Rozmowa z Pablo De Vita

Pablo De Vita. Fot. Elżbieta Kinowska
Pablo De Vita. Fot. Elżbieta Kinowska

 

Podczas 36. edycji Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, jeden z zagranicznych gości – argentyński dziennikarz i krytyk filmowy Pablo De Vita opowiedział nam o swojej fascynacji polskim kinem, podzielił się również  spostrzeżeniami dotyczącymi festiwalowych filmów i kreacji aktorskich.

 

PISF: Jak podobał się panu program tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni i ile filmów pan zobaczył?

 

Pablo De Vita: Nie znam poprzednich edycji festiwalu, jestem po raz pierwszy w Gdyni, natomiast wydaje mi się, że wybór filmów konkursowych jest bardzo spójny i na wysokim poziomie. Podoba mi się to, że mogę tu zarówno zobaczyć filmy uznanych reżyserów, jak i filmy debiutantów, którzy dopiero się rozwijają. Widzę, że idzie to w dobrym kierunku i strasznie mnie to cieszy jako wielbiciela polskiego kina. Muszę podkreślić, że reżyserzy, których podziwiałem od lat, jak Lech Majewski czy Jerzy Skolimowski są nadal w znakomitej formie. „Essential Killing” to jeden z najlepszych i najbardziej świeżych filmów jakie Skolimowski zrobił kiedykolwiek. Nie pamiętam dokładnie, ile widziałem filmów podczas gdyńskiego festiwalu, ale starałem się codziennie zobaczyć kilka, trochę się ich zebrało.

 

Jak zrodziło się pańskie zainteresowanie polskim filmem ?

 

Wydaje mi się, że musiałbym poddać się psychoanalizie, aby dokładnie dowiedzieć się, skąd pochodzi ta pasja (śmiech). Nie wiem dlaczego akurat zainteresowałem się polskim kinem, ale jest to we mnie od dziecka i zawsze to kino było obecne w moim życiu. Staram się kolekcjonować polskie filmy, niektóre np. „Popiół i diament”, który uważam za arcydzieło, mam nawet na kopii 35 mm. Od dziecka oglądałem polskie filmy w argentyńskich klubach filmowych i uważam, że nie można zdefiniować światowego kina bez znajomości kina polskiego. Kiedy tylko mam okazję obejrzeć polskie filmy i polecać je na świecie zawsze to robię. Historia polskiego kina jest bardzo bliska nam Argentyńczykom, szczególnie zaś krytykom filmowym. W czasie pierwszego festiwalu filmowego w Mar del Plata w 1959 roku, który został nota bene zorganizowany przez Stowarzyszenie Krytyków Kina, Jury przyznało Nagrodę Krytyków filmowi Andrzeja Munka „‘Eroica”, wybierając ten film ponad „Tam, gdzie rosną poziomki” Ingmara Bergmana. W kolejnych latach polskie kino często było wyróżniane. Włącznie z Krzysztofem Zanussim, który odbył tutaj swoją pierwszą podróż za ocean. Kilka lat temu towarzyszyłem mu przy okazji pokazu jego filmu „Persona non grata” i wśród zgromadzonej publiczności byli dystrybutorzy jego pierwszego filmu. Wspominali, oczarowani, że pewnego popołudnia w biurze w Buenos Aires, sekretarka nagle mówi  „Panowie, jest w recepcji pan o nazwisku Zanussi i chciałby panów poznać”. Dla nich nazwisko polskiego filmowca było niezwykle ważne i byli niezwykle wdzięczni, iż reżyser we własnej osobie przyjechał z Mar del Plata do Buenos Aires aby poznać dystrybutorów argentyńskich swojego pierwszego filmu.

 

Wspomniał pan o filmie „Popiół i diament”. Czy brał pan udział w masterclassie Andrzeja Wajdy i Janusza Morgensterna podczas festiwalu w Gdyni?

 

Mówiąc szczerze to było dla mnie niesamowite, że mogłem w Gdyni spotkać na ulicy i w salach kinowych wszystkich reżyserów, których uwielbiam: Wajdę, Zanussiego czy Agnieszkę Holland. Masterclass o który pani pyta jest najprawdopodobniej moim największym przeżyciem związanym z polskim kinem, ponieważ film, który widziałem wiele razy i znam go na pamięć został mi przybliżony przez samego reżysera. Jestem ogromnie zaskoczony poczuciem humoru i dystansem, jaki ma do siebie Andrzej Wajda, a przecież jego filmy są bardzo głębokie, poruszają poważne sprawy. Panująca w Gdyni atmosfera bardzo mi odpowiada. Mam porównanie chociażby z Berlinem, gdzie był prezentowany „Katyń” i pytania , które zadawali dziennikarze Wajdzie były oczywiście bardzo poważne, bo związane z tematem filmu, ale cała atmosfera była wręcz momentami nadęta, dziennikarze odseparowani od publiczności, nie podobało mi się to. O wiele bardziej lubię takie festiwale jak ten w Gdyni.

