Rozmowa z Raoulem Servais

Raoul Servais

Raoul Servais. Fot. Marcin Kułakowski, PISF

 

Z Raoulem Servais rozmawia Dominika Kaszuba

 

-Przyjechał Pan do Krakowa w charakterze Honorowego Prezydenta ASIFA.

-Tak, ale fakt, że zostałem Prezydentem Honorowym ASIFA był dla mnie sporym zaskoczeniem. Myślę, że stało się tak dlatego, że po pierwsze przez dziewięć lat byłem faktycznym prezydentem ASIFA, po drugie – jestem najprawdopodobniej najstarszym członkiem tego Stowarzyszenia.

-Jaka jest obecnie Pańska rola?

-Jako Prezydent Honorowy podróżuję i opowiadam o ASIFA, które istnieje już od 50 lat. Tak jak to robię teraz. Niedawno byłem w Hiroszimie w Japonii. W ubiegłym miesiącu zawitałem do Paryża.

-A czym właściwie jest ASIFA?

-Jeszcze pół wieku temu twórcy animacji z całego świata nie utrzymywali ze sobą kontaktu. Nie znali się. 50 lat temu w czasie festiwalu w Cannes odbył się pokaz specjalny, na którym pokazano animacje. Przy tej okazji w Cannes spotkało się kilku ważnych twórców animacji.  Podjęli wówczas decyzję o utworzeniu festiwalu animacji w Annecy i założeniu stowarzyszenia twórców animacji. Głównym cele stowarzyszenia było podtrzymywanie kontaktów zawodowych. Kiedy przebywałem w Paryżu przeczytałem w gazecie o utworzeniu ASIFA. Zdecydowałem, że chcę być członkiem Stowarzyszenia. Dzięki temu nawiązałem kontakty z wieloma twórcami z całego świata. A dziś, gdy jedziesz do kraju, którego nie znasz, możesz zgłosić się mieszkającego tam członka ASIFA. Otrzymasz pomoc, informację. Często zostaniesz oprowadzony po mieście. Ponadto wydajemy gazetę, coś więcej niż gazetę, wydawnictwo, w którym opisujemy wszystkie aktywności twórców animacji i Stowarzyszenia.

-Kto wpadł na pomysł ogłoszenia plebiscytu na 50 najlepszych animacji?

-Idea plebiscytu powstała tutaj, w Krakowie, wśród osób związanych z festiwalem „Etiuda&Anima”. To był bardzo, bardzo dobry pomysł. Z miejsca podbił serca członków ASIFA. Wiem, że było to niezwykle skomplikowane przedsięwzięcie. Trzeba było zebrać 25 ekspertów, w większości krytyków filmowych, z całego świata. To była długa i skomplikowana procedura. „Etiudzie&Animie” to się udało. Kiedy zobaczyłem rezultaty, pomyślałem, że podjęto bardzo dobrą decyzję.

-Pański film „Harpia” zajął 6. miejsce…

-Tak! Byłem bardzo zaskoczony i szczęśliwy, gdy zobaczyłem, że mój film znalazł się wśród tak wybitnych dzieł.

-To jedyny film belgijski, jaki jest tego powód?

-Być może belgijskie filmy animowane nie są tak popularne w porównaniu z innymi dziedzinami działalności belgijskich artystów. To pewnie główny powód. Poza tym myśląc o moim pokoleniu widzę, że jestem jedynym animatorem, który systematycznie tworzył filmy autorskie, a nie prace komercyjne. To było trudne, bo na pracach artystycznych się nie zarabia, ale robiłem moje (śmiech).

-Premiera pańskiego ostatniego filmu odbyła się siedem lat temu. Czy możemy oczekiwać nowego?

-Tak, przygotowuję się do nowego filmu. Będzie to krótki film, nowela, która stanie się częścią filmu pełnometrażowego. Jestem jednym z jedenastu twórców zaproszonych w współpracy przez francuskich producentów.

-Jest Pan znany z wymyślania nowych technik animacji, czy więc w przypadku nowego dzieła również czymś nas Pan zaskoczy?

-Muszę wymyślać nowe techniki. Nie dlatego, że lubię być wynalazcą (śmiech), ale dlatego, że potrzebuję techniki, która pozwoli mi przenieść live action do animacji. Taki system istnieje, lecz jest bardzo drogi. Nie stać mnie, by zapłacić za wykorzystanie go w moich filmach

-„Harpia” była jednym z pierwszych filmów, w których wykorzystał Pan mieszaną technikę.

-„Harpia” była pierwszym filmem. W tamtych czasach nie istniały komputery. Czy też nie były wykorzystywane przez twórców filmowych.

-W Pana filmach, m.in. w „Harpii” widoczny jest wpływ sztuki belgijskiej, na przykład malarstwo Paula Dalvaux. Istnieje też zdjęcie, na którym stoi pan przy René Magritte. Jak doszło do waszego spotkania?

