Rozmowa z Tomaszem Siwińskim

Rozmawiamy z Tomaszem Siwińskim, reżyserem krótkometrażowej animacji „Niebieski pokój”, polsko-francuskiej koprodukcji (Se-ma-for, Sacrebleu Production) współfinansowanej przez PISF – Polski Instytut Sztuki Filmowej, która zostanie zaprezentowana w konkursie sekcji Semaine de la Critique (Critics’ Week) na 67. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes.

PISF: Co było pana inspiracją do stworzenia filmu „Niebieski pokój”.

Tomasz Siwiński: Przygoda z „Niebieskim pokojem”, rozpoczęcie pracy i pomysł zrodziły się dosyć dawno. Pierwotny pomysł na film powstał pod wpływem snu, który zrobił na mnie bardzo dziwne i ciekawe wrażenie, na tyle, że postanowiłem go przełożyć na język storyboardu i scenariusza. Byłem ciekawy, jak ten pomysł mógłby się przełożyć na obraz filmowy. Później, pod wpływem producenta i rozwoju projektu, film nabrał więcej walorów fabularnych, a sam projekt stał się mniej filmem eksperymentalnym.

O czym opowiada „Niebieski pokój”?

Film opowiada o stanie, którego czasami doświadczamy, a wielu z nas go głęboko przeżywa. Jest to stan, w którym problemem staje się to, że nie możemy wyjść poza własne ciało i umysł. Czujemy się w nim zamknięci, co jest dla nas i otoczenia „małą tragedią”. W takim momencie człowiek czuje, że nie może się porozumieć i skomunikować się w głębszy sposób ze światem. Ta idea stanowi element fabuły „Niebieskiego pokoju”.

Jakie tematy interesują pana jako twórcę?

Charakteryzuje mnie duża skłonność do historii z pewną tajemnicą i zagadką, w których nie do końca wszystko jest na pierwszy rzut oka jasne. Zawsze pociągało mnie takie zacieranie się granic między rzeczywistością a fikcją, gdzie nie widzimy dokładnie, co się dzieje naprawdę, a co nie. Interesuje mnie forma historii, która może być interpretowana na różne sposoby i przez to ona żyje inaczej w głowach osób, które ją oglądają. To ciekawsze od historii, w której wszystko jest określone. Oczywiście mam zawsze swoją interpretację, ale staram się tę kwestię pozostawić na tyle otwartą, żeby każdy mógł mieć swoją własną interpretację tego, co zobaczył.

„Niebieski pokój” jest pana debiutem reżyserskim. Wielu młodych twórców ma problemy z zainteresowaniem potencjalnych producentów swoim pomysłem. Jak było w pana przypadku?

Mniej więcej w okresie kiedy ten pomysł pojawił się w mojej głowie, dostałem maila od francuskiego producenta Rona Dyensa, który zainteresował się moją osobą, ponieważ widział mój film dyplomowy na festiwalu w Lublanie. Po krótkim czasie spotkaliśmy się na festiwalu w Zagrzebiu. Pokazałem mu trzy pomysły na filmy krótkometrażowe, wśród których był pierwotny pomysł „Niebieskiego pokoju”, który w trakcie pracy się zmieniał, ale generalnie zachował swoją ideę.

 

Z kolei drugi z tych projektów, które mu wtedy przedstawiłem, przetrwał w moim kolejnym projekcie, który oscylować będzie pomiędzy filmem półgodzinnym a godzinnym. Nie chcę za dużo mówić, jednak film opowiadać będzie o relacji ojca i córki. Jednym z pojawiających się w nim bohaterów będzie wieloryb, co mogę zdradzić jako ciekawostkę.

„Niebieski pokój” został wykonany techniką malarskiej animacji, w której realizował pan także swoje etiudy studenckie.

