Rozmowa z Michałem Hytrosiem





Rozmawiamy z Michałem Hytrosiem, którego krótkometrażowy film dokumentalny „Siostry” został nagrodzony na festiwalach w Krakowie (Srebrny Smok dla najlepszego filmu dokumentalnego w Międzynarodowym Konkursie Filmów Krótkometrażowych) i Koszalinie (Nagroda Specjalna Legalnej Kultury dla filmu krótkometrażowego na 37. Młodzi i Film).

PISF: Jak dotarłeś do bohaterek swojego filmu?

Michał Hytroś: Miejsce, w którym znajduje się Klasztor Benedyktynek to Staniątki, moja rodzinna wieś. Tam się wychowywałem. Wyjechałem stamtąd na studia, a całe moje życie do tego momentu gdzieś tam w jakiś sposób zahaczało o ten klasztor. To mała wieś, wszystko koncentruje się wokół ośrodka religijno-kulturalnego i to skupiało ludzi. Byłem wychowywany w katolickiej rodzinie. Całe to bogactwo, historia, zawsze mnie interesowało, ale po wyjeździe na studia miałem bardzo duży hejt na swoje pochodzenie, na to, że dotknęła mnie pewna forma indoktrynacji religijnej. Uważam, że każdy z nas ma potrzebę przeżycia duchowego, ale niekoniecznie trzeba to nazywać. Nie trzeba znać na pamięć określonych modlitw, żeby coś odczuwać.

Cała przygoda z tym filmem zaczęła się 3 lata temu. Chciałem się sprawdzić i myślałem o zrobieniu etiudy przedwstępnej zanim zdawałem do szkoły filmowej. Jak trafiłem do szkoły to mieliśmy serię ćwiczeń dokumentalnych na pierwszym roku. Mogłem jechać do tego klasztoru od razu, jednak robiłem wszystko, żeby znaleźć inne tematy: od snajperów z Afganistanu po obserwacje w operze. Jedno ćwiczenie mi nie wyszło i musiałem się czymś uratować, pokazałem więc fragment pomysłu realizacji o klasztorze. I to chwyciło. Ale było to coś zupełnie innego, niż jest w „Siostrach”, koncepcja rodziła się bardzo długo. Po tych pierwszych fragmentach moja profesorka powiedziała: „Michał, musisz o tym zrobić film”. Ja na to, że wcale nie chcę. „Dlaczego?”. Bo wkurza mnie to miejsce, nie lubię go i nie chcę tam wracać. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. „Czyli masz z tym problem?”. No tak. „To zwróć tam kamerę”. Powiedziała takie zdanie, które na początku drogi każdej młodej osobie, niezależnie czy jest filmowcem czy po prostu szuka swojego miejsca w świecie, można powiedzieć: „Jak chcesz opisać cały świat to zacznij od swojego podwórka”. Każdy ma takie podwórko, jakie ma. Moim podwórkiem był klasztor, więc musiałem to podwórko opisać i sobie z nim poradzić. Więc zacząłem jeździć, dopytywać, prosić o zgody – pokazywać, że mi zależy. I faktycznie, widziałem że im dłużej tam jeżdżę tym więcej mnie to kosztuje i że to coś dla mnie też znaczy. Nie chodziło tylko o nakręcenie materiału i film. Było to dla mnie ważne osobiście. W konsekwencji jak myślę to przeniosło się także na bohaterki.

Ten film cały czas ewoluował. To mnie nauczyło pokory wobec dokumentu. Tego nie widać być może na ekranie, ale dużo ważniejsze w dokumencie są te momenty, kiedy tej kamery nie włączasz, kiedy jesteś z bohaterem i kiedy faktycznie nawiązujesz z nim relację, więź, jesteś przy nim. Potem to procentuje na ekranie, ta opowieść jest pełniejsza i głębsza. Dokumentu nie da się zaplanować, napisać. Oczywiście można, bo dzisiaj dokument przekracza swoją gatunkowość, ale jeśli przychodzisz z jakimś odgórnym założeniem dotyczącym bohatera to najprawdopodobniej się to nie stanie. Ta realizacja to była dla mnie bardzo mocna nauka pokory. Teraz ta pokora wydaje mi się taką najważniejszą umiejętnością przy robieniu filmów.

