Rozmowa z Maciejem Gilem

Podczas 15. edycji Przeglądu Filmowego Kino na Granicy rozmawialiśmy z jednym z dwóch dyrektorów programowych imprezy, Maciejem Gilem. Kino na Granicy to obszerna prezentacja kinematografii polskiej, czeskiej i słowackiej – zarówno najnowszych produkcji fabularnych i dokumentalnych, jak i klasyki kina tego regionu.

 

PISF: Jak powstaje program cieszyńskiego festiwalu?

 

Maciej Gil: Stosunkowo najmniejszym problemem jest wybranie filmów nowych, zdecydowanie większy – z ich zdobyciem. Oczywiście oglądamy jak najwięcej najnowszych produkcji, trochę jeżdżąc po festiwalach, trochę wykorzystując swoje kontakty, by nie zdarzyło się, że jakiś film znajdzie się w programie bez uprzedniego „sprawdzenia”. Zawsze program jest w jakimś sensie wypadkową gustów organizatorów, to jasne. Staramy się, aby było jak najwięcej filmów z ostatniego roku – w tym roku było ich aż 50, co jest dosyć niezłym wynikiem, jeżeli mówimy o zaledwie trzech kinematografiach.

 

Filmy fabularne, ale też dokumenty i krótkie metraże oraz animacje

 

Zawsze bardzo dbamy o to, aby do programu trafiały nie tylko pełnometrażowe filmy fabularne, ale też dokumenty i krótkie metraże, animacje. Staramy się o bogatą, przekrojową prezentację. Chcemy pokazywać dużo filmów, żeby widzowie polscy i czescy mieli ogląd sytuacji, żeby każdy mógł wyrobić sobie opinię, co się dzieje w sąsiednich kinematografiach.

 

Jak udało się zaprosić do otwarcia festiwalu taki tytuł jak „W cieniu”?

 

Chcieliśmy bardzo zaprezentować tutaj ten film – nie tylko dlatego, że jest to jeden z najciekawszych środkowoeuropejskich filmów ostatnich lat, zdobywca wielu już laurów, ale przede wszystkim dlatego, że David Ondříček jest mocnym nazwiskiem, co zawdzięcza zwłaszcza filmowi „Samotni” – i bohaterem naszej retrospektywy. Bardzo istotne było to, że jest to koprodukcja czesko-polsko-słowacka i że autorem zdjęć jest Adam Sikora, który od wielu lat jest rokrocznie naszym gościem.

 

Film ten idealnie pasuje do naszej imprezy

 

Okazało się, że film ten idealnie pasuje do naszej imprezy, staraliśmy się o jego prezentację i udało nam się zrobić jego polską premierę, za co należą się serdeczne podziękowania producentom. Wiem już, że film trafi niebawem do polskiej dystrybucji, bardzo się z tego powodu cieszę. Liczę, że publiczność odnajdzie ten film w kinach i go doceni, bo to niezwykła rzecz – kino gatunkowe, trochę film noir i kino szpiegowskie, mówiące o procesach pokazowych lat 50. Niewiele takich filmów dotąd powstało, a w tej konwencji, tak zagranych i sfotografowanych, to chyba żaden.

 

W tegorocznym programie nie zabrakło prawdziwych perełek, docenianych już na innych festiwalach. W Cieszynie można było zobaczyć np. słowacki film, który był tegorocznym kandydatem do Oscara z tego kraju, „Aż do miasta Aš ” czy film „Twierdza” („Pevnost”), uznany za najlepszy czeski dokument w 2012 roku.

 

„Twierdzę” wybrał Martin Novosad, czyli drugi dyrektor programowy. „Aż do miasta Aš” Ivety Grófovej widziałem, kiedy premierowo był pokazywany na festiwalu w Karlovych Varach i od razu wiedziałem, że trzeba to pokazać. Jest to dzieło zupełnie niezwykłe, zrealizowane przez młodą reżyserkę i wypływające z jej osobistych doświadczeń. To hybryda gatunkowa, co mi się bardzo podoba, niedawno mieliśmy inny słowacki film, „Ślepa miłość” Juraja Lehotskego, który też był połączeniem fabuły, dokumentu i animacji. Słowacy się w tym świetnie sprawdzają. Z drugiej strony widać, że to jest nieduże kino, niezbyt kosztowne, ale dopracowane w każdym szczególe, sprawnie opowiadające o istotnych tematach. Cieszę się, że film ten bez problemu udało nam się tutaj sprowadzić, dodatkowo projekcji towarzyszyła rozmowa z reżyserką, która przyjechała do nas dosłownie na parę godzin.

