyć, ale była fascynującą, niejednoznaczną kobietą. W przypadku gwiazd filmowych jest tak samo. Niestety, nie mamy umiejętności mówienia o sprawach trudnych, czy kontrowersyjnych. Jak sądzę dlatego Ina Benita została tak kompletnie zapomniana, ponieważ nie było umiejętności mówienia wprost o jej doświadczeniu wojennym, graniu w teatrach jawnych, romansie z oficerem Wehrmachtu. To są bardzo ciekawe, życiowe sprawy, które po prostu trzeba przerobić. Spuszczanie na to zasłony milczenia jest bezsensowne, prowadzi po prostu do zapomnienia.

 

Słuchając historii, które pojawiają się na twoich wykładach, np. o próbie przejechania ZSRR na motorze, o przedwojennych wyborach miss czy o założycielce Mody Polskiej – nie masz wrażenia, że są to gotowe tematy na filmy?

 

Oczywiście, jest tego mnóstwo. Właściwie każda z postaci, o których mowa na seminarium to materiał na film, a zazwyczaj na drugim planie pojawiają się kolejne osoby, którym też należałoby się bliżej przyjrzeć. Dla mnie gotowym scenariuszem na serial czy film są wspomnienia Ireny Krzywickiej, dzienniki – Dąbrowskiej, Nałkowskiej, Iwaszkiewicza. Ale o czym tu mówić, skoro nie mamy nawet biografii filmowych tych największych – Mickiewicza, Słowackiego. A przecież to jest świetny sposób edukacji, ale i promocji kraju, jego kultury, historii. To nie jest przypadek, że tyle biografii robi się we Francji czy USA, tam kręcą biografie prezydentów, gwiazd filmowych, jeszcze nawet za ich życia. Pamiętam telewizyjny mini-serial o Elizabeth Taylor, realizowany nawet bez zgody bohaterki, a właściwie przy zdecydowanym sprzeciwie gwiazdy, co oczywiście jest zawsze pomocne, bo nakręca reklamę (śmiech).

 

Byłeś gościem spotkania literatów i filmowców w Zegrzu. Czy spotkałeś tam kogoś zainteresowanego realizowaniem filmów biograficznych?

 

Miałem rzeczywiście kilka rozmów z osobami zainteresowanymi biografiami. To brzmiało bardzo ciekawie i mam nadzieję, że coś z tych projektów wyjdzie. Tutaj kino ma ogromną rolę do odegrania. Biografie to często gotowe scenariusze, wykorzystanie ich byłoby bardzo pomocne dla polskiego filmu, którego jednym z problemów jest napinanie się, wymyślanie niewiarygodnych perypetii, co często wychodzi pretensjonalnie. Moje doświadczenie jest takie, że im mniej się majstruje przy prawdziwych historiach, tym lepiej one wychodzą. Dobrym przykładem może być „Różyczka”, dla mnie to film zmarnowanej szansy. Historia związku Jasieniców jest sto razy bardziej ciekawa, niż to, co widać na ekranie. Chciałem nawet zrobić seminarium o Nenie Jasienicowej, tylko pani Wiesia Czapińska, która się z nią przyjaźniła i która mi o niej dużo opowiadała i w ogóle była skarbnicą różnych opowieści, zmarła we wrześniu. To był przykład fascynującej osoby, która miała bardzo dużo do opowiedzenia, bo przez lata była dziennikarką „Ekranu”, obracała się w środowisku filmowym, przyjaźniła z Jasienicową, Kaliną Jędrusik, Barbarą Kwiatkowską, jej mężem był pan Kalenik, wielka gwiazda „Krzyżaków”. U nich w domu odbywały się na przykład zebrania związane z wystawieniem słynnych „Dziadów” Dejmka. Kiedy przyjechała Marlena Dietrich do Warszawy to ona robiła z nią wywiad, poza tym z Omarem Sharifem, Jayne Mansfield. Opowiadała, że kiedyś w Klubie Dziennikarza na Foksal spotkała jako młodziutka dziennikarka Laurence’a Oliviera i Vivien Leigh. Namawiałem panią Wiesię, żeby spisała te wszystkie cudowne anegdoty i nawet planowała to zrobić, ale nie zdążyła. Z takimi osobami, świadkami epoki, dopóki żyją i mają dobrą pamięć, by należało rozmawiać, zapisywać te opowieści, archiwizować, żeby to jakoś zostało.

