Rozmowa z Ilją Kazankowem

Ilja Kazankow

Ilja Kazankow z tłumaczką. Fot. Marcin Kułakowski, PISF

 

W ramach 4. Festiwalu Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską” 9 listopada odbyło się spotkanie z przedstawicielami dwóch szkół filmowych: warszawskiej Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy i moskiewskiej uczelni filmowej WGIK (Wszechzwiązkowego Państwowego Instytutu Kinematografii).

 

Zebranych w kawiarni Nowy Wspaniały Świat gości powitała dyrektor „Sputnika” Małgorzata Szlagowska-Skulska. Zapowiadając uczestników debaty wspomniała, iż przez cały okres trwania festiwalu klub NWS będzie miejscem prezentacji etiud zrealizowanych przez studentów WGIK-u. W tym miejscu będą również prezentowane krótkie metraże w ramach projektu „Kinopociąg”, zrealizowane podczas podróży grup filmowców koleją transsyberyjską.

 

Uczestnicy wtorkowego spotkania mogli obejrzeć etiudy autorstwa twórców z obu szkół: „Oj Boże, drogi Boże” Julii Popławskiej, fragment „Street Feeling” Kristoffera Karlssona Rusa ze Szkoły Wajdy oraz film dyplomowy „Mama” absolwenta WGIK-u Ilji Kazankowa. Po projekcji rozmawiano o metodach pracy w obu szkołach, twórcy zdradzili także, jakie inspiracje stały za zrealizowanymi projektami i opowiedzieli o ich prezentowaniu na międzynarodowych festiwalach.

 

Po spotkaniu rozmawialiśmy z Ilją Kazankowem.

 

PISF: Co zdecydowało o tym, że wybrał pan studia we WGIK-u?

 

Ilja Kazankow: To najlepsza szkoła filmowa w Rosji. Nie miałem żadnych wątpliwości, wybrałem ją mimo tego, iż mieści się w Moskwie a ja pochodzę z Petersburga. Tylko tam zdawałem i tylko tam chciałem się dostać.

 

Nie był pan przytłoczony faktem, iż jest to jedna z najbardziej znanych szkół, niezwykle ważna dla historii kina?

 

Kiedy do niej zdawałem, po prostu nie wiedziałem, że jest ona tak znana – stąd nie było tremy.

 

Jak wyglądała nauka w tej szkole? Rozumiem, że rozpoczynający szkołę studenci nie mają za sobą żadnego przygotowania filmowego?

 

Nie mogłoby się tak stać, że bez żadnego przygotowania rozpoczyna się te studia. Jest bardzo trudno dostać się do szkoły, trzeba przejść przez konkurs i kilka etapów. Profesjonalizmu natomiast uczymy się rzeczywiście w trakcie, mamy około 40 różnych ćwiczeń. Oczywiście nie ma kina bez opowieści, bez książki, bez prozy. Z reguły to też jest część nauki – przenoszenie literatury na obraz, na kino.

 

Jak wygląda egzamin wstępny? Ile osób dostaje się na rok? Czy trzeba przygotować teczkę z pracami?

 

Nie idzie się tam z gotowymi filmami czy projektami. Do egzaminatora odpowiadającego za dany nabór trafiają najpierw nasze prace pisemne: otrzymujemy pięć różnych tematów np. zdarzenie z życia – w tej chwili nie przypominam sobie wszystkich, ale przygotowuje się je w formie pisemnej i mistrz ocenia, czy są w tym tematy na film i czy te historie można zekranizować. Trudno jest podać liczbę zdających kandydatów, tam próbuje się dostać cała Rosja. Wszyscy mogą zdawać i z reguły jest w szkole pokój pełen teczek z pomysłami na filmy, z tą częścią pisemną. Potem już od egzaminatora zależy, ile osób zostanie przyjętych – z reguły jest to dziewięć osób. Jeśli się przeszło ten pierwszy etap to następny jest trzyczęściowy egzamin, częściowo ustny. Losuje się kartkę – może być na niej np. napisane „po egzaminie”. Trzeba wymyślić do tego historię i rozrysować ją na kilka kadrów. To pierwsza część.

 

W części drugiej wszyscy siadają w wielkiej sali, gdzie wisi tablica i na niej napisane są tematy, które trzeba będzie opisać. W moim przypadku tematami były: strach, upał i pościg. Należało opisać swoje uczucia wewnętrzne a także to, co dzieje się na zewnątrz w danym momencie. Trzecia część to indywidualna rozmowa z mistrzem, coś przypominającego część pierwszą. Tutaj rozmawiamy na temat tego, co wcześniej napisaliśmy w drugim etapie. I ponownie z zestawu przypadkowych słów należy stworzyć historię. Po trzecim etapie jest standardowy ustny egzamin z historii i literatury.

