Rozmowa z Michałem Oleszczykiem

12 kwietnia rozpoczyna się 6. edycja Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Off Plus Camera. O programie tej imprezy rozmawiamy z rzecznikiem prasowym i laureatem Nagrody PISF Michałem Oleszczykiem.

 

PISF: Dlaczego zdecydował się pan na współpracę z festiwalem Off Plus Camera?

 

Michał Oleszczyk: Dostałem propozycję programowania tej imprezy, jeżdżenia po festiwalach, wybierania filmów, układania programu – myślę, że jest to praca, której nie da się odrzucić! Zależało mi na tym, żeby wykorzystać szansę tworzenia artystycznego kształtu festiwalu. Pełnię jednocześnie rolę rzecznika prasowego, czyli mam poczucie, że rzeczywiście te filmy, które wybieramy, przynosimy naszej publiczności. Filmy, które potem nie trafią często do polskiej dystrybucji są do obejrzenia w Krakowie.

 

Co nowego w tegorocznym programie?

 

Nowe sekcje to na przykład „Black American Cinema” – kino afroamerykańskie od lat siedemdziesiątych do dziewięćdziesiątych. Sekcja została zaprogramowana dla nas przez jednego z najlepszych amerykańskich krytyków filmowych, Odiego Hendersona, który przyjedzie do Krakowa i przedstawi te filmy. Od znanych w Polsce takich filmów jak „Chłopaki z sąsiedztwa”, czy „Jackie Brown” do bardzo nieznanych rzeczy z lat siedemdziesiątych, takich jak np. film „Claudine” nominowany do Oscara za rolę Diahnn Carroll. „Kino czasu kryzysu” to jest sekcja, w której są filmy prezentujące kryzys ekonomiczny na różne sposoby – od kina dokumentalnego do kina bardzo metaforycznego. „Kino spod ciemnej gwiazdy”, czyli kino kultowe. No i „Nowe kino włoskie”, w którym będzie prezentowanych 5 tytułów, mistrzów takich jak Bertolucci, jak i nowych zupełnie reżyserów.

 

Porozmawiajmy o Konkursie Polskich Filmów Fabularnych. Dlaczego wybraliście państwo akurat takie tytuły i które z tych filmów pan szczególnie poleca widzom festiwalu?

 

Na szczęście to są już filmy które często polskiej publiczności są znane, bo one w większości weszły już na ekrany. Szukamy tego, co jest w polskim kinie najbardziej uniwersalne, bo w jury zasiądą tylko zagraniczni jurorzy, więc to musi być kino, które przemawia takim językiem, który jest zrozumiały dla wszystkich, niezależnie od szerokości geograficznej. Są to filmy, które cenimy. Jest tam i świetny film Andrzeja Jakimowskiego „Imagine”, który będzie wchodził na ekrany w trakcie festiwalu; znakomity film Bodo Koxa „Dziewczyna z szafy”, który będzie miał premierę w czerwcu. Zaprezentujemy też filmy, które w polskich kinach miały dużą publiczność, jak np. „Baby Blues” czy „Jesteś Bogiem”.

 

Bardzo ciekawym pomysłem wydaje się ocenianie polskich filmów przez zagranicznych twórców, również aktorów. Kto w tym roku zasiądzie w jury?

 

W jury konkursu filmów polskich, tak jak zawsze, zagraniczni goście. Tym razem przewodniczyć będzie Melissa Leo, czyli oscarowa aktorka znana z filmu „Fighter”, będzie także Jeanne McCarthy, czyli szefowa castingów odpowiedzialna za odkrywanie takich gwiazd jak Kate Winslet czy Keira Knightley. Trzecim członkiem jury będzie aktor Brady Corbet.

 

Istotną nagrodą przyznawaną podczas Off Plus Camera jest nagroda jury FIPRESCI.

