Rozmowa z Kubą Maciejko

Podczas tegorocznego Krakowskiego Festiwalu Filmowego Nagrodę im. Macieja Szumowskiego już po raz drugi otrzymał Kuba Maciejko. Tym razem jury doceniło obraz „Bon Appetit”, będący pełną humoru opowieścią o unikalnym miejscu i ludziach z nim związanych.

 

PISF: Do Szkoły Wajdy przyszedłeś z pomysłem na film, który miał portretować zmiany dzielnicy Wola oraz zbiorowość rzemieślników, których małe zakłady zostają wyparte przez nowoczesne biurowce. W trakcie pracy okazało się jednak, że łatwiej jest tworzyć portrety poszczególnych miejsc i w ten sposób powstał Twój film „Felgarz z Woli”, za który po raz pierwszy dostałeś nagrodę im. Macieja Szumowskiego.

 

Kuba Maciejko: Tak. Mój film w założeniu miał być takim portretem zbiorowym. Robiąc dokumentację i szukając bohaterów trafiłem na dużo wyjątkowych miejsc i ludzi, których historie chciałem w moim filmie połączyć. Okazało się jednak, że takie zespolenie nie jest możliwe, dlatego zająłem się poszczególnymi fragmentami tego, co udało mi się zebrać podczas dokumentacji.

 

W „Bon Appetit” konsekwentnie próbujesz oddać genius loci jednego z wolskich barów. Czy mógłbyś spróbować określić, na czym polega fotogenia Woli.

 

Urodziłem się i wychowałem na Woli. Obserwowałem tutaj zmiany, które są w jakiś sposób charakterystyczne dla zmian w Polsce w ogóle. Wola była dzielnicą robotniczą. Mieściły się tutaj wielkie zakłady przemysłowe np. Zakłady im. Kasprzaka. Było mnóstwo robotników. Gdy wszedł kapitalizm Wola, – z racji tego, że znajduje się blisko centrum – zaczęła obrastać biurowcami i apartamentowcami.

 

Czyli Wola jest mikroświatem, gdzie następuje pewien symptomatyczny proces, który chciałeś pokazać.

 

Tak, takie było moje założenie. Chciałem pokazać przemiany na przykładzie jednej dzielnicy, a nawet jej charakterystycznego fragmentu znajdującego się na granicy Woli i Śródmieścia. Okazało się jednak, że bohaterowie nie łączą się ze sobą – mają różne temperamenty i różne doświadczenia, które po prostu do siebie nie przystają. Przy okazji zorientowałem się, że zrobienie takiego portretu zbiorowego zajęłoby mnóstwo czasu. Żeby uchwycić to, co sobie zamierzyłem, musiałbym śledzić te przemiany kilkanaście lat. Najpierw obserwować bohaterów, a potem czekać aż zostaną stąd przeniesieni. Ten proces trwa, bo ludzie, których spotkałem, mają już nakazy eksmisji, tyle, że póki co, są one odraczane. Przeniesienie tych ludzi jest więc nieuniknione, jednak ten proces jest na tyle długotrwały, że nie mogłem sobie pozwolić na jego filmową rejestrację. To też zadecydowało o tym, że zamiast portretu zbiorowego, wyszły poszczególne obrazy.

 

W jaki sposób pani Grażyna i pan Zygmunt zostali bohaterami Twojego filmu? Są to niewątpliwie postaci bardzo barwne i filmowe.

 

Odbyło się w dość typowy sposób. Gdy poszedłem do szkoły Wajdy i przedstawiłem swój pomysł, zaczęliśmy sobie tak teoretycznie omawiać ten film. Potem polecono mi zrobienie dokumentacji i poszukanie potencjalnych bohaterów. Razem z moją kuzynką, Magdą Kowalczyk, – operatorką „Bon Appetit” chodziliśmy po okolicy i wchodziliśmy do każdego zakładu, do każdego miejsca, które wydawało nam się ciekawe.  Zauważyliśmy szyld „Bar”. Nic poza tym nie wskazywało na to, że bar faktycznie się tam znajduje. Pani Grażynka była pierwszą osobą, która miło nas przyjęła. Wcześniej wiele osób nieprzyjaźnie reagowało na naszą propozycję. Opowiedzieliśmy pani Grażynce, co robimy, a ona odparła: „No dobra, no to kręćcie”. No i zostaliśmy. W trakcie zdjęć w barze zacząłem się bardziej przyglądać okolicy i tak znalazłem mieszczący się 60 metrów od baru zakład Ślusarza, dzięki któremu z kolei poznałem Felgarza, który przychodził tam spawać felgi. Wpadłem więc do znajdującego się 50 metrów od baru zakładu Felgarza i praktycznie z jednego dnia zdjęciowego powstał mój pierwszy film „Felgarz z Woli”.

