Rozmowa z Maciejem Prykowskim

Maciej Prykowski
Maciej Prykowski

 

10 września na ekrany kin trafia komedia „Zgorszenie publiczne” w reżyserii Macieja Prykowskiego. Rozmawialiśmy z twórcą filmu podczas warszawskiej prapremiery w Kinie Luna.

 

PISF: Producentem „Zgorszenia Publicznego” była Paisa Films, odpowiedzialna również za „Rezerwat” Łukasza Palkowskiego. Obie produkcje opowiadają o swego rodzaju enklawach wewnątrz większych społeczności – w przypadku „Zgorszenia…” jest to niewielkie śląskie osiedle. Czy ciężko się filmowało takie hermetyczne środowisko?

 

Maciej Prykowski: Każdy kij ma dwa końce. Z jednej strony, było dosyć trudno, bo wchodziliśmy w żyjącą społeczność, w życie ludzi, którzy w miejscu, w którym kręciliśmy, mieszkają, pracują, czasami po nocach, chcą się wyspać akurat wtedy, kiedy my rozkładamy plan zdjęciowy, więc z tej perspektywy był to pewien problem. Z drugiej strony, trzeba powiedzieć, że trafiliśmy na takie osiedle, gdzie mieszkańcy byli niesłychanie życzliwie do nas nastawieni, gdzie przyjazd ekipy filmowej potraktowano jak święto. Wszyscy wówczas zaczęli nam pomagać – od najmniejszego dziecka do staruszka. Na przykład dzieci pomagały elektrykom; okazywało się, że każdy z elektryków miał nagle obstawę z trzech chłopaków, którzy nieśli za nim sprzączki od kabli (śmiech). Z tego, co wiem, to potworzyły się przyjaźnie – do dzisiaj część ekipy kontaktuje się z ludźmi z Fytla, czyli z miejsca, w którym kręciliśmy.

 

Ciekawi mnie obraz Śląska, który można zaobserwować w Pana filmie. Nie jest to Śląsk rodem z filmów Kazimierza Kutza, nie jest to również Śląsk z takich obrazów jak „Z odzysku” Sławomira Fabickiego czy „Co słonko widziało” Michała Rosy. Jest to Śląsk nieco baśniowy, dużo w nim jest również czeskiego klimatu z filmów chociażby Jiříego Menzla.

 

Zgadza się. Tak sobie wymarzyliśmy z operatorem, Pawłem Dyllusem, który jest zresztą Ślązakiem od urodzenia, żeby pokazać Śląsk inaczej niż to się robiło w ostatnich latach, żeby to nie było właśnie „Z odzysku”. Chcieliśmy pokazać Śląsk, który może być kolorowy, którym się można zauroczyć. Jest to przecież bardzo plastyczne, bardzo malarskie miejsce, ten krajobraz czerwonych cegieł w połączeniu z zielonymi drzewami, które porastają jakieś hałdy. Szczerze mówiąc, szukaliśmy takiego właśnie, „nowego” obrazu dla Śląska. Jakąś inspiracją byli dla nas Czesi, był Menzel, i był też Kutz. Oczywiście, nie dało się powtórzyć Kutza tak, jak on to robił. Zresztą, nie było to naszym zamiarem, ale myślę, że gdzieś tam jakiś malutki ukłonik w jego stronę jest, to znaczy jest Śląsk pokazany jako troszeczkę mityczny, magiczny. To nie jest taki Śląsk w stosunku 1:1, taka rzeczywistocha, jak to się mówi.

 

Opiekę artystyczną nad Pana filmem sprawował Maciej Ślesicki. Czy doradzał Panu, wskazywał jakiś konkretny kierunek?

 

Niewątpliwie tak. To była taka prawdziwa opieka artystyczna, już od etapu scenariusza. Nie polegała ona jednak na ingerowaniu w scenariusz, ale na sprawdzaniu, w jakim kierunku on się rozwija, na czuwaniu.

 

A w kwestiach reżyserii?