Różnica wiekowa, która była pomiędzy naszą ekipą a bohaterkami to różnica kilkudziesięciu lat. Co dziwne to dzięki niej nadawaliśmy na podobnych falach, ja nie wiedziałem do końca dlaczego. Bo byliśmy siebie ciekawi nawzajem. Ja byłem ciekawy ich starości i życia, które przeżyły, a one były ciekawe mojej młodości i życia, które przede mną. One się pytały, jakie ja mam plany, a ja pytałem o plany, które one miały. I to wszystko było operowaniem na czasie przeszłym i przyszłym. To jest najlepsze, że ten film w konsekwencji jest zanurzony w teraźniejszości i codzienności. Ustawialiśmy się z operatorem do zdjęć, a wychodziło zupełnie coś innego. I to też było super, za co dziękuję Januszowi Szymańskiemu, bo jest cudownym operatorem – piękne zdjęcia! Oprócz włączonej kamery, ma też włączoną niesamowitą czułość na człowieka. Niezwykle mi przy tym dokumencie pomógł nie tylko zdjęciowo, ale i po prostu będąc tam jako człowiek ciekawy tematu, nie ktoś, kto przyjechał tam odbębnić film i jechać dalej. Tak samo ogromną ilość czasu poświęciliśmy z Marcinem Wojciechowskim na montaż filmu. Marcin wykazał się również niesamowitą wrażliwością na materiał, który mu przyniosłem.

Podczas Szczerości za szczerość – spotkania z widzami na festiwalu Młodzi i Film w Koszalinie wspominałeś, że siostry postawiły pewne warunki dotyczące waszego pobytu w klasztorze. Na przykład nie mogliście w ekipie mieć kobiet.

Tak, nie mogło być kobiet w ekipie. Jedna z sióstr na nasze wątpliwości powiedziała, że to także dlatego, że jest to zakon żeński i jeśli kobieta tam przychodzi, to raczej tylko może to zrobić, aby pobyć w klasztorze, być może rozważyć pozostanie w nim. Dlatego nasza ekipa to byli wyłącznie mężczyźni, co też było ciekawe, bo byliśmy rodzajem intruzów. Całkowicie się różniliśmy od naszych bohaterek – płeć, wiek, a jednocześnie gdzieś się rozumieliśmy. To było gdzieś piękne, że mimo różnych zgrzytów pomiędzy nami a bohaterkami był jakiś rodzaj partnerstwa, wynikający z wzajemnej ciekawości, ale też tego, że my musieliśmy się dołączyć do życia tej wspólnoty, tej rodziny. Przez dłuższy czas nie wychodziliśmy z klasztoru i chodziło o przyjęcie i respektowanie tamtejszych warunków. Żyjemy w tej symbiozie i nie możemy jej złamać, co też było dla nas wyzwaniem. Będąc intruzami trzeba było zachować wszystkie zasady, nie atakować kamerą. Strasznie nie lubię tego efektu, potrzeba często tego momentu wyczekania, zrozumienia tempa życia tam. Musieliśmy w pewien sposób zwolnić, by się do naszych bohaterek dostosować, jednocześnie pamiętając, że żyjemy w innym świecie. Cały czas myśleliśmy: jak to, co się dzieje za murem odbierze świat, który jest zagoniony, który pędzi? Zastanawialiśmy się, jak zrobić film nie tyle o zakonnicach i klasztorze, ale o człowieku i o kobietach, które tam są, a na końcu o zakonnicach. Uważałem, że powinna to być uniwersalna opowieść. To jest najważniejsze, aby robić filmy, do których każdy na poziomie emocjonalnym może się odnieść. Lubię kino, które mnie zmusza do myślenia i analizowania siebie, swojego życia. To jest właśnie magia kina, która uruchamia wspomnienia, pozwala ci coś przeżyć, albo dać nadzieję na coś, na co się czeka. To jest dla mnie piękne i dlatego chciałbym to dalej robić, choć to trudne i być może uda mi się zrobić ponownie taki film dopiero za 20 lat.

W twoim filmie, mimo że opowiadasz o surowych regułach klasztornych nie brakuje ciepła i humoru. Czy od początku zakładałeś, że ten dowcip będzie obecny w twoim filmie?