 

A ile czasu trwał okres zdjęciowy „Bon Appetit”?

 

Okres zdjęciowy był rozciągnięty. Od czasu pierwszej dokumentacji do zakończenia zdjęć minęły prawie dwa lata. Stało się tak dlatego, że pomysł się zmieniał, doszukiwałem się nowych bohaterów. Mam zresztą bardzo dużo materiału nakręconego z innymi bohaterami, którzy mieli się znaleźć w tej pełnej wersji filmu. Zdjęcia odbywały się z przerwami, w trakcie których montowałem nakręcony już materiał, po czym znowu wracałem do kręcenia. W sumie zajęło to ponad 1,5 roku.

 

Twoi bohaterowie są wyjęci z innej epoki. Pan Zygmunt przywodzi na myśl Zdzisława Maklakiewicza, w pewnym momencie filmu zaczyna snuć opowieść o Himilsbachu, która zostaje niestety przerywana przez panią Grażynę. Odnosi się wrażenie, że ominęła ich transformacja, że żyją z boku. Ty robiąc ten film chciałeś ocalić świat, który bezpowrotnie odchodzi. Czy Twoi bohaterowie mieli tego świadomość?

 

Tego nie wiem. Wydaje mi się, że nie. Zresztą to nie jest do końca tak, ponieważ pani Grażynka jest idealnym przykładem kobiety pracującej. Najpierw była sekretarką prezesa Telewizji Polskiej, po czym, jak przyszły przemiany, to stwierdziła, że musi mieć własną działalność gospodarczą i otworzyła jakiś interes, bodajże z ciuchami. Potem to zamknęła i prowadziła sklep warzywny. Otworzyła bar, prowadziła więc sklep i bar. Potem zamknęli jej sklep i został bar. Nie wydaje mi się, żeby ona myślała o sobie, że jest jakimś reliktem przeszłości, tylko raczej stara się nadążyć za zmianami, prowadzić działalność gospodarczą, płacić podatki i jeszcze na tym zarabiać. A z kolei pan Zygmunt, który teraz oczywiście jej pomaga, przez wiele lat był kelnerem w Hotelu Europejskim i wspomina ludzi, których obsługiwał. Obsługiwał właśnie Himilsbacha i Maklakiewicza i wielu reżyserów, obsługiwał Nixona, jak przyjechał do Polski, obsługiwał królową Elżbietę, gdy była tutaj. Zatem on też ma ciekawą historię i raczej nie ma o sobie takiego mniemania, że jest reliktem przeszłości, który trzeba zachować.

 

Odnosi się wrażenie, że pan Zygmunt, jest pogodzony z aktualnym stanem rzeczy, natomiast pani Grażyna szuka nowych rozwiązań, pragnie zmian. Chce mieć męża milionera, wygrać w totka, podróżować, założyć knajpę, w której będą obsługiwały kuso ubrane kelnerki. To jeden z katalizatorów komediowego efektu w Twoim filmie.

 

Na pewno tak. Oni są po prostu taką kontrastową, ale bardzo dobrze zgraną parą, a to zawsze działa. Zestawienie siły spokoju pana Zygmunta z temperamentem pani Grażynki, która ma milion pomysłów na minutę, bardzo dobrze zagrało w filmie.

 

Jakie były wrażenia Twoich bohaterów z pokazu w kinie Muranów?

 

Podobało im się, bo po raz pierwszy zobaczyli ten film w kinie. Ale pierwszy pokaz w ogóle zorganizowałem tylko dla nich na Chłodnej 25. Byłem zdenerwowany, nie wiedziałem, jak oni to odbiorą. W trakcie realizacji nie zakładałem, że wyjdzie z tego komedia, dlatego byłem ciekaw ich reakcji. Miło mnie zaskoczyli, bo po pierwsze się śmiali, a po drugie, jak film się skończył, to pan Zygmunt powiedział, że mogłoby być jeszcze trochę śmieszniej. Więc nie poszło mi źle. Pierwszy pokaz dla publiczności też miał miejsce w piwnicy Chłodnej 25. Przyszły tłumy ludzi, sala pękała w szwach. Oprócz pani Grażynki i pana Zygmunta, pojawił się pan Andrzej, który przesiaduje w barze i również stał się bohaterem filmu. Wszyscy byli bardzo zadowoleni, że ten film powstał. Poza tym trochę im pomógł. Pani Grażynka i pan Zygmunt mieli kłopoty z utrzymaniem lokalu. Po obejrzeniu filmu ktoś, u kogo mieli dług, rozłożył im go na raty.