Kino na Granicy ma ogromne walory edukacyjne. Po pierwsze – przedstawia kinematografie krajów bliskich nam geograficznie, a tak naprawdę Polakom szerzej nieznane. Po drugie – w programie są retrospektywy, pokazujecie starsze filmy. To ogromna przyjemność, siedzieć w kinowej sali z tak młodą widownią, jaka tutaj przyjeżdża, która odkrywa milowe dzieła w historii kina.

 

Może nie bez przyczyny jest tak, ponieważ dyrektor festiwalu, Jolanta Dygoś, jest na co dzień nauczycielką. Ale mówiąc poważnie – ten walor edukacyjny zawsze był tutaj ważny, nie tylko dlatego, aby przypominać stare filmy, co na festiwalach i przeglądach jest rzeczą naturalną. Chcemy pokazywać filmy opowiadające o naszej wspólnej historii, najczęściej tej najnowszej, o której w szkołach raczej się nie wspomina, bo nie ma na to czasu czy jest to bagatelizowane.

 

Współpraca ponad granicami

 

Stale to podkreślamy – korzenie Kina na Granicy sięgają Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej, to jest nadal dla nas istotne, czerpiemy z tej idei współpracy ponad granicami. Mogę powiedzieć, że czujemy się w obowiązku opowiadać o tamtych wydarzeniach i ludziach, którzy przyczynili się do tego, że żyjemy w wolnych krajach, którzy powinni być narodowymi bohaterami, ale skromność i w ich mniemaniu naturalność ich dawnych poczynań nie pozwala im się tak czuć. W tym roku pięknie się złożyło, że mogliśmy pokazać dwa filmy o Václavie Havlu – jeden o jego związkach z Wrocławiem, drugi będący jego portretem kreślonym przez polskich przyjaciół. Pokazaliśmy też przedpremierowo film „Europa Środkowa idzie na wolność” Mirosława Jasińskiego o tajnych czechosłowacko-polsko-węgierskich negocjacjach mających na celu pozbycie się wojsk radzieckich po 1989 roku. Podoba mi się to, że ludzie przychodzą na te filmy i mam nadzieję, że czerpią z nich wiedzę o tym, komu możemy zawdzięczać wolność, którą się cieszymy, choć czasem jej nie doceniamy.

 

Często jednak jest tak, że pokaz podczas Kina na Granicy to niestety jedyna prezentacja danego tytułu w Polsce, czy też jedna z niewielu festiwalowych. Tak było na przykład z filmem fabularnym „Odejścia” Václava Havla, który pokazywaliście dwa lata temu. Niestety, film ten nie wszedł do szerokiej dystrybucji.

 

Nie wyobrażałem sobie Kina na Granicy bez debiutu kinowego Václava Havla. Nawet biorąc pod uwagę to, że nie jest to do końca spełnione dzieło. Debiutujący pod koniec życia polityk, wielki obywatel, niezgorszy dramaturg okazał się reżyserem filmowym nieszczególnie utalentowanym. Nie zapanował do końca nad trudną filmową materią. Trochę smutny jest fakt, że polska publiczność nie miała okazji zapoznać się z tym filmem, mimo że miała okazję zapoznać się z dramatem, na podstawie którego ten film powstał. W warszawskim Teatrze Ateneum sztukę reżyserowała Izabella Cywińska, „Odejścia” zostały też wydrukowane w „Dialogu”. Nie jest to więc anonimowy tekst i anonimowy autor, film jednak pozostał nieznany w Polsce. Warto wspomnieć, że Havel już w latach 60 chciał robić filmy, oczywiście z przyczyn politycznych nie miał takiej okazji, ale udzielał się w środowisku filmowym, a nawet zagrał kilka epizodów.

