Rozmowa z Michale Boganim

Michale Boganim. Fot. Marcin Kułakowski, PISF
Michale Boganim. Fot. Marcin Kułakowski, PISF

 

Podczas 27. Warszawskiego Festiwalu Filmowego odbyła się polska premiera „Znieważonej ziemi” w reżyserii Michale Boganim. Współfinansowany przez PISF film opowiada o skutkach, jakie miała katastrofa w Czarnobylu na życie ludzi zamieszkujących Prypeć. Z reżyserką „Znieważonej ziemi”, w trakcie drugiego festiwalowego pokazu, rozmawiała Kalina Cybulska.

 

PISF: Do czasu „Znieważonej ziemi” zajmowałaś się wyłącznie filmem dokumentalnym. Jaka była Twoja motywacja przy podejmowaniu decyzji o zrobieniu fabuły? Czy powodem było to, że chciałaś tę historię przedstawić w czasie teraźniejszym, a nie poprzez ludzkie wspomnienia?

 

Michale Boganim: Chciałam, żeby widz doświadczył tego, czym był Czarnobyl. Zamiast przedstawiania ludzi, którzy opowiadają tę historię, skonstruowałam dramat, m.in. po to, by pokazać, że mieszkańcy Prypeci nie mówili o katastrofie. Najlepszą metodą na to było posłużenie się aktorami. Równie ważne było dla mnie mówienie o teraźniejszości, jak i o przeszłości, jednak nie w kontekście wspomnienia, a w kontekście rekonstrukcji. Tak, by atmosfera tego czasu i miejsce stały się namacalne. Nie chciałam robić wywiadów. Zależało mi na wizualnym aspekcie filmu.

 

Bohaterowie Twojego filmu dowiadują się o katastrofie dopiero kilka dni później, kiedy do Prypeci helikopterami przylatują ubrani w kombinezony OP-1 i maski przeciwgazowe ludzie, którzy mówią im, że powinni stąd odejść. Aż trudno uwierzyć, że to mogło się tak potoczyć.


Tak, ale tak się faktycznie stało. Możesz przełożyć ten obrazek również na niedawne wydarzenia w Fukushimie, gdyż ta sytuacja się tam powtórzyła. Mój film jest fabułą opartą na zdarzeniach rzeczywistych.

 

W jaki sposób robiłaś dokumentację? Ile czasu Ci to zajęło? Na jakiej podstawie układałaś scenariusz?

 

To był długotrwały proces. Przeczytałam wiele książek, obejrzałam mnóstwo filmów dokumentalnych, ale również przebywałam w zonie, odbyłam wiele spotkań i rozmów z ludźmi, które pozwoliły mi wytworzyć całościowy obraz tego, co się tam stało. Zebrałam bardzo dużo materiałów, ale miałam problem ze znalezieniem odpowiedniej formy, żeby to pokazać. Dokumentacja i pisanie scenariusza zajęły mi 3 lata. Zależało mi na ukazaniu przepływającego czasu, dlatego film składa się z 3 części. Dzieje się w lecie 1986 roku, następnie 10 lat później w zimie, później znowu w lecie, ale już w innym miejscu. Widz ma zatem poczucie czasu i miejsca, a dla mnie są to symbole tego, czym jest radioaktywność. To jest coś poza czasem i coś, co rozprzestrzenia się wszędzie. Nie można tego ograniczyć, dlatego mój film ma taką strukturę.

 

Zbudowałaś postacie, które – poza granym przez Andrzeja Chyrę bohaterem – wydają się całkiem normalne, jednak zdarza im się mówić rzeczy niepokojące, z których wynika m.in. że nieprawidłowo odczuwają upływanie czasu.

 

Trauma była dla niektórych ludzi tak silna, że w pewien sposób zatrzymali się w momencie katastrofy. Najbardziej symbolicznym wyrazem tego jest grana przez Andrzeja Chyrę postać inżyniera, który nie może odnaleźć swojej drogi do domu.

 

On i pozostali bohaterowie są skazani na tę ziemię. Zrujnowani tak samo jak ona, nie mają możliwości życia poza nią.


Tak, w pewien sposób wszyscy oni utknęli w momencie katastrofy, nie mogą się przez nią przedostać. Nie mogą kontynuować swojego życia i są mentalnie lub fizycznie chorzy.

 

Choć udają, że nie są.

 

Ale wiedzą, że są. Ania udaje przed innymi, że wszystko jest w porządku, ale jest świadoma swojej choroby i zbliżającej się śmierci. Być może dlatego nie decyduje się na wyjazd. Wie, że jej przeznaczeniem jest umrzeć w tym miejscu.