 

Jak podobają się panu filmy tegorocznego Konkursu Głównego jako znawcy polskiego kina?

 

Jeśli chodzi o młodych reżyserów, to odnoszę wrażenie, że bardzo duży wpływ mają na ich twórczość wszystkie nowoczesne technologie, nowe media. Widać to chociażby w filmie „Ki” Leszka Dawida, gdzie jest używana kamera z ręki, podobnie w filmie „Wymyk” Zglińskiego, który bardzo mi się podobał. Z drugiej strony jest to mieszanka nowych technologii z codziennymi, prostymi emocjami, jak chociażby w „Lęku wysokości” Konopki, gdzie jest opisana bardzo trudna relacja między ojcem i synem. Myślę, że w dobrą stronę idzie to mieszanie konwencji, sposobów filmowania. Jest interesujące, że polscy filmowcy nie ignorują tego, że świat się zmienia i jednocześnie zostają blisko człowieka, blisko emocji. Ciekawi mnie bardzo i jest to dla mnie wyjątkowe, że w kluczowych momentach w wielu filmach jest stosowana nowa technologia, co oznacza, że reżyser chce podkreślić wagę danego momentu w filmie.

 

Jestem również pod wielkim wrażeniem dwóch ról kobiecych: Romy Gąsiorowskiej w filmie „Ki” oraz Katarzyny Zawadzkiej w filmie Barbary Sass. Uważam, że filmy te nie istniałyby bez nich. Wspaniałe role. Katarzyna Zawadzka, której jest to pierwsza rola na dużym ekranie jest wielką aktorką. Z drugiej strony w „Essential Killing” jest Vincent Gallo, aktor z innej półki, z innego świata – jest totalny znak równości między znakomitością tych aktorskich kreacji. Dla mnie ważne jest też to, że w filmach takich jak „Czarny czwartek” jest nawiązanie do tego, co kiedyś się w Polsce działo, pokazywana jest historia i tło polityczne, czym zawsze się również interesowałem. Ciekawe jest opowiadanie o wydarzeniach historycznych z dzisiejszej perspektywy, gdy wyglądają one już nieco inaczej. Wydaje mi się, że takie filmy jak „Ki” czy „Italiani”, które dla mnie są gdzieś tam eksperymentami są dowodem na to, że nie tyle tworzy się w polskim kinie nowa fala, lecz mamy pewne continuum w wysokim poziomie sztuki filmowej, jaki zawsze polska kinematografia reprezentowała.

 

Które filmy festiwalowe mógłby pan polecić widzom z Argentyny?

 

Filmem znanym już w Argentynie jest „Essential Killing” i polecałem go odkąd pojawił się na festiwalu w Mar del Plata. Dawno w naszych kinach nie było filmu polskiego, mam nadzieję, że to się zmieni. Ciężko mi polecić jeden tytuł, bo uważam, że wszystkie filmy jakie tutaj widziałem są warte, aby nie tylko trafiły na festiwale, ale również do regularnej dystrybucji.

 

Jeśli chodzi o polskie kino, chciałbym jeszcze dodać kwestię aspektu historycznego. W latach 60-tych XX wieku w Buenos Aires, kino polskie było kinem tej samej wagi kulturowej co kino francuskie czy włoskie. W tamtych czasach, w latach 60-tych i 70-tych istniały liczne sale kinowe, w których wyświetlano w retrospektywach różne ówczesne polskie filmy. W słynnym wówczas kinie Kosmos, w Buenos Aires, wyświetlano wyłącznie filmy z tzw. bloku sowieckiego, ale co warto podkreślić, wyświetlano głównie filmy, które nie były propagandą komunistyczną. A więc gdy w ZSRR zamykano sale kinowe przed filmami Tarkowskiego, w Buenos Aires odnosił on wielki sukces. 10 lat wcześniej w kinie Lorraine organizowano retrospektywy kina neorealizmu, nowej fali oraz kina polskiego. I tak poznaliśmy mnóstwo nazwisk polskich reżyserów, które do dzisiaj nie tylko doskonale pamiętamy ale i niestety fatalnie wymawiamy w języku hiszpańskim.

 

Rozmawiała Marta Sikorska. Tłumaczenie Małgorzata Janczak.

 

Pablo De Vita
Współpracownik dziennika „La Nacion” (dodatek kulturalny) oraz licznych tygodników argentyńskich. Był członkiem Jury FIPRESCI na festiwalu Mar del Plata oraz BAFICI, pisał relacje z festiwali w Maladze, Wenecji oraz Berlinie. Jest członkiem Rady Głównej Stowarzyszenia Argentyńskich Krytyków Filmowych.

27.06.2011