Rozmowa ze zwycięzcami Script Pro

Rozmawiamy z Iwoną Siekierzyńską i Wojciechem Pawlikiem – autorami scenariusza pt. „Kobro”, który zwyciężył w tegorocznym konkursie Script Pro.

 

PISF: Zacznijmy może od samej nagrody. Dlaczego warto brać udział w takich konkursach jak Scipt Pro?

 

Iwona Siekierzyńska: Dla mnie osobiście jest to konfrontacja z tym, co jest w komputerze czy z tym, co jest między mną a Wojtkiem. Taka konfrontacja ze światem, której często scenarzyści czy generalnie twórcy się boją, ale która jest nieunikniona, bo film nie istnieje na papierze. Poza tym ta nagroda to zastrzyk naprawdę świetnej energii, którą chcę utrzymać jak najdłużej, bo bardzo nam będzie potrzebna. Jeszcze dużo pracy przed nami.

 

Wojciech Pawlik: Script Pro to najbardziej prestiżowa nagroda w Polsce. Otwiera ona osobom, które nie mają producenta, drogę do studia lub wytwórni, a tym, którzy mają producenta, drogę do PISF-u i starań o dofinansowanie produkcji, więc, oprócz tych motywacji, o których mówi Iwona, mieliśmy też bardzo pragmatyczny cel. Scenariusz musiał zaistnieć publicznie, być nagrodzony, aby można było zrealizować film. Oczywiście, mieliśmy poczucie, że nasz tekst jest dobry, ale to, że wybrzmiał on nagrodą, znacznie zwiększa jego szanse na rynku.

 

Czy zgodzą się Państwo z tym, że praca nad scenariuszem jest w Polsce najsłabszym elementem całego procesu powstawania filmu?

 

IS: Zdecydowanie tak. To jest taki etap pracy, który moim zdaniem jest niedofinansowany. Pisanie scenariusza wymaga nieprawdopodobnego skoncentrowania się na pracy, zupełnego odcięcia się. To jest ogromny wysiłek, okupiony ciągłą niepewnością, co do wartości tego, co powstaje. My poświęciliśmy na „Kobro” kilka lat. Dawno temu były zespoły filmowe, kierownicy literaccy, wielu pisarzy włączało się do pisania scenariuszy. Teraz jesteśmy ciągle w okresie transformacji, system tworzy się na naszych oczach. A poza tym nawet najlepszy scenariusz istnieje dopiero na ekranie, tylko wtedy ten wysiłek ma sens.

 

Kto z Państwa wpadł na pomysł filmu o Katarzynie Kobro?

 

WP: Ja chciałem napisać scenariusz oparty na biografii kobiety. Rozmawialiśmy wtedy o Papuszy, ale wkrótce potem dowiedzieliśmy się, że taki tekst już powstaje. O Kobro po raz pierwszy usłyszałem w klasie maturalnej i pamiętam, jak ta historia mną wstrząsnęła.

 

IS: Propozycję zrobienia filmu o Katarzynie Kobro dostałam wcześniej dwukrotnie. Broniłam się rękami i nogami. Uważałam, że mnie to przerasta, ale w pewnym sensie przygotowało to grunt, tak że kiedy Kobro przyszła do mnie po raz trzeci w postaci pomysłu Wojtka, pomyślałam, że spróbuję unieść tego kolosa i odnaleźć tę siłę w sobie. Przeczytałam książkę córki Kobro i Strzemińskiego – Niki Strzemińskiej jadąc pociągiem do Łodzi. Niesamowite było to, że ja prawie 100 lat później chodziłam po tych samych łódzkich ulicach z moją córką. Wiele wątków głęboko mnie dotknęło.

 

W jaki sposób na przestrzeni lat zmieniał się ten scenariusz?

 

WP: My myślimy o tym scenariuszu od 3 lat. Początkowo zadaliśmy sobie pytanie: O czym jest ta historia? Ten pomysł się zmieniał i dojrzewał. Teraz myślę, że podstawowym pytaniem tego filmu jest: Jak pogodzić bycie artystą z byciem człowiekiem? Jak pogodzić życie rodzinne i prywatne z poświęceniem się sztuce i – szerzej – twórczej pasji? Kiedy wiedzieliśmy już, o czym chcemy zrobić ten film, pojawił się problem formy – początkowo myśleliśmy o takiej prawie eksperymentalnej, poszatkowanej strukturze. Finalnie na poziomie scenariusza powstała jednak dosyć klasycznie opowiedziana historia, choć znając Iwonę to na poziomie realizacji, montażu nie będzie to wcale takie uładzone i „grzeczne”.

