Rozmowa z Piotrem Bernasiem

Piotr Bernaś. Fot. Łukasz  Żal

Piotr Bernaś. Fot. Łukasz  Żal

 

Podczas tegorocznego Krakowskiego Festiwalu Filmowego Nagrodę Europejskiej Akademii Filmowej (EFA) dla Najlepszego Filmu Europejskiego, a tym samym nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej w  kategorii Filmu Krótkometrażowego otrzymał obraz „Paparazzi’, który opisuje kulisy budzącego emocje i powszechnie krytykowanego zawodu. Rozmawiamy z reżyserem, Piotrem Bernasiem.

 

PISF: Do pełnego zrozumienia 'Paparazzi’ wydaje się niezbędna znajomość Twojego życiorysu. Czy możesz powiedzieć, czym się zajmowałeś zanim przystąpiłeś do realizacji swojego debiutu.

 

Piotr Bernaś: Nie wiem, czy zrozumienie 'Paparazzi’ jest bardziej kwestią znajomości mojego życiorysu czy zdawania sobie sprawy z rzeczywistości medialnej, w jakiej funkcjonujemy. Mi ze względu na doświadczenie medialne na pewno było łatwiej dostrzegać pewne rzeczy, nad którymi ludzie często się nie zastanawiają.

 

Byłeś fotoreporterem.

 

Tak, skończyłem szkołę fotoreportażu tzw. Laboratorium Reportażu, gdzie na bazie wielkich fotografów tj. Henri Cartier-Bresson, Eugene Smith uczono mnie wielkiego, klasycznego fotoreportażu, który dla mnie wtedy był zastępstwem tego, czego szukałem w życiu, czyli filmu. Po maturze doszedłem do wniosku, że filmem raczej nie będę mógł się nigdy zająć i okazało się, że fotoreportaż jest pewnym substytutem, bo buduje opowieść o człowieku w zdjęciach. Po skończeniu szkoły pojawił się problem zaistnienia na rynku pracy. Początki nie były łatwe, ale w pewnym momencie udało się i dostałem angaż w Gazecie Wyborczej. Wtedy wydawało mi się, że to miejsce to absolutny szczyt, Himalaje, że przychodzę gdzieś, gdzie będę mógł się realizować i w dodatku z tego żyć. Minął pierwszy rok, drugi, trzeci. Moje marzenia w jakiś sposób się spełniały, ale zacząłem też dostrzegać pewne mankamenty, które nasiliły się w momencie, kiedy prasa i media powoli przestawały myśleć o swej dziennikarskiej misji bardziej koncentrując się na komercji. Na rynek weszły Super Ekspress i Fakt i nagle część kolegów, która narzekała na zarobki w Gazecie Wyborczej odeszła do Faktu. Reszta z nas oczywiście nie traktowała tego poważnie, ale z czasem okazało się, że zmiany dotyczą też Gazety – spadła nie tylko jakość druku, ale również jakość przekazu. Niby nie konkurowaliśmy z Super Ekspressem, a jednak zaczynało się szukanie sensacji. Ja dosyć szybko zacząłem być wysyłany w miejsca szczególne. Byłem dwa razy w Iraku, byłem w Gruzji, jeździłem na tereny dotknięte kataklizmami.

 

Byłeś zresztą wielokrotnie nagradzany za fotoreportaże z tych miejsc.

 

Tak. Otrzymywałem nagrody, natomiast w pewnym momencie zacząłem też mieć wrażenie, że kiedy gdzieś wyjeżdżam, mniej liczy się mój bohater, człowiek z drugiej strony, a bardziej liczy się to, że ja tam jestem, że udało mi się dotrzeć i że jest news. No bo czym jest trzęsienie ziemi? Trzeba pojechać sfotografować zrujnowane miasto. Przeżyłem wtedy ten piekielny dylemat: Jak fotografować śmierć? Czy w ogóle ją fotografować? W szkole uczono mnie, że jest to temat tabu i ja w to do tej pory wierzę.

 

Nagrody fotograficzne były zawsze fantastyczne, ale to się rozgrywało w środowisku kolegów. W świecie fotograficznym byłem znany i ceniony, ale nie taki był mój cel. Wierzyłem, że po obejrzeniu moich zdjęć, czytelnik następnego dnia może troszeczkę inaczej kawę będzie pił, inaczej będzie na świat patrzył. Może to jest naiwne, ale zajmuję się dokumentem i zajmowałem się fotografią, bo czułem, że to czemuś służy, że nie chodzi tylko o podbicie sprzedawalności gazety.