 

Pokazujecie również sporo polskich filmów, które spotykają się tutaj z bardzo dobrym przyjęciem.

 

Już mnie przestało dziwić to, że największa frekwencja jest na filmach nowych, pokazywanych wcześniej w regularnej dystrybucji kinowej, które często miały wysoką frekwencję w kinach, jak chociażby filmy „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego czy „Obława” Marcina Krzyształowicza. Mieliśmy pełne sale na tych tytułach.

 

Na pewno wpływ na to mają spotkania z twórcami.

 

Zdecydowanie. Może gdyby po seansie nie było rozmowy z Maciejem Stuhrem i Ireneuszem Czopem to widzów byłoby mniej, chociaż jest to głośny tytuł. Poza tym przyjeżdżają tutaj także ludzie, którzy nie mają na co dzień dostępu do kina, z miejscowości gdzie kin po prostu nie ma. Prezentacje nowego polskiego kina są dla nich na pewno niewątpliwą atrakcją. Już się nauczyliśmy tego, że filmy nowe należy pokazywać w największej sali.

 

Kto przyjechał w tym roku do Cieszyna, z kim mieli okazję porozmawiać widzowie?

 

W tym roku mieliśmy naprawdę sporo gości, choć może trochę mniej czeskich twórców, a więcej filmowców z Polski i Słowacji. Najtrudniej wypadło może spotkanie ze Sławomirem Fabickim po filmie „Miłość”. To mnie zupełnie nie dziwi, dlatego że to nie jest film, po którym się łatwo rozmawia. Jako moderator spotkań lubię, gdy moja rola sprowadza się do pilnowania czasu, bo widzowie biorą gości „w obroty”, a w Cieszynie bardzo często się tak zdarza. To bardzo miłe, zwłaszcza w kontekście twierdzeń, że w naszym kraju już się w ogóle nie dyskutuje, nie tylko o filmach. Nasza publiczność uwielbia pytać, potrafi słuchać. Wszystkie spotkania musieliśmy przerywać przed końcem, często przenosiliśmy dyskusje do foyer.

 

Goście 15. Kina na Granicy

 

Przyjechali do nas w tym roku obydwaj panowie Stuhrowie, zresztą z rodzinami, przyjechał Ireneusz Czop z żoną, Sławomir Fabicki również z całą rodziną. Ze Słowacji przyjechali Iveta Grófová, Mira Fornal, Tereza Nvotová oraz Juraj Nvota i Juraj Krasnohorský. Z Czech David Ondříček i Gabriela Míčová. Była czwórka panów ze Studia Filmowego Kalejdoskop, był Włodzimierz Niderhaus. Od wielu lat przyjeżdża Maciej Pieprzyca, nawet jeśli nie prezentuje tutaj swojego filmu. Kinga Dębska w tym roku była na Spotkaniu na Granicy, był też Arkadiusz Wojnarowski. Adam Sikora w tym roku prezentował dwa swoje filmy. To jeszcze nie wyczerpuje listy. Zawsze nas cieszy, że twórcy do nas przyjeżdżają, nawet z rodzinami, a jeszcze bardziej to, że deklarują, że chcą wracać do nas.

 

Jak polskie filmy odbierają tutaj Czesi i Słowacy? Czy takie zwiększone wzajemne zainteresowanie swoimi kinematografii może mieć wpływ na rosnącą ilość koprodukcji między tymi krajami a Polską?

 

Rzeczywiście, ostatnio ta ilość koprodukcji rośnie. Czesko-słowackie koprodukcje istnieją od zawsze, to jest tam naturalne, choćby z powodów technicznych. Do nas też przyjeżdża coraz więcej dziennikarzy czeskich i słowackich. Ich relacje są entuzjastyczne, zarówno jeśli chodzi o program Kina na Granicy, jak i atmosferę.