 

Jakie zajęcia podczas studiów były dla pana najciekawsze?

 

Praca z aktorami była wspaniałym przeżyciem, ale najważniejsze było to, że można od podstaw stworzyć swój świat. W zależności od tego, jaką metodę pracy z aktorami, z operatorem się podejmie tworzy się inną perspektywę, to jest fantastyczne. Można, poznając tajniki ich pracy, wpływać na konstruowanie nowych światów. Podstawą jest dobra historia, musi być dobry scenariusz. Dopiero potem najważniejsza po pracy reżysera jest praca operatora, który pomaga stworzyć ten świat.

 

Czy sami piszecie scenariusze w szkole? Czy jako reżyser uczył się pan sztuki scenariopisarskiej?

 

Tak, mam doświadczenie z pisaniem scenariuszy, piszę sam i nawet dostaję za to nagrody, co może świadczyć o tym, że nie robię tego najgorzej. Jednak robię to z przymusu, dlatego że do tej pory nie spotkałem osoby, z którą nawiązałbym nić porozumienia, kogoś, kto oddałby dobrze moje wyobrażenia. Muszę więc pisać sam. W szkole powiedziano mi, że mam do tego dryg, jestem jednak zbyt leniwy i zmuszam się do tego.

 

Czy w szkole uczył się pan o adaptacjach, o przerabianiu literatury, zwłaszcza współczesnej, na kino? W polskich szkołach filmowych brakuje tego typu zajęć. Kiedyś polskie kino słynęło z adaptacji, dziś w kinie najważniejszy jest producent i pieniądze.

 

W Rosji jest identycznie, jeśli chodzi o pieniądze i funkcję producenta. Oczywiście, w szkole mamy zajęcia, na których dyskutujemy o literaturze, tak współczesnej jak i klasycznej. Jednak nie mamy ćwiczeń, podczas których moglibyśmy się wprawiać w robieniu adaptacji. Nie ma też obowiązkowych zajęć z realizacji etiud na podstawie literatury. Dużo osób w szkole lubi zajęcia o literaturze, jeśli jednak chcą robić adaptacje to sięgają raczej do klasyki, na przykład tekstów Wasilija Szukszyna. Niewielu ma ochotę na przekładanie na film tekstów współczesnych.

 

Jak długo trwała realizacja pana filmu dyplomowego „Mama”?

 

Długo zabrało mi przekonanie moich profesorów, że chcę film realizować w Petersburgu, a nie w Moskwie, gdzie mieści się szkoła. Przez to wszystko trwało dłużej, w związku z tym potrzeba było więcej pieniędzy, trzeba było przenieść wszystko do Petersburga, techniczna strona była trudna. Sama część organizacyjna zajęła mnóstwo czasu, dlatego że reżyser jest odpowiedzialny praktycznie za wszystko, od podstaw – wybór plenerów, zorganizowanie sprzętu – o wszystkim musiałem pomyśleć sam i to zorganizować. Dni czysto zdjęciowych mieliśmy 12. Przez 9 dni stycznia kręciliśmy plenery, potem w marcu przeznaczyliśmy 3 dni na zdjęcia we wnętrzach. W czerwcu była już gotowa kopia filmu.

 

Skąd wziął pan aktorów, którzy zagrali w tym filmie?

 

Jeden z aktorów był tuż po szkole aktorskiej, sam dzwonił, szukał pracy chcąc wejść na rynek. Drugiego bohatera znalazłem sam, był to bardzo długi proces. Jednak właśnie ten drugi, który ma za sobą jedynie jakiś wstępny kurs aktorstwa, bardzo mi się spodobał i teraz specjalnie z myślą o nim piszę projekt pełnometrażowej fabuły.

 

Film opowiada „męską” historię – ucieczki dwóch kursantów Akademii Morskiej z zajęć. Jednak „Mama” to bardzo wzruszająca historia. Jak powstaje scenariusz taki jak ten, w którym tak umiejętnie, choć nie wprost, działa pan na uczucia widzów?

 

To był do pewnego stopnia celowy zabieg. U podstawy wszystkiego, co pojawia się na ekranie są uczucia. Jestem zadowolony, skoro, jak pani mówi, w tak prostej historii udało się przekazać tą warstwę emocjonalną.

 

Rozmawiała Marta Sikorska

10.11.2010