 

Nagroda FIPRESCI przyznawana jest przez członków Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych. Przynależność do tej rodziny festiwali, która ma tę nagrodę to jest tak naprawdę nobilitacja festiwalu, bo najważniejsze festiwale na świecie właśnie zapraszają członków FIPRESCI. I my zrobimy tak też w tym roku. Jako członek FIPRESCI sam miałem przyjemność uczestniczenia w takich obradach jury. To są jedne z najciekawszych nagród, bo rzeczywiście ludzie z bardzo różnych stron, ludzie którzy są absolutnymi pasjonatami kina, krytycy, filmoznawcy właśnie pojawiają się, aby ocenić filmy. Zawsze bardzo mnie interesuje ich werdykt, bo jest to werdykt prawdziwych koneserów, ludzi, którzy nie są z branży filmowej, nie są twórcami, tylko życie całe poświęcają, aby te filmy oceniać. My również będziemy mieć takie grono i już jestem ciekaw, kogo oni wybiorą.

 

Jakie filmy szczególnie poleca pan na tegorocznym Off Plus Camera?

 

Bardzo bliskie mi są wszystkie filmy konkursowe. Dużą słabość mam do filmu niemieckiego pt. „Dziwny mały kot”. To jest film być może inspirowany „Tangiem” Zbigniewa Rybczyńskiego. Muszę o to podczas festiwalu zapytać reżysera, jeszcze nie miałem okazji go poznać. Jest to film o tym, jak jedna rodzina przygotowuje się do kolacji i tyle – nie ma tam więcej fabuły. Natomiast realizacyjnie jest to perełka. Choreografia postaci w kadrze, dźwięki, to jak ci ludzie funkcjonują w przestrzeni ciasnego mieszkania – jest to wybitne kino.

 

Innym wartym polecenia filmem jest obraz autorstwa Shane’a Carrutha pt. „Upstream Color”. To połączenie love-story i science fiction, film nakręcony z nieprawdopodobnym wyczuciem wizualnym przez człowieka, który nie kończył nigdy szkoły filmowej, jest inżynierem komputerowym, ten film wyreżyserował, napisał, zagrał w nim, zmontował, napisał do niego muzykę i sam go dystrybuuje za własne pieniądze. Jest geniuszem kina i film ten uważam za pozycję obowiązkową. Polecam jednak cały konkurs. Bliską mi sekcją jest też „Black American Cinema”.

 

Jest pan laureatem Nagrody PISF. Czym dla pana jest ta nagroda, jak istotne jest nagradzanie polskich krytyków?

 

Uważam, że jest to wspaniała inicjatywa. Jest to jedna z nielicznych tego typu inicjatyw na świecie. Kiedy dostałem tą nagrodę, to moi amerykańscy koledzy mi zazdrościli, mówiąc że chcieliby, żeby w ich kraju była taka nagroda. Cieszę się, że Polski Instytut Sztuki Filmowej docenia działalność krytyczną. Krytyka jest częścią tego całego „ekosystemu” i docenienie pracy krytyków, którzy wbrew pozorom pracują ciężko, bo żeby być dobrym krytykiem trzeba naprawdę poświęcić się tej profesji. Docenienie tego jest bardzo cenne dla mnie tym bardziej, jako że nagrodę podzieliłem ex aequo z jednym z moich mistrzów, czyli z Rafałem Marszałkiem. To ogromny zaszczyt, że moja praca została doceniona.

 

Na jakie filmy polskie czeka taki krytyk i widz jak Michał Oleszczyk?

 

Ja cały czas czekam najbardziej na filmy, które łączą profesjonalizm w opowiadaniu historii z naszą lokalną rzeczywistością. Chciałbym, żeby u nas stało się to, co się stało w Rumunii, czyli twórcy, którzy opowiadają bardzo lokalne historie w sposób niesłychanie profesjonalny od strony technicznej, a jednocześnie taki, który sprawia, że te lokalne historie się stają uniwersalne. My mamy często problem z tym, że naszą historię traktujemy jako coś niemożliwego do opowiedzenia, że nikt tego nie zrozumie poza nami. To jest nieprawda, nasza historia jest skomplikowana, ale to nie znaczy, że nie ma na świecie narodów, których historia też jest skomplikowana. Chciałbym widzieć właśnie to – żeby bogactwo polskiej historii – i tej najnowszej, straszliwie pokiereszowanej, i tej dawnej pojawiło się na naszych ekranach. To się powoli dzieje, ale ja wciąż czekam na taki wielki film, który by to zrobił w takim stylu, że wyjechalibyśmy z Los Angeles z Oscarem.

 

Z Michałem Oleszczykiem rozmawiała Marta Sikorska

11.04.2013