 

Jaką biografię według ciebie powinno się zekranizować, co ty chciałbyś zobaczyć na ekranie?

 

Pytanie nie brzmi „czyją” tylko „jak zrobioną”. Potencjalnie wszystkie te postacie to jest materiał na film. Jak już mówiłem, np. wojenne dzienniki Zofii Nałkowskiej. Nagle widzimy wielką pisarkę, która była gwiazdą literacką międzywojnia, zdegradowaną do roli prowadzącej sklepik z papierosami, która musi chodzić po tytoń, która bardzo się stara, by nie spaść jeszcze niżej na tej drabinie społecznej, więc organizuje spotkania literackie, farbuje ubrania, stare palta przerabia na suknie. Albo tak barwna postać jak Kalina Jędrusik, też wymarzona bohaterka dla kina, z jej soczystym językiem, wyrazistą fizycznością. Potencjał jest ogromny, gdzie nie spojrzeć. Pytanie: jak to zrobić i kto by miał to zrobić? Prawda jest taka, że właściwie nie mamy reżyserów, którzy specjalizowaliby się w biografiach.

 

Wczoraj dopiero obejrzałem film „Mistyfikacja” Jacka Koprowicza, twórczo przetwarzający plotkę o tym, że Witkacy przeżył wojnę, to jest bardzo ciekawy pomysł. Film nie jest tak zły jak powszechnie pisano, chociaż też jest w jakimś sensie zmarnowaną szansą. Jacek Koprowicz reprezentuje w polskim kinie właśnie nurt biograficzny, debiutował „Przeznaczeniem” o Przerwie-Tetmajerze i to wielka strata, że on przez dwadzieścia lat nie robił filmów, jego „Medium” uważam za świetną rzecz.

 

Pewnie dobrze napisany scenariusz jest jakąś gwarancją. Nie wiem, czy od razu to musi być fabuła, może trzeba zaczynać od dokumentu. Mało osób wie, że na sukces filmu „Obywatel Milk” Gusa Van Santa z 2009 roku pracowano kilkadziesiąt lat. W ’84 roku powstał dokument „Czasy Harveya Milka”, który dostał Oscara. To jest być może pewna droga, jaką trzeba iść, najpierw książka, później dokument – takie sprawdzanie tematu, nie od razu rzucanie się na głęboką wodę, bo fabuła to jednak ogromna odpowiedzialność, wielka machina za duże pieniądze i bardzo wysoko postawiona poprzeczka.

 

W Polsce gościem Script Forum był w tym roku scenarzysta „Obywatela Milka”, nagrodzony Oscarem Dustin Lance Black. On ma 36 lat, jest bardzo otwarty na świat, nie znał Milka osobiście.

 

Tak, teraz Clint Eastwood będzie według jego scenariusza robić film z Leonardo DiCaprio, o Hooverze, szefie FBI przez prawie pięćdziesiąt lat, ukrytym homoseksualiście. A więc Lance Black idzie kluczem biograficznym.

 

Wracając z Zegrza wpadłem na pomysł filmu dokumentalnego, który należałoby zrealizować. Nawet żałowałem, że za późno, ale myślę, że z czasem spróbuję coś z tym zrobić. Gotowe tematy czekają, trzeba tylko się nauczyć przekładać je na język filmu.

 

Rozmawiała Marta Sikorska

 

16.12.2010