Spectator - rozmowa z Dominiką Druch

logo_spectator

 

W trakcie 9. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmów Krótkometrażowych ŻubrOFFka w Białymstoku, rozmawialiśmy z Dominiką Druch, przedstawicielką Spectatora – dystrybutora krótkich metraży.

 

PISF: Jesteście jedynym polskim dystrybutorem, który wprowadza filmy krótkometrażowe. Dlaczego się na to zdecydowaliście?

 

Dominika Druch: Szef Spectatora Marek Poznerowicz prowadził wcześniej prywatne Laboratorium, które współpracowało ze szkołami filmowymi i studentami, pomagając im w realizacji pierwszych etiud. W momencie kiedy nadeszła era cyfryzacji kin i zaczęto odchodzić od taśmy 35 mm, Marek zdecydował się na założenie swojej firmy dystrybucyjnej, ale nie chciał zaprzestać wspomagania młodych. Mając świadomość, że etiudy robi się często do szuflady i że nie są to filmy rozpowszechniane, postanowił dołączać krótkie metraże do długich wracając do dobrych tradycji kina lat 50-tych i 60-tych, kiedy przed filmami leciały Kroniki Filmowe. Spectator zdecydował się na wprowadzanie krótkich metraży również dlatego, że polska widownia – przynajmniej ta festiwalowa – jest ich głodna. Bilety na festiwalowe sekcje krótkich filmów cieszą się większą popularnością. Pomyśleliśmy, że nie każdy ma możliwość uczestniczenia w festiwalach filmowych i zobaczenia, ile fajnych rzeczy można zawrzeć w krótkiej formie.

 

Waszym debiutem krótkometrażowym był pierwszy sfinansowany przez internautów polski film.

 

Tak, 8 kwietnia 2011 roku do pierwszego wprowadzanego przez nas pełnego metrażu dołączyliśmy „Wszystko” Artura Wyrzykowskiego. Artur bardzo zaangażował się w promocję i dystrybucję filmu, ponieważ początki były bardzo ciężkie. Spotkaliśmy się z oporem zarówno ze strony mediów, jak i kiniarzy, którzy zupełnie nie rozumieli tej idei. Podeszli do sprawy bardzo sceptycznie. Nie rozumieli też, jak można pokazywać dwa filmy w cenie jednego. Byliśmy jednak uparci. Niebawem będziemy świętować czwarte urodziny, w swoim repertuarze mamy dużo krótkich metraży. Opór niestety pozostał. Media często pomijają fakt dołączania do długiego filmu krótkiego metrażu. Ludzie zarządzający kinami też jeszcze nie do końca czują, o co chodzi w łączeniu dwóch obrazów. Czasami pytają się, czy muszą grać ten krótki metraż czy mogą sobie wybrać.

 

A w jaki sposób łączycie film krótki z długim? Jakie to połączenie musi mieć walor?

 

Ponieważ znamy swój repertuar długometrażowy na najbliższe miesiące, szukamy filmów krótkich pod konkretne obrazy. Osoba odpowiedzialna za repertuar Spectatora jeździ po festiwalach oraz jest w kontakcie ze szkołami filmowymi i Studiem Munka. Zaznaczam, że interesują nas tylko krótkie filmy polskie. Czasami łączymy filmy tematycznie, tak jak było w przypadku naszej ostatniej premiery. 5 grudnia wprowadziliśmy do kin obraz Asi Argento „Dziewczynka z kotem” – bardzo emocjonalny film o niezrozumieniu i frustracji opowiadany w lekki sposób. Do niego dołączyliśmy piękną graficznie animację Ewy Sobczak „Mizantropia” – historię sekretarki pracującej w korporacji, która budzi się rano, musi iść do pracy i ma ochotę wszystkich zabić. Niesamowite jest to, że Ewie w tak krótkim czasie – w 68 sekundach, udało się zmieścić tak duży natłok emocji. Czasami filmy zestawiamy na zasadzie przeciwieństw, rozładowania. Zdarza nam się dołączać wideoklipy, jak w przypadku filmu „Legenda Kaspara Hausera”, przed którym leciał teledysk Julii Rogowskiej i Magdaleny Załęckiej „Mała odyseja”.

 

Jaka długość filmu Was interesuje?

 

Najbardziej interesuje nas 10 minut, ale zdarza nam się dołączyć dłuższy metraż. Tak było w przypadku filmu „Gwizdek” Grzegorza Zaricznego. Zależy nam głównie na tym, żeby pakiet obu filmów miał 90-100 minut. Jeżeli mamy długi metraż w okolicach 70-80 minut, to możemy sobie pozwolić na krótki film nawet 20-minutowy.

