Rozmowa z Mateuszem Głowackim

Rozmowa z Mateuszem Głowackim, laureatem głównej nagrody – im. Lucjana Bokińca w Konkursie Młodego Kina – za film „Kiedy ranne wstają zorze” na 37. Gdynia Film Festival.

 

Jolanta Gajda-Zadworna: Skąd wziął się pomysł na film „Kiedy ranne wstają zorze”?

 

Mateusz Głowacki: Przeczytałem opowiadanie Marka Nowakowskiego pod takim tytułem, z tomu „Gdzie jest droga na walne?”. Była tam niemal gotowa konstrukcja scenariusza. Oto wycieczka zakładowa jedzie autokarem do lasu, na grzyby. Jest dyrektor, któremu wszyscy się podlizują z wyjątkiem jednej postaci. Inżynier. To, do pewnego momentu, jedyna czysta postać, ale i on pod wpływem leśnej atmosfery zmienia swoje nastawienie. Przesłanie fabuły można by zamknąć przysłowiem: „Jeśli wejdziesz między wrony…”.

 

Dlaczego reżyser urodzony w 82. roku sięga po tekst pokazujący lata 60., a nie opowiada o tym, co widzi wokół?

 

Opowiadam o tym, co widzę wokół. Akcja toczy się za komuny, ale współczesny widz spokojnie może sobie przerzucić łuk z tamtego okresu do współczesności.

 

Czemu nie sięgnąłeś po tekst współczesny?

 

Tekst Nowakowskiego dawał większe możliwości przełożenia na język filmowy, niż większość tekstów tworzonych współcześnie. Często pisane są z punktu widzenia bohatera, który siedzi i myśli, albo idzie i myśli. To super książki, ale nie sposób ich sfilmować. Brakuje konstrukcji, które można przyłożyć na scenariusz.

 

Twórcy prezentowanego w konkursie głównym 37. Gdynia Film Festival pełnometrażowego obrazu „W sypialni”, niewiele starsi od ciebie, podkreślali, że fabuły budowane linearnie są anachroniczne, nie do przyjęcia. Co o tym sądzisz?

 

Nie wszystkie wybitne filmy, które powstają współcześnie mają zaburzoną konstrukcję. Fabularna konstrukcja nie jest też jedynym czynnikiem, który decyduje o jakości filmu.

 

Pamiętasz film, który jako pierwszy zrobił na tobie wielkie wrażenie?

 

Obejrzałem go w liceum. W TVP Polonia, w cyklu „Małe formy wielkich mistrzów” pokazano film, chyba z 58 roku „Gdy spadają anioły” – ostatni, który Roman Polański zrealizował w łódzkiej Filmówce. Miałem wtedy 17 lat i z dnia na dzień postanowiłem, że też będę kręcił filmy.

 

Scena, którą ostatnio widziałeś, po której powiedziałeś sobie: „Szkoda, że nie ja to nakręciłem”…

 

Zobaczyłem ją na festiwalu w Gdyni, w filmie Leszka Dawida „Jesteś bogiem”. Główny bohater, „Magik” pokazał faka do kamery przemysłowej.

 

Dostałeś na 37. Gdynia Film Festival główną nagrodę w Konkursie Młodego Kina. Co będzie dalej?

 

Studiuję reżyserię na czwartym roku (Wydział Radia i Telewizji im. Krzysztofa Kieślowskiego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach – przyp. red.) ważnym roku, bo wtedy kręci się ostatni film, najdłuższy (półgodzinny) i za największe pieniądze. Na piątym roku nic się nie robi, czyli pisze pracę, więc można myśleć o pełnometrażowym debiucie, po drodze realizując na przykład projekt w ramach Programu „30 minut” w Studiu Munka.

28.05.2012