Zakładałem, że pewna doza humoru będzie, ale nie w taki sposób. Na pewno zakładałem, że w filmie znajdą się ujęcia, które nie są typowe dla tego miejsca. Że to nie będzie tylko modlitwa, jakieś przejścia, ujęcia klasztoru i zakonnic jeden do jednego. Od początku chciałem pokazać to miejsce bardziej intymnie. To była nauka tego, jak patrzeć na relacje międzyludzkie. Musieliśmy obserwować, które siostry jak na siebie reagują, z którymi możemy pracować. Które nie mogą bez siebie wytrzymać, które potrzebują bliskości, które nie. Siłą rzeczy pracując z bohaterem w dokumencie żeby o nim opowiedzieć potrzebna jest obserwacja codziennych zachowań, emocji i relacji – one najlepiej opisują człowieka. W tym momencie staraliśmy się obserwować nasze bohaterki, widzieć ich wszystkie przywary i słabostki, ich piękno i człowieczeństwo. Traktowaliśmy je sami jak babcie i staraliśmy się to wszystko pokazać z ciepłem i życzliwością. One są normalnymi ludźmi i wybrały takie życie, tak jak ktoś wybrał pracę w korporacji. Ktoś chce być filmowcem, ktoś kierowcą wyścigowym, ktoś dziennikarzem. One wybrały taką drogę i mają do tego pełne prawo, nikomu tego nie narzucają.

Ten komizm i te sceny wynikły same z siebie i myślę, że też są wynikiem takiej cierpliwości, bo doprowadziliśmy do momentu, w którym siostry przestały nas traktować jak intruzów. Nie obawiały się nas, wiedziały, że możemy się wspólnie pośmiać, napić się razem kawy i zagrać w scrabble. Zaczęliśmy się traktować jak grupa znajomych, rodzaj rodziny, która chce ze sobą miło spędzić czas. W innym wypadku siostry zapewne nie zgodziłyby się nas dopuścić do, być może dla nas banalnych, ale dla nich intymnych kwestii ich życia.

Czy mieliście pewne obszary, do których nie zostaliście dopuszczeni, czy obowiązywały was jakieś ograniczenia?

Od początku mieliśmy pewne rzeczy ustalone. Ja się bardzo cieszę, bo tego filmu w żaden sposób nie dotknęła cenzura. Montując film wiedziałem, że nie jest to coś, co mogłoby siostry urazić. Nie było absolutnie moim celem, by je urazić. Nie lubię taniego szokowania. Szanowaliśmy na tyle intymność sióstr, że nie wchodziliśmy do ich cel. Cela to jest łóżko, miednica z wodą, krzyż i Pismo Święte. Na początku chcieliśmy tam wejść, ale też na coś się ze sobą umówiliśmy i w końcu tego nie pokazaliśmy. Nigdy też nie epatowaliśmy bliskim podejściem do bohaterek, choćby w scenach modlitwy. To też wynikało z nas – nawet gdy nie dostawaliśmy ograniczeń to byliśmy pewni tego, czego nie pokażemy. Jesteś 20-kilkuletnim chłopakiem i widzisz niemoc ciała osoby 90-letniej, czasami też niemoc umysłu. I przeraża cię to, bo myślisz, że też kiedyś do tego etapu dojdziesz. To kwestia empatii.

Chciałem też odczarować jakiś stereotyp myślenia o klasztorze, że tam siedzą jakieś zamknięte mistyczki, które się tylko modlą i są jakieś nawiedzone. One w ogóle do tego nie zmierzały. To była najnormalniej w świecie siła prostoty i doświadczenia życiowego. Dało mi to materiał do rozmyślania o tym, gdzie ja jestem, czego ja chcę, czego się boję. Nie ukrywam, że tym filmem załatwiłem coś sam ze sobą. Zaakceptowałem swoje pochodzenie i przestałem się nie tyle go wstydzić, co przestało mnie to uwierać. Tu nie chodziło o wstyd, że pochodzę ze wsi – wręcz przeciwnie, ja się z tego ogromnie cieszę, tylko o ten hejt, o to, jak to wszystko mnie przytłoczyło. Poradziłem sobie z tym i jestem teraz z tego dumny. Akceptuję to.

Potrzebowałem czasu i dojrzałości, żeby to zobaczyć z innej perspektywy. Dla mnie w tym filmie to było najważniejsze – z jakiej perspektywy ja patrzę. Kim jest kamera, młodym chłopakiem? W ostatnim ujęciu – czy jest kimś ponad, jakimś Absolutem? Było to poszukiwanie filmowe i poszukiwanie siebie w tym wszystkim. Brzmi to naiwnie, ale nie umiem robić filmu bez robienia czegoś dla siebie. Siostry na pewno też wyciągnęły z tego doświadczenia coś dla siebie. Byliśmy dla nich swojego rodzaju atrakcją. Te wrota żelazne się otworzyły i wpadł tam świeży powiew. To była wspólna przygoda. I mnie i im ta wspólna praca otworzyła nowe ścieżki myślenia.

Film „Siostry” zrealizowano w PWSFTViT w Łodzi. Więcej o filmie: www.facebook.com/thesistersdoc.

Z Michałem Hytrosiem rozmawiała Marta Sikorska


23.07.2018