 

Jakie macie inne kryteria?

 

Poza długością, charakterem i stylem, które muszą się jakoś łączyć z wprowadzanym przez nas długim metrażem, na pewno zwracamy uwagę na karierę festiwalową filmu. Spectator specjalizuje się w niełatwym, aczkolwiek dobrym kinie, więc lubimy filmy festiwalowe. Nagrody wzmagają nasze zainteresowanie. Poza tym, choć to kryterium jest niejasne i subiektywne, film musi mieć „to coś”. Oglądamy mnóstwo krótkich metraży i to nie jest tak, że każdy nadaje się do dystrybucji.

 

Czy stawiacie wymóg premierowości? Czy film, który pojawił się wcześniej w Internecie, ma u Was szansę?

 

Lepiej by było, żeby obraz nie krążył wcześniej w sieci, ale nie mamy takiego wymogu. Film oglądany na Youtube obiera się zupełnie inaczej na dużym ekranie w kinie. Teledysk puszczany przez nas przed „Legendą Kaspara Hausera” był wcześniej dostępny w Internecie. Oczywiście staramy się tak dobierać krótkie filmy, żeby one były świeże, wyprodukowane najwyżej kilka miesięcy temu.

 

Po przejrzeniu waszego katalogu stwierdziłam, że najbardziej interesuje Was animacja. Co z innymi gatunkami?

 

Jesteśmy otwarci na wszystkie gatunki filmowe i jeżeli coś nas zainteresuje, to bierzemy wszystko. Być może jest tak, że wybór najczęściej pada na animację, bo jest to najbardziej skondensowany gatunek filmowy, łatwiej w nim zawrzeć dużo w krótkim czasie.

 

Jakie są warunki podpisywanych przez Was umów?

 

Umowa podpisywana jest na 10 lat, ale tylko na prawa kinowe. Prawa festiwalowe, VoD, telewizyjne pozostawiamy twórcom. Nie blokujemy im innych okienek dystrybucji. Twórcy nic na tym nie tracą, ale też nie zyskują. Spectator nie płaci za prawa. Każdy film ma tzw. budżet P&A (promocji i reklamy). W momencie, kiedy ten budżet zwróci się z wpływów kinowych, nadwyżka jest dzielona pomiędzy dystrybutora a producenta. Rzeczywistość wygląda tak, że ten budżet zazwyczaj się nie zwraca. Powiedzmy wprost, że Spectator jest dystrybutorem wprowadzającym specyficzne kino, mamy bardzo oddaną rzeszę fanów, ale nie jest ich dużo. Twórcy to rozumieją i żaden z nich nigdy nie domagał się od nas pieniędzy. Studentom szkół filmowych najbardziej zależy na tym, żeby ich obraz został pokazany. Ewa Sobczak rysując w szkole „Mizantropię” nigdy nie myślała o tym, że jej film trafi do dystrybucji kinowej. Po pokazie premierowym napisała nam, że jest zaszczycona faktem, że jej obraz leci w towarzystwie filmu Argento i czuje się, jakby supportowała Metallicę.

 

Co trzeba by było zrobić, żeby rozwinąć rynek krótkich metraży w Polsce?

 

Powinno się organizować więcej takich festiwali jak ŻubrOFFka w Białymstoku, oswajać ludzi z krótką formą, która jest często bardziej udana od pełnometrażowych filmów. Idealnie by było mieć możliwość wprowadzania do kin cyklu np. pięciu krótkich metraży. My oczywiście o tym myślimy, ale na razie jest to odległa perspektywa. Sam Spectator rynku nie zawojuje. Nie jesteśmy w stanie dotrzeć do wszystkich. Poza tym wiemy, że przy prowadzeniu krótkiego metrażu jest ciężko, traktuje się go trochę jak niechciane dziecko, została do niego przyczepiona łatka. Fajnie, że możemy krótkie filmy znowu zobaczyć w telewizji. Powinno być więcej takich cykli, jak na Ale kino +, zachęcających, burzących ten mur. My na pewno będziemy uparci. Poza tym ja wolę obejrzeć przed filmem dwudziestominutowy krótki metraż niż dwadzieścia minut reklam. Spectator walczy o to, żeby czas przeznaczony na reklamy wypełniono krótkim metrażem, bo jest to i o wiele bardziej edukacyjne i fajniejsze.

 

Rozmowę przeprowadziła Kalina Cybulska

17.12.2014