 

Wykonujesz dalej ten zawód?

 

Nie.

 

W zrobionym w 2008 roku dla Przeglądu Powszechnego wywiadzie pt. „Ocalić szlachetność” wypowiedziałeś takie słowa: Świat się bardzo zmienia. Ważne, byśmy my się nie zmieniali, ale ten świat dookoła jest na tyle pazerny i brutalny, że często jesteśmy zbyt słabi, by się nie zmienić. W tym kontekście bohater Twojego filmu, Przemek, okazuje się po prostu człowiekiem słabym. On ma o sobie jednak inne mniemanie, jego działaniami kieruje podejście atakujące, wszystko traktuje jak walkę. Jest totalnym zaprzeczeniem wyznawanych przez Ciebie wartości. Zdjęcia polegały głównie na tym, że byłeś z nim zamknięty w ciasnej przestrzeni samochodu. Ostra konfrontacja była chyba nieunikniona?

 

Tak.  Zawsze chcę celowo wchodzić w bardzo intymny, bliski kontakt z moim bohaterem. Tym razem postanowiłem zmierzyć się z postacią negatywną. Wszyscy moi wcześniejsi bohaterowie, o których robiłem historie mnie urzekali i praca z nimi była łatwiejsza. Przemek mnie wręcz odrzucał. Odrzucał na początku. Zastanawiałem się, czy jestem w stanie zrobić film o człowieku, którego na „dzień dobry” nie lubiłem.

 

Zachowując przy tym bezstronność.

 

Właśnie. O to chodziło. Musiałem w tym wszystkim zmierzyć się z samym sobą i własnymi uprzedzeniami. Chciałem zmierzyć się z moim negatywem, ale też chciałem zobaczyć i zrozumieć, jak funkcjonuje ten człowiek, który stoi na przeciwległym biegunie. Który z nas jest słabszy? Zależy, w jakich kategoriach się na to spojrzy. Jeśli chodzi o funkcjonowanie w świecie, to moim zdaniem Przemek się do tego świata bardziej przystosował, łatwiej się z nim zasymilował. Dzisiaj świat wymaga bycia myśliwym i Przemek jest idealnym współczesnym drapieżnikiem, podczas gdy ja raczej jestem mamutem, który będzie wymierał. Skoro Przemek stał się tym drapieżnikiem, to ja chciałem sobie zadać pytanie, czy jest cena, którą za to płaci. Czy on na tym na pewno wygrywa? Czy my wygrywamy na postępie cywilizacyjnym, pośpiechu, raptowności? Te pytania chciałem zadać w filmie.

 

Jest jeszcze inna rzecz. Ja wierzę w ludzi i w to, że u podstawy swojej natury są dobrzy i niewinni. Jeśli chodzi o mojego bohatera to od samego początku chciałem wierzyć, że znajdę w nim rzeczy, które pomogą mi, jeśli nie polubić, to przynajmniej go zrozumieć. Wydaje mi się, że Przemek pomimo tego całego syfu, w jakim siedzi, zachował jednak jakieś okruchy człowieczeństwa. Te okruchy są dla niego niewygodne i jeśli o nich myśli, to sprawiają mu one ból.  A to, że czuje ten ból robi z niego istotę ludzką, istotę, która odczuwa.

 

Wydaje mi się, że człowiek nie jest w stanie do końca stać się zły. Tak samo jak nigdy nie jest idealnie dobry. Fascynuje mnie to zmaganie się między dobrem i złem. Dla mnie Przemek jest bohaterem, w którego ja wierzę. Wierzę, że on któregoś dnia powstanie i będzie chciał się zmienić. Nie wiem czy mu się uda, ale będzie chciał. Ważny jest ten wysiłek.

 

Chciałeś też spojrzeć na niego nie tylko przez pryzmat jego zawodu i może znaleźć w nim takie cechy, których on sam nie widzi, dać mu inne spojrzenie na siebie samego.

 

Myślę, że Przemek wykonując swoją profesję, na co dzień się po prostu nie zastanawia. Ja chciałem tego człowieka nieco wyhamować, żeby dać mu okazję do refleksji. Żeby mogło dojść do naszej bardziej otwartej rozmowy – filmie jest to ta scena w lesie – musiało minąć około 8 miesięcy docierania się, poznawania bohatera. Musiałem psychicznie nie tylko przygotować Przemka, również siebie.