-Przede wszystkim, kiedy byłem młody nie było szkół, w których uczono sztuki animacji filmowej. Studiowałem w zwyczajnej akademii sztuk pięknych. Specjalizowałem się w malarstwie ściennym. Ponieważ René Margitte nie potrafił malować na wielkich powierzchniach, zostałem poproszony o przeniesienie jednego z jego obrazów na ścianę. Przez krótki czas pracowaliśmy razem. 

-Jak Pan sądzi, dlaczego prace malarskie, zwłaszcza dzieła surrealistów mają tak duży wpływ na sztukę animacji?

-W Belgii surrealizm cieszył się ogromnym poważaniem. Nie tylko w malarstwie, ale także w literaturze. Artyści tacy jak Magritte czy Delvaux w naturalny sposób wpłynęli na mnie. Zrealizowałem zresztą film, który był rodzajem hołdu dla Delvaux. Użyłem jego obrazów do nakręcenia animacji. Ważna jest również cała tradycja fantastyki, być może dostrzegalna także w  Polsce. Tradycja, która narodziła się już w średniowieczu. Na terenie dzisiejszej Belgii pracowali wówczas flamandzcy malarze tworzący w obrazach fantastyczne światy. Później, w XIX wieku powstał nurt malarstwa symbolistycznego. Artyści tego nurtu byli bardzo tajemniczy. A potem nastał czas surrealizmu i realizmu magicznego. Tak więc istnieje długa tradycja fantastyki w malarstwie, literaturze czy wreszcie w filmie.

-Wracając do plebiscytu „ASIFA 50 na 50”. Dlaczego na liście znalazło się tak niewiele filmów, które powstały w XXI wieku?

-To dobre pytanie. Myślę, że jest kilka powodów. Po pierwsze w czasach, gdy nie używało się komputerów, artyści musieli wymyślić cały system, który umożliwi im stworzenie nowych rodzajów animacji. Musieli więcej główkować, więcej pracować z wyobraźnią. Teraz, w epoce komputerów, wszyscy używają tego samego narzędzia. Po drugie, współcześni artyści mają mniej problemów, niż artyści pracujący kilkadziesiąt lat temu. Moje pokolenie przeżyło wojnę, okupację, nazistów. Żyliśmy w ciężkich czasach, co motywowało nas do większej aktywności.
Kolejnym powodem może być fakt, że większość ekspertów, krytyków filmowych, którzy tworzyli plebiscyt, oceniają dzieła według czasu ich powstania. Na przykład młody, żyjący w epoce komputerów krytyk widząc jakąś animację może pomyśleć „ten film nie jest taki genialny, to można bez problemu zrobić w komputerze”.  Natomiast krytycy, którzy pamiętają czasy powstania danego dzieła, widzieli je w tamtym czasie, zdają sobie sprawę z tego, jak ciężko było zrealizować film bez pomocy zaawansowanej techniki i technologii komputerowej.

-A internet jest błogosławieństwem czy przekleństwem twórców animacji?

-Nie wiem, bo nie mam! (śmiech) Wiem, że to może głupio zabrzmieć. Dostaję dużo listów, a ponieważ jestem uprzejmym człowiekiem, na każdy odpowiadam, co zajmuje dużo czasu. Gdybym miał internet, pewnie dostawałbym znacznie więcej pytań z całego świata. Wolę więc z niego nie korzystać.

-Pytam dlatego, że przygotowując się do naszego spotkania obejrzałam w internecie Pańskie filmy.

-O tak?! W takim razie ktoś mnie okradł, bo nie dostałem za to pieniędzy! (śmiech)

-No właśnie, muzycy często skarżą się, że przez pirackie nagrania krążące w sieci, znacznie mniej osób kupuje legalne płyty.

-My też jesteśmy okradani. Dwa miesiące temu znajomy przyjechał z Chin. Przywiózł stamtąd DVD z moimi filmami. Nie widziałem, że były sprzedawane w Chinach! To kradzież! Potem usłyszałem, że wszystkie moje filmy były pokazywane w bibliotekach w Australii. Nigdy nie sprzedawałem praw do wykorzystania moich filmów w Australii! I tak dalej, i tak dalej. Jesteśmy tak bardzo okradani, że aż trudno w to uwierzyć. Powinienem w tym miejscu zaznaczyć, że nigdy nie utrzymywałem się ze swoich filmów. Nie robiłem filmów dla pieniędzy, tylko dlatego, że chciałem wyrazić siebie. To wszystko. Aby się utrzymać robiłem inne rzeczy, między innymi uczyłem.

-Jaka jest najważniejsze lekcja, którą udzielił pan studentom? 

-Zawsze im powtarzałem: twórzcie z pasją, starajcie się wyrazić swoje własne trudności i przeżycia. I bardzo proszę, nie kopiujcie moich prac! (śmiech)

Rozmawiała Dominika Kaszuba

23.11.2010