 

Napisaliśmy wspólnie dziesiątki wersji tego tekstu, setki stron. Ponieważ ja jestem socjologiem, a Iwona jest ze szkoły Kieślowskiego, to mieliśmy szacunek dla dokumentacji. Właściwie te setki stron polegały na dokumentowaniu dzień po dniu życia Kobro i Strzemińskiego. Później stwierdziliśmy, że takie kurczowe trzymanie się faktów jest mało filmowe, mało atrakcyjne, nie ma tam dynamiki. Wykonaliśmy olbrzymi wysiłek wyrzucając napisane fragmenty, skracając, skupiając się tylko na pewnych miejscach. Po kolejnych czytaniach znów wyrzucaliśmy to, co było mniej ważne. To były takie puzzle, które przesuwaliśmy i dopasowywaliśmy do siebie. Z 1000 puzzli zostało może ze 150.

 

IS: Ważnym momentem było uwolnienie się od takiej ciążącej nam kuli u nogi w postaci prawdy historycznej.

 

WP: Nie mogliśmy i nie chcieliśmy stać w niezgodzie z faktami, ale mogliśmy mieć swoją wizję artystyczną. Jest wiele pustych miejsc w tej biograficznej historii, które dopowiedzieliśmy wedle naszej koncepcji filmu. Rozpoczynając pracę nad tekstem mieliśmy problem z Kobro. Znaliśmy fakty, ale nie widzieliśmy jej jako żywej osoby. Kiedy udało nam się ją zobaczyć, straciliśmy emocjonalny kontakt ze Strzemińskim, który stał się postacią prawie komiksową, bo pasowało to do dramaturgii filmowej. Nie chcieliśmy jednak, żeby Strzemiński był czarno-biały, sportretowany jednoznacznie jako oprawca, wedle prostej kliszy przedstawiającej historię domowej przemocy. Trzeba było go ocieplić, pokazać jako osobę również wrażliwą, uwikłaną w dramat. Nie wiem, czy udało nam się znaleźć taką równowagę.

 

W jaki sposób pisali Państwo ten scenariusz? Czy każdy pisał swoje partie?

 

WP: Najwięcej czasu zajęło nam rozmawianie. Przez pierwsze 1,5 roku spotykaliśmy się i analizowaliśmy dziesiątki historii bezpośrednio lub pośrednio z tematem Kobro-Strzemiński związanych. Były to historie z kręgu naszych znajomych, z lektur, z relacji dotyczących różnych biografii. Musieliśmy prześwietlić te relacje mężczyzna-kobieta, życie-sztuka. Następnie napisaliśmy krótki szkic, który nawzajem uzupełnialiśmy. Ja dopisywałem sceny, później Iwona i wspólnie to czytaliśmy. Nie pracowaliśmy podręcznikowo na zasadzie budowania scen wedle przyjętej wcześniej drabinki, ale bardziej intuicyjnie, metodą szukania, dodawania i dekonstruowania – czyli trochę tak, jak pracuje się nad tekstem we współczesnym teatrze. Niektóre tropy interpretacyjne testowaliśmy metodą ustawień B. Hellingera – te hellingerowskie sesje poprowadzone przez Marka Wilkirskiego były dla nas bardzo pomocne. W sumie nasz sposób pracy okazał się metodą bardzo czasochłonną i mało ekonomiczną, ale – jak wynika z rezultatu – opłacił się. Kilka miesięcy temu przyszedł wreszcie taki etap, że mieliśmy już z Iwoną „wspólną jaźń”, razem siedliśmy przy komputerze i zdanie po zdaniu wymyślaliśmy, co i jak ma w scenariuszu brzmieć.

 

Nika Strzemińska nie żyje od 2001 roku, więc nie zdążyli się Państwo z nią spotkać w sprawie dokumentacji.

 

IS: Zdążyła się z nią spotkać Katarzyna Madaj-Kozłowska producentka naszego filmu, która zrealizowała dokument o Nice Strzemińskiej. Nika była już wtedy chora. Oglądałam ten film wiele razy, sceny z Niką wręcz klatka po klatce. Ten dokument zawiera żywy zapis napięcia emocjonalnego, tej rodziny. Nika jest w tym filmie jak napięta struna… Naszym zadaniem będzie „nie zafałszować tego dźwięku”.

 

WP: Z pewnego punktu widzenia to dobrze, że pani Nika Strzemińska nie uczestniczyła w pisaniu naszego scenariusza. Z opowiadań wiemy, że była strażniczką pamięci swojej matki angażującą się w filmy i wszystkie przedsięwzięcia jej dotyczące, co na pewno nie dałoby nam takiej wolności twórczej. Całkowitego poczucia wolności i tak nie mieliśmy, właśnie z tego względu, że chcieliśmy zrobić dramat psychologiczny, ale jednak oparty na biografii.