 

Z tego, co mówisz wynika, że efekt komediowy nie był Twoim założeniem od początku.

 

Nie da się zakładać w dokumencie jakiś specjalnych efektów, tego, jaki film będzie miał wydźwięk. To zależy w dużej mierze od bohaterów. Oczywiście można wiele rzeczy uzyskać montażem. W tym przypadku sama postawa i osobowości moich bohaterów narzuciły ten wydźwięk komediowy. To była jedyna metoda, jaką mogłem zastosować.

 

Twój film ciekawie operuje przestrzenią. Odnosi się wrażenie, że na Woli można się poruszać ścieżkami na wyraźnie oddzielonych terytoriach. Jeden świat to górujące nad dzielnicą wieżowce, drugi to te zaniedbane podwórka, miejsca będące reliktami PRLu. Twoi bohaterowie wpisują się w tę drugą przestrzeń i rzadko decydują na wyprawy w nowe rejony Woli, bo nie spotyka ich tam nic dobrego.

 

Ta przestrzeń moich bohaterów jest bardzo specyficznym miejscem, z tego względu, że te kilka budynków, które czekają na wyburzenie, w których znajdował się bar i zakład felgarza, jest z każdej strony otoczonych nowoczesnymi apartamentowcami. To taki zaułek w środku City. Skansen. A ponieważ moi bohaterowie tam prowadzą bar i mieszkają dokładnie w tym samym miejscu, to naturalne było, że kręcę ich tam. Pani Grażyna i pan Zygmunt oczywiście poruszają się po dalszych rejonach Woli, idą do sklepu kawałek dalej, czy roznoszą obiady do apartamentowców naokoło, natomiast ich własny świat zamyka w tej przestrzeni pomiędzy barem, a domem.

 

Co wprowadza do filmu osoba pana Andrzeja? Czy jest to jakaś symboliczna postać?

 

Starałem się, żeby tak było. Żeby pojawił się w filmie jakiś przedstawiciel tej drugiej strony. Pan Andrzeja mieszka w apartamentowcu, który zresztą mieści się niedaleko baru. To już jest nowy budynek, pan Andrzej mieszka w dużym mieszkaniu, jest człowiekiem zamożnym, ale przyjaźni się z panią Grażyną i panem Zygmuntem od ponad 20 lat. Gdy pan Andrzej został sam, okazało się, że są jego jedynymi przyjaciółmi. Teraz codziennie pani Grażyna przygotowuje mu obiad. Siedzą w barze i dyskutują. Poprzez osobę pana Andrzeja chciałem skonfrontować moich bohaterów z tym, co nadchodzi. Choć można powiedzieć, że pan Andrzej raczej odchodzi, to jednocześnie jest przedstawicielem tego nowoczesnego świata. Ważne jest to, z jakimi problemami oni się zmagają, a z jakimi on. Dla niego problemem jest to, że gdy pada deszcz, to nie może jeździć kabrioletem,  podczas gdy oni zastanawiają się, czy kupić worek do odkurzacza czy raczej mięso, żeby mieć na obiady. Na tym kontraście się skupiłem.

 

Na tegorocznym KFF jury przyznając ci po raz kolejny nagrodę Szumowskiego zwróciło uwagę na Twoją szczególną wrażliwość na sprawy społeczne. Czy masz już w głowie kolejny projekt i czy będzie on również oscylował wokół podobnych zagadnień?

 

Niedawno skończyłem kurs fabularny w szkole Wajdy i pracuję nad trzydziestką fabularną, więc to jest mój plan filmowy na najbliższy czas. Poza tym dokumentuję kilka pomysłów, których akcja nie będzie działa się na Woli. Teraz chciałbym zrealizować coś o młodych ludziach, potrzebuję trochę oddechu od odchodzenia, przemijania. Chcę zrobić film bardziej o przyszłości, niż o przeszłości. Nie ma tematu, w który byłbym na tyle zaangażowany, żeby o nim opowiadać. Oczywiście mam jeszcze zdjęcia kręcone przez te półtora roku podczas eskapad po Woli. Tam ewidentnie jest materiał na jeszcze jeden film. Muszę od tego trochę odpocząć, ale myślę, że tryptyk wolski zakończy się jeszcze Ślusarzem.

 

Rozmawiała Kalina Cybulska

05.08.2011