 

Po pierwszej projekcji filmu Przemek był wstrząśnięty, ale też zdeterminowany, że chce się zmienić, że chce spróbować.

 

Operator Łukasz Żal powiedział, że Przemek pierwszą projekcję skomentował słowami: No taki k… jestem. Nie rokuje to raczej żadnych zmian.

 

Tak było. Tylko, że Przemek wypowiedział to w specyficznej intonacji. Był zdruzgotany. To jest tak, że oglądasz siebie każdego dnia w lustrze i się sobie podobasz. Któregoś dnia wstajesz i patrzysz w to lustro i mówisz sobie: Nie, ja taki nie chcę być. To była mniej więcej taka reakcja. W tych słowach było więcej żalu, niż pogodzenia się ze stanem rzeczy.

 

Osobą, której reakcja najbardziej mnie jednak zaskoczyła, była żona Przemka, która zadzwoniła do mnie i podziękowała mi za ten film. Wydawało mi się, że to będzie najbardziej bolesne właśnie dla niej. Tymczasem ona chyba zobaczyła, że udało mi się w filmie pokazać tę inną stronę jej męża. Stronę, którą ona zna, a którą Przemek bardzo głęboko chowa.

 

Z Twojego filmu wynika, że to jest człowiek, który nie ma swojego życia i który obraca się w świecie podzielonym na części, sfragmentaryzowanym, bo szukając pożywki dla mas, chce zrobić zdjęcie, które żyje jeden dzień i kiedy zaczyna się nowy dzień, musi szukać kolejnego zdjęcia. Nie ma tam ciągłości.

 

To jest człowiek, który się też bardzo pogubił, tzn. on w pewnym momencie zaczął być tak uwarunkowany i uzależniony od napięcia, od adrenaliny, że przestawał zauważać inne rzeczy. Bardzo trudno jest mu zwolnić. On cały coś zbliża się do jakiś granic i przekracza je. Jest w tym jakiś masochizm. Ktoś mi kiedyś zarzucił, że zrobiłem film promujący zawód paparazzi. Kto po obejrzeniu tego filmu chciałby taki zawód uprawiać? Życie Przemka sfotografowane w tym filmie nie jest apetyczne. Ono jest jedną wielką pogonią za czymś, co nie ma de facto żadnej wartości poza tą, że ktoś za te zdjęcia płaci. Przemek traci na tym życie prywatne, spokój i przede wszystkim poczucie siebie. On staje się tylko i wyłącznie mechanizmem. Tak jak on to kiedyś powiedział: „Ja jestem cynglem, spustem, pistoletem”.

 

A jak myślisz, dlaczego Przemek się zgodził na ten film.

 

Przemek nie zgodził się od razu. Ja przed pierwszym spotkaniem zastanawiałem się, jak go przekonać i doszedłem do wniosku, że jeśli mogę go w jakikolwiek sposób przekonać, to tylko szczerością. Powiedziałem mu, że chcę zrobić film o naszej rzeczywistości medialnej, o tym, czym my się na co dzień karmimy. Powiedziałem mu też, że uczestniczy w pewnej gierce, w której całe odium tego zła jest zrzucane właśnie na takich jak on, tych, co polują i że, moim zdaniem, stron tego całego układu jest trochę więcej. Są media, które na tym korzystają i są czytelnicy, którzy tego rodzaju zdjęć oczekują. Są też wreszcie gwiazdy, które czasami wykorzystują tę swoją chwilę sławy.

 

Cały ekosystem.

 

Cały ekosystem, tak. Myślę, że ta moja obserwacja była bliska jego spostrzeżeniom. Przemek jest jedynym polskim paparazzo, który zdecydował się otwarcie mówić o tym, kim jest. Pojawiał się zresztą dosyć często w mediach. 

 

Mówiłeś o tym, że niektórzy uważają, że Ty swoim filmem promujesz zawód paparazzi. Różne są też reakcje na poszczególne fragmenty tego filmu. Scena, kiedy Przemek dowiaduje się o katastrofie samolotu w Smoleńsku i która miała pokazać tą lepszą stronę Przemka, przez Bożenę Janicką została odczytana tak: I oto super-wiadomość, super-temat: katastrofa smoleńska. Ale w redakcji mówią mu, że na miejscu już są fotografowie; wygląda na to, że nie byłby tam mile widziany. Okazał zrozumienie: „Tak, to byłoby przegięcie pały”. Fotografowanie ludzi pod krzyżem też uznaje następnie za niewłaściwe. Wygłasza dłuższą gadkę, że nie chce tego robić – i nagle na widok mijającego ich samochodu przerywa w pół zdania, wydaje okrzyk: „O, Jarek jedzie!” – i dodaje gazu.