 

Film ma już producenta, czyli Wytwórnię Filmów Oświatowych. Znana jest również część ekipy.

 

IS: Na razie powstał teaser zapowiadający film. Operatorem będzie Andrzej Wojciechowski, muzykę napisze Marzena Majcher, a kostiumy i scenografię zrobi Izabela Stronias. Bardzo bym chciała, żeby 50-letnią Kobro zagrała Małgorzata Hajewska. Bardzo ważna będzie odtwórczyni młodej Kobro. W Strzemińskiego wcieli się Łukasz Simlat. Między tą parą musi zadziałać chemia… Będzie świetnie, jeżeli zdjęcia rozpoczniemy za 1,5 roku.

 

Czy Kobro i Strzemiński będą mówić po rosyjsku?

 

IS: Najpierw myśleliśmy, żeby faktycznie tak było z tego względu, że oni w domu mówili po rosyjsku. Kobro nigdy nie mówiła dobrze po polsku. Jednak podczas omawiania scenariusza z Panem Maciejem Karpińskim, który był konsultantem tego projektu, stwierdziliśmy, że będzie to trochę skomplikowane. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że tylko raz na jakiś czas w sytuacjach kłótni będą używać rosyjskiego, natomiast Kobro jako postać będzie mówiła złą polszczyzną.

 

Czy jest szansa na to, że film będzie koprodukcją?

 

WP: To będzie film z jednej strony bardzo łódzki, bardzo polski, bo dużo mówi o kolorycie życia artystycznego w Polsce w okresie międzywojennym, ale zarazem bardzo uniwersalny i w pewnym sensie, poprzez losy bohaterów, międzynarodowy. Nie myśleliśmy o tym pisząc ten scenariusz, ale teraz, kiedy trzeba pomyśleć o pieniądzach, dociera do nas to, że wokół tego filmu może stworzyć się dobra aura finansowa, że ma on potencjał frekwencyjny i festiwalowy. To jest taka historia filmowa, która właściwie mogłaby wydarzyć się wszędzie. Nie myślimy o tym filmie w kategoriach kina arthousowego. Raczej chcemy, żeby to był film dla inteligentnego, młodego widza, bo taki przeważnie siedzi w kinie i taki nas interesuje.

 

IS: Rzeczywiście ta historia ma potencjał i ogromną siłę rażenia. Również ze względu na mit artysty, który umiera w zapomnieniu. Chodzi oczywiście o Kobro, bo Strzemiński był do końca pod opieką swoich studentów. Ale ona umarła w przytułku, na pogrzeb przyszło zaledwie kilka osób. A przecież to była jedna z najwybitniejszych światowych rzeźbiarek. Kobro robiła rzeźby, które po prostu wyprzedzały czas. Jej prace znajdują się teraz w Centre Pompidou i w Tate Gallery. A tam ludzie często myślą, że to jest mężczyzna, po prostu jakiś K. Kobro z Łodzi. To jest historia nieopowiedziana, która domaga się głosu.

 

Kobro zawsze stała w cieniu Strzemińskiego. Na pewno warto ją stamtąd wyciągnąć.

 

IS: To wyciąganie z cienia już trwa, bo to był cel Niki Strzemińskiej, jej życiowe credo.

 

WP: Kobro staje się powoli ikoną feminizmu, ale my nie pokazujemy jej tak, jak pokazują ją czasem feministki – jako cierpiącą kobietę, która poświęciła się dla dziecka i nad którą znęcał się mąż. Takich podobnych historii opowiedziano już sporo. My chcemy ją pokazać jako osobę choleryczną, krwistą, energiczną, dumną, z podniesionym czołem. Wydaje nam się, że poprzez nasz scenariusz Kobro stanie się pełniejsza, również w sensie genderowym, a jej relacja ze Strzemińskim nie będzie się sprowadzać do jednego tylko wymiaru ich skomplikowanego związku.

 

IS: Między Kobro a Strzemińskim do końca istniała twórcza wymiana. On zdążył jeszcze zobaczyć i ocenić jej ostatnie rzeźby. To wzajemne „przeglądanie się w sobie” było dla nich chwilami silniejsze niż nienawiść.

 

WP: I takie też jest jedno z przesłań tego filmu – oni tkwiąc w takim emocjonalnym zakleszczeniu, nieprawdopodobnie szanowali się jako artyści.

 

Rozmowę przeprowadziła Kalina Cybulska

14.05.2013