 

Fantastycznie przyjmowane polskie kino

 

Według moich obserwacji polskie kino w Czechach i na Słowacji jest fantastycznie przyjmowane na festiwalach – Febiofest, Karlovy Vary, Uherské Hradiště. W zeszłym roku podczas Finale w Pilznie odbyła się szeroka prezentacja polskiej kinematografii. Festiwalowa publiczność w Czechach i na Słowacji uwielbia nasze filmy, często ceni je nawet wyżej niż my. W drugą stronę działa to zresztą podobnie. Są też instytucje, które konsekwentnie chcą polskie kino tam pokazywać. Współpracuję z wieloma festiwalami w regionie, często układam program polski i osobiście prezentuję te filmy. Taki rodzaj promocji też się sprawdza.

 

„Gwizdek”

 

W tym roku podczas słowackiej edycji Febiofest po raz pierwszy odbył się konkurs filmów krótkometrażowych z krajów Czwórki Wyszehradzkiej z niezłą nagrodą 3 000 euro. Konkurs wygrał film „Gwizdek” Grzegorza Zaricznego, pokazywany w tym roku także w Cieszynie. Miał dużą konkurencję – mogę to powiedzieć, bo byłem w jury i tak długich obrad sobie nie przypominam. Gigantycznym sukcesem dystrybucyjnym na Słowacji była „Sala Samobójców” Jana Komasy. Niedawno do słowackich kin trafiło „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego, notabene koprodukcja, do której dołożyli się Słowacy. Wielkie podziękowania należą się Asocjacji Słowackich Klubów Filmowych, która jest dystrybutorem polskich filmów na Słowacji.

 

Obecność na czeskich i słowackich festiwalach to dla ciebie duża inspiracja przy układaniu programu Kina na Granicy?

 

Oczywiście! Jestem dziwnym widzem, ponieważ jeżdżę tam nie po to, by oglądać premiery światowego kina, ale filmy czeskie i słowackie. Jeden powód jest taki, że oczywiście robię tam selekcję na Kino na Granicy, drugi – że to jest moje kino, uwielbiam je i tam mam okazję poznawania. Jednak program nie mógłby być kompetentnie stworzony, gdyby nas nie było dwóch. O ile ja odpowiadam za nowe polskie filmy, to drugi selekcjoner Martin Novosad zajmuje się czeskimi. Słowackimi się dzielimy, retrospektywy też układamy wspólnie.

 

Które pokazy były dla ciebie w tym roku najważniejsze, ciekawe i godne polecenia?

 

O ile filmy z udziałem Jerzego Stuhra są znane publiczności, ale niekoniecznie z wielkiego ekranu, to myślę, że warto było sobie przypomnieć jego starsze rzeczy i filmy krótkometrażowe, jak choćby animację „Len” Joanny Jasińskiej-Koronkiewicz z jego komentarzem. Na pewno Peter Solan, który jest kompletnie w Polsce nieznany, a jest twórcą wybitnym. Widzowie mówili mi, że to wielkie odkrycie, choćby film „Bokser i śmierć” na podstawie prozy polskiego pisarza Józefa Hena. Słowacki Instytut Filmowy przywiózł do Cieszyna trochę płyt DVD z tymi Solana i wiem, że dobrze się sprzedawały, to był strzał w dziesiątkę.

 

Premiera „W cieniu”

 

Jeśli chodzi o nowe filmy to oczywiście cieszy nas premiera „W cieniu”. Cieszę się, że udało się pokazać te filmy o Václavie Havlu i przedpremierowo „Europę Środkową idącą na wolność”, której towarzyszyło spotkanie z panią Petrušką Šustrovą, sygnatariuszką i rzeczniczką Karty 77 czy pierwszym ambasadorem Węgier w Polsce po 1989 roku Ákosem Engelmayerem. W zasadzie pokazaliśmy w tym roku wszystkie tytuły, jakie wybraliśmy, no, może oprócz kilku filmów zrealizowanych przez Miroslava Ondříčka w Anglii czy USA, do których prawa okazały się zbyt drogie.

 

Z Maciejem Gilem rozmawiała Marta Sikorska

13.05.2013