Mniej więcej w tej samej technice. W każdym projekcie trzeba dopasować się do warunków i do konkretnej historii. W moim poprzednim filmie „Małym czarnym kwadracie” był problem techniczny – chciałem uzyskać efekt rozmazywania, destrukcji pejzażu. Użyłem wtedy enkaustyki – malarstwa na bazie wosku, żeby można było roztapiać i modyfikować obraz. W przypadku „Niebieskiego pokoju” używam malarstwa olejnego. Elementem, którym wyróżnia się ten film od moich poprzednich projektów jest to, że postanowiłem malować wszystko w czerni i bieli, a później kolor nakładany był w komputerze. Spowodowane to było ograniczeniami wynikającymi z tego, że malując w kolorze, według mojego doświadczenia, w zasadzie nie można malować wszystkiego na szybie na jednym kadrze, bo występuje efekt mieszania i brudzenia się kolorów. Musielibyśmy bardzo ograniczyć paletę i używać w zasadzie tylko jednego tonu. W moim filmie dyplomowym postać, która jest kolorowa była malowana na oddzielnych papierach, a nie na szybie. Robiłem tak właśnie po to, żeby nie dopuścić do efektu rozmazywania się.

 

Dodatkowym problemem jest to, że plama na każdej klatce zmienia się w mechaniczny sposób co klatkę i występuje wtedy efekt migania obrazu, co nie jest dla mnie zbyt ciekawe. Tego właśnie chciałem uniknąć. Poza tym malowanie na jednej planszy czy szybie powoduje, że możemy malować tylko te elementy animacji, które się rzeczywiście zmieniają. Jeśli postać stoi i macha ręką to malujemy wtedy tylko to, co się rusza, czyli rękę. Moim zdaniem jest to bardziej organiczny, naturalny efekt. W pracy nad „Niebieskim pokojem” starałem się właśnie zachować te dwie rzeczy, żeby mieć wszystko malowane na jednym kadrze i żeby nie było brudnych kolorów.

„Niebieski pokój” powstawał ponad rok. Jakie były największe trudności w ciągu pracy nad tym filmem?

Specyfika animacji polega na tym, że trwa to na tle długo, że raczej nie ma takich dramatycznych przełomów, przygód gdzie udaje nam się coś nagle zrobić i za chwilę mamy efekt i wszyscy są szczęśliwi. Przeważnie jest tak, że pracuje się nad czymś bardzo powoli i człowiek nie ma siły się tym cieszyć, bo to jest tak duży nakład pracy. Zresztą efekt prawie nigdy nie rekompensuje nam tej ilości pracy i to jest specyfika animacji, przynajmniej dla mnie. Ja jestem niecierpliwy, chciałbym żeby rzeczy szybko się działy, a tak się nie da i to jest czasami frustrujące.

 

Największą trudnością okazało się uspójnienie sposobu malowania osób, które pracowały nad tym projektem. Przez pierwszy miesiąc miały kłopoty, żeby wejść w mój styl i charakter malowania. Pojawiło się zwątpienie, że malujemy, malujemy i nic się nie posuwa do przodu, albo musimy coś w kółko poprawiać i robimy w sumie coś, co idzie do kosza. Na szczęście po jakimś czasie się zgraliśmy. Pracę podzieliliśmy w ten sposób, że każda osoba malowała trochę inne rzeczy. Ja malowałem wszystkie zbliżenia postaci, co wydawało mi się najtrudniejsze i najbardziej zniuansowane. Edyta Adamczak malowała postać w średnich i dalszych planach, a Martyna Ścibior pozostałe postaci. Poza tym Mateusz Krygier i Martyna Ścibior malowali ruchome miasto, które pojawia się w filmie.

Co w trakcie pracy było dla pana pozytywnym zaskoczeniem?