 

Jest jeszcze postać starszego pana, który w momencie katastrofy ukrył się przed przymusową ewakuacją. 10 lat później widzimy go, jak pielęgnuje ogród i twierdzi, że hoduje w nim najzdrowsze owoce.


Bo ludzie faktycznie tak tam mówią i myślą. Zaprzeczają rzeczywistości, pomimo, że są jej doskonale świadomi. To jest bardzo kontradyktoryczne. W obliczu turystów mówią, że wszystko jest w porządku, m.in. dlatego ciężko było zrobić ten film, ponieważ nikt nie mówi o Czarnobylu, nikogo to nie interesuje. Ci ludzie wyparli katastrofę, choć tak naprawdę są ciągle pod jej wpływem.

 

Film jest w większości kręcony na planach ogólnych. Nie ma w nim zbliżeń. Czy zrobiłaś tak, ponieważ chciałaś pokazać, że nie da się do tych ludzi dotrzeć?


To był jeden z powodów. Kolejnym było to, że głównym bohaterem jest samo miejsce. Chciałam uchwycić jego atmosferę, dlatego bardziej interesowała mnie szeroka perspektywa, a nie bycie blisko. Plany ogólne dają poczucie przestrzeni. Zależało mi też na uniknięciu patosu. Historia sama w sobie była wystarczająco silna, a katastrofa stanowiła wystarczająco wielką tragedię. Kiedy zbliżasz się do aktora i w dodatku każesz mu płakać, wszystko robi się bardziej wstrząsające. Ja chciałam zachować dystans i nie robić z tego jeszcze większego dramatu.

 

W jaki sposób udało się stworzyć francusko-niemiecko-polsko-ukraińską koprodukcję?


To było bardzo skomplikowane. Temat filmu okazał się na tyle jednak na tyle uniwersalny, że wszystkie te kraje uznały go za interesujący. Zazwyczaj koprodukcję uważa się za dodatkowe obciążenie, ponieważ reżyser jest wtedy zmuszony pracować z ekipą poskładaną z krajów koprodukcji. Przy „Znieważonej ziemi” jednak wiele spraw stało się dzięki temu łatwiejszych.

 

Na pewno współpraca Ukrainy wiele umożliwiła pod względem produkcyjnym.


Tak, chociaż wszystko odbywało się na zasadzie długich negocjacji. Musiałam parokrotnie zmieniać scenariusz tak, by został on przez stronę ukraińską zaakceptowany. Załatwianie pozwolenia na zdjęcia trwało pół roku. W trakcie okresu zdjęciowego byliśmy nieustannie pilnowani przez policję, która nie pozwoliła nam wielu obiektów z zony sfilmować. Jedną z zasad przebywania w strefie jest warunek, że nie możesz w niej spędzić więcej niż 5 dni z rzędu. W zonie byliśmy 3 razy spędzając tam w sumie 12 dni.

 

W jaki sposób nawiązałaś współpracę z Andrzejem Chyrą i Leszkiem Możdżerem?


Ze względu na koprodukcję, musieliśmy znaleźć polskie akcenty w filmie. Potrzebowałam aktora i kompozytora. Andrzeja Chyrę zobaczyłam w Paryżu, gdzie występował w sztuce Krzysztofa Warlikowskiego. Leszka Możdżera polecił mi polski producent Dariusz Jabłoński. Jestem pod ogromnym wrażeniem ich obu. Andrzej jest bardzo utalentowany, Leszek elastyczny i kreatywny. Zarówno wobec Andrzeja, jak i Leszka byłam wyjątkowo krytyczna i wymagająca. Nie wiedziałam, że w Polsce są znanymi artystami. Dopiero po przyjeździe tu, zauważyłam w Warszawie porozlepiane wszędzie wielkie plakaty z nimi.

 

Jakie masz wrażenia z festiwalu?

 

Film będzie również dystrybuowany w Polsce, więc pokazanie go na tym festiwalu było dla mnie ważne. Myślę, że spotkał się on z dobrym przyjęciem, publiczność była zainteresowana. Na drugi pokaz zabrakło biletów.

Warszawski Festiwal Filmowy

27. Warszawski Festiwal Filmowy będzie trwał 10 dni. Składa się na niego 370 seansów, pokazanych zostanie 127 filmów pełnometrażowych i 97 krótkich metraży z 59 krajów świata. Ponad 100 filmowców z Azji, Afryki, obu Ameryk i Europy będzie osobiście reprezentowało w Warszawie swoje filmy.

 

Warszawski Festiwal Filmowy jest współfinansowany przez PISF – Polski Instytut Sztuki Filmowej.

12.10.2011