 

Dla mnie cała analiza pani Bożeny jest dużym uproszczeniem i wynika raczej z określonego, dość jednoznacznego światopoglądu. Nie neguję tego, że niektórzy mogą ten film tak odbierać.  Mają do tego prawo. Ja na natomiast w moim filmie jestem daleki od uproszczeń i łatwych kategoryzacji. Nie chcę jednoznacznie nakreślić bohatera. Chcę, żeby Przemek był w pewnym sensie niewygodny, żeby widz sam miał prawo podjąć decyzję czy bardziej go lubić czy nie, czy dać mu szansę, czy zamknąć przed nim drzwi.

 

Osobiście dla mnie człowiek jest istotą skomplikowaną, która ma taki sam potencjał do czynienia dobra, jak i zła. Dlatego nie stawiam kropek, a już w szczególności nie przy temacie egzystencji dzisiaj i kruchej natury ludzkiej. Rozumiem jednak, że niektórzy potrzebują kropek i jednoznacznych stwierdzeń czy opinii, to dużo mniej komplikuje ich postrzeganie świata i wprowadza jasny podział na czarne i białe.

 

Cieszę się, że film wywołuje takie emocje, że drażni. Wydaje mi się, że tylko drażniąc widza, powodując, że po wyjściu z kina coś w nim będzie zgrzytało, możemy osiągnąć to, że człowiek dziś na chwilę się zatrzyma i zastanowi. Łatwo jest potępiać, wskazywać na Przemka i mówić: „To jest ten winny”. Ja nie mówię, że on nie jest winny, ale spójrzmy też na samych siebie i na to czy sami nie mamy wpływu na ten system, czy sami nie tworzymy obecnej rzeczywistości medialnej.

 

To zostało też przez Ciebie w filmie skomentowane w scenie pod Pałacem Prezydenckim, gdzie jedna z postaci najpierw żarliwie się modli, a potem w końcu sama sięga po aparat.

 

Tak. To jest specyfika dzisiejszych czasów. Każdy ma aparat. Fotografujemy wszystko, ale często nie zastanawiamy się, jaki jest cel tego fotografowania. Wydaje mi się, że idziemy tropem zaspokojenia własnej ciekawości, ale nie idziemy krok dalej. Nie zdobywamy się na refleksyjność. Nastały czasy wszechobecnych aparatów, internetu, kamer i natłoku obrazów i informacji, który staje się po prostu totalnie bezrefleksyjny, staje się tylko i wyłącznie ilustracją, a my jesteśmy niemymi odbiorcami, którzy tak się kiwają i patrzą, ale nie za bardzo rozumieją, co się do nich mówi. 

 

Czy byłeś zaskoczony otrzymaniem nagrody na festiwalu krakowskim? Ciekawe było już to, że film został zakwalifikowany zarówno do konkursu polskiego, jak i międzynarodowego.

 

Byłem zaskoczony otrzymaniem takiej nagrody. Miałem przekonanie, że mój film może być w jakiś sposób kontrowersyjny, niewygodny. Po pierwszych pokazach zauważyłem, że ludzie bardzo żywiołowo na niego reagują. Przy robieniu filmu bardziej istotne było dla mnie to, żeby zmuszał widza do myślenia, niż żeby się podobał. Ta nagroda jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem, otwiera drogę na szersze wody dla tego filmu. Cieszę się przede wszystkim dlatego, że zobaczy go kilka tysięcy widzów w Europie, a nie jedynie tysiąc czy dwa w Polsce.

 

Czy masz już w głowie następny projekt? Nad czym obecnie pracujesz?

 

Temat jest równie kontrowersyjny, może nawet bardziej. Żeby nie zdradzić wszystkiego użyję metafory Przemka, który określa siebie, jako tego, który sprzedaje bilety na arenę. W następnym projekcie będę chciał się przyjrzeć, kim są ci rzucani na pożarcie lwom, czyli wchodzę na arenę i interesuje mnie sama arena. Będzie to historia o człowieku, który staje się towarem i oddaje siebie, jako towar. W pewnym sensie dalsza część opowieści o dzisiejszym świecie.

 

Rozmawiała Kalina Cybulska

28.07.2011