Pozytywnym zaskoczeniem była realizacja sceny, w której kapiące krople deszczu rozmywają ruchome fragmenty obrazu. Zrobienie tego w taki sposób, żeby nie było widać żadnej ingerencji komputerowej wydawało mi się dosyć trudne, ale akurat poszło łatwiej niż się spodziewałem i udało mi się uzyskać pożądany efekt. Wszyscy pytają się, w jaki sposób to osiągnąłem, bo wygląda to bardzo naturalnie. W rzeczywistości ten efekt powstał poprzez nałożenie różnych efektów w programie komputerowym. Więc w tym przypadku moje obawy się nie sprawdziły.

W zeszłym roku Pracownia Filmu Animowanego w Krakowie, której jest Pan absolwentem, obchodziła swoje 55-lecie, w tym roku świętujemy 25-lecie Katedry Animacji Łódzkiej Filmówki. Jak ocenia pan stan polskiej animacji?

Jest coraz lepiej. Po powstaniu PISF widać ożywienie w animacji i filmie polskim. Powstaje coraz więcej filmów. Ilość przechodzi w jakość, co jest pozytywne. To, co jest ciekawe i co jest cały czas obecne w polskiej animacji to fakt, że mamy do czynienia z autorskim wyrazem tych animacji. To, że nie mają one jednego wspólnego charakteru i każdy twórca stara się zrobić coś oryginalnego zawsze wyróżniało polską animację. Myślę, że dobrze ta sytuacja wygląda w sferze filmu krótkometrażowego, autorskiego, czy powiedzmy bardziej artystycznego. Cały czas jest niewykorzystane pole do działania i potencjał jeżeli chodzi o tworzenie filmów dla szerszego odbiorcy, animowanych filmów długometrażowych. Mieliśmy już przykłady ze świata, że takie filmy odniosły sukces i były dobrze przyjęte przez widzów. My nie mamy obecnie sukcesów w tej dziedzinie, przynajmniej według mojej wiedzy. Powstają teraz jakieś filmy i zobaczymy jaki będzie ich efekt.

 

Jest to coś, czym chciałbym się zająć w przyszłości, czyli robieniem filmów w dłuższym formacie, który jest według mnie bardziej przyjazny dla odbiorców. Trzeba zaakceptować fakt, że widzom łatwiej ogląda się dłuższe filmy niż krótkie metraże. Niektóre osoby się o to obrażają. Dlaczego, skoro mamy takie dobre filmy krótkie, tak mało się o nich mówi? Sam widzę to po sobie, że jest mi łatwiej oglądać dłuższe filmy. Do tej długości jesteśmy przyzwyczajani od dziecka, jest ona dla nas akceptowalna i można bardziej się w ten film zagłębić i zanurzyć się w jego fabule. W przypadku filmu krótkiego jest to trudniejsze i przez to mają one innego rodzaju fabuły i pomysły, które się w tym formacie sprawdzają. Wyróżnia je pewnego rodzaju skrótowość, bo nie ma czasu na pokazanie historii w bardziej złożony sposób. Tego mi akurat brakuje. Chciałbym zrobić coś, co ma w sobie większą złożoność fabularną i psychologiczną i nie jest zbyt uproszczone.

Film będzie pokazywany na festiwalu Cannes. Jaka była pana reakcja kiedy dowiedział się Pan, że film dostał się do konkursu w ramach sekcji Semaine de la Critique (Critics’ Week)?

Oczywiście bardzo się ucieszyłem z tej wiadomości. Dopiero później dotarło do mnie, że nie mam smokingu, muszki ani lakierków typu Oxford. Film został ukończony na początku 2014 roku, więc długo żyłem w niepewności. Jest to dla mnie potwierdzenie, że robienie tego filmu miało sens, że znalazły się osoby, które uważają go za wartościowy. A to, że te osoby zawodowo się zajmują recenzowaniem i oceną filmów jest dla mnie dodatkowym wyróżnieniem.

 

Rozmawiała Magdalena Wylężałek

 

Zwiastun filmu można obejrzeć tutaj.

 

Więcej informacji o obecności polskich filmów na 67. MFF w Cannes tutaj

16.05.2014