 

W kwestiach reżyserii niewiele. Potem oczywiście oglądał, co z tego filmu powstało.

 

I jak oceniał?

 

Bardzo mu się podobał. Na pewno ma do niego duży sentyment.

 

Reakcje widowni podczas prapremierowego pokazu również były pozytywne. Spotkałem się jednak z opiniami, w których rodowici Ślązacy dość negatywnie wypowiadali na temat filmu i zawartego w nim obrazu Śląska.

 

My nie przedstawiamy Śląska takim, jaki jest naprawdę. To nie jest film o Śląsku; nie było naszym zamiarem pokazanie panoramy tego, co na Śląsku naprawdę można znaleźć. Pewnie Śląsk na taki film zasługuje, pewnie musi się narodzić nowy Kutz i taki film dla Ślązaków zrobić. Ten film nie spełnia tego wymogu. To jest melodramat przechylony w stronę komedii, który się wyłącznie na Śląsku dzieje i on zawiera jakąś wizję Śląska, która jest – rzecz jasna – wizją osobistą i tyle.

 

Jak Pan ocenia stan polskich komedii w dniu dzisiejszym?

 

Nie jest z nią najlepiej. Upadła taka tradycja komediowa, którą mieliśmy, powiedzmy, od lat 60. do lat 80. Dużo złego zrobiła telewizja, która spowodowała, że obowiązujący kanon humoru jest dosyć prosty, dosyć mało wyrafinowany i operujący bardzo „grubymi” środkami. Coraz mniej robi się komedii subtelnych. Myślę, że widzowie na to czekają, bo oglądają właśnie takie filmy przychodzące do nas z Zachodu czy chociażby z Czech. Oni chcieliby to zobaczyć w polskim wydaniu.

 

Mało osób docenia rolę komedii jako środka do rozładowania pewnego rodzaju napięć. Gdzieś w Polsce to się rozmienia na tzw. komedie romantyczne, gdzie świat jest wyidealizowany i nierealny.

 

Forsuje się wówczas wizję świata, który nie istnieje i nijak ma się do rzeczywistości.

 

W sumie Pana film jest również komedią romantyczną, choć dość specyficzną.

 

Tak, ale niewiele ma to wspólnego z komedią romantyczną w potocznym rozumieniu tego słowa, z komedią, która dzieje się w warszawskim wieżowcu. Gatunek komedii zwulgaryzował się, ma złą prasę wśród krytyki w kręgu festiwalowym, bo uważa się, że komedia polska to jest z zasady coś gorszego, przynajmniej ostatnio. I w pewnym sensie trudno nie przyznać temu racji, ostatnio faktycznie nie było polskich komedii, które można by uznać za wartościowe. Jakimś wyjątkiem jest „Rewers”, ale to jest raczej drobniutki wyłom w murze. Mam nadzieję, że to się będzie zmieniało, że będzie powstawało coraz więcej polskich komedii, które będą po prostu fajne, bo komedia jest nadal najpopularniejszym gatunkiem wśród widzów w Polsce.

 

Jakie ma Pan pomysły na nowe filmy?

 

Mam ich aż za dużo. Na pewno nie chciałbym robić drugi raz tego samego filmu. Projekty, które są mi w tym momencie najbliższe i są najbardziej skonkretyzowane, gdzieś tam z komedii czerpią, ale podążają w odmiennym kierunku. Chciałbym spróbować troszeczkę innych środków wyrazu. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Z Maciejem Prykowskim rozmawiał Michał Wężyk.

 

Film „Zgorszenie Publiczne” to historia mieszkańców osiedla familoków Fytel w Bytomiu-Łagiewnikach. Ich spokój zostaje pewnego dnia zakłócony przez tajemniczego Zgorszeńca, zamaskowanego ekshibicjonistę w różowym szlafroku. Pojawienie się tego osobnika wywołuje całą serię komiczno-romantycznych zdarzeń, które połączą kilka zagubionych serc.

 

10.09.2010