Świetne recenzje "11 minut" po światowej premierze w Wenecji

9 września 2015 podczas 72. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji odbyła się światowa premiera współfinansowanego przez PISF – Polski Instytut Sztuki Filmowej filmu „11 minut” w reżyserii Jerzego Skolimowskiego. Polsko-irlandzka koprodukcja, która bierze udział w Konkursie Głównym, otrzymała świetne recenzje od zagranicznych i polskich dziennikarzy i krytyków.

La Repubblica – Piorunujący thriller

– Prawdziwym kinem, w sensie tradycyjnym, jest piorunujący thriller 77-letniego Polaka Skolimowskiego, który wybrzmiewa w rytmie rapu. To piorunujący film skonstruowany jak gra: pozornie niepotrzebny, strasznie poważny – czytamy w recenzji filmu „11 minut” autorstwa Conchity de Gregorio we włoskim dzienniku La Repubblica.

Screen International – Ćwiczenie wirtuoza

– W ósmej dekadzie życia i w szóstej reżyserowania filmów Jerzy Skolimowski w „11 minutach” – rozrywkowym i całkiem błyskotliwy polskojęzycznym filmie o wielu wątkach – nie pokazuje braku wigoru i ciągle ma apetyt na wyzwanie. Sztuczka polegająca na połączeniu licznych, pozornie niezwiązanych ze sobą bohaterów w złożoną, fragmentaryczną strukturę przypominającą puzzle, stała się bardzo popularnym kinematograficznym pościgiem – jednak, kiedy takie filmy jak „21 gramów” czy „Crash” usiłują uwydatnić swoją filozoficzną tematykę, esej Skolimowskiego o przypadku i przyczynowości jest bardziej ćwiczeniem wirtuoza – pisze Jonatham Romney w recenzji filmu w Screen International.

El mundo – Film pozbawiający tchu

– „11 minut” to tytuł filmu Polaka. I rzeczywiście, tytuł jest już deklaracją zasad. Wszystko, co jest opowiedziane przez półtorej godziny, które trwa pozbawiający tchu thriller, dzieje sie w ciagu 11 minut. W ten sposób widz jest zaproszony do zatrzymania wzroku w kinowym ćwiczeniu, które przypomina gorączkę – pisze Luis Martinez w swojej recenzji filmu w hiszpańskim dzienniku El mundo.

La Libération – Spektakularna demonstracja wizualna

Pozytywnie o filmie Jerzego Skolimowskiego pisze również Clément Ghys we francuskim dzienniku La Libération. – Użycie teorii chaosu w kinie, pokazanie związków pomiędzy nieznanymi osobami, to chwyt często używany przez kino niezależne. Ale Skolimowski równoważy to całkowicie. (…) Wszystko jest pretekstem do ruchu, montażu, do celebracji kina – czytamy. Skolimowski jest również malarzem. W „11 minutach” widzimy emeryta, niedzielnego artystę, który tworzy akwarelę z pejzażem. Tutaj reżyser działa jak puentylista z różnymi rodzajami obrazu. W filmie mamy fragmenty zarejestrowane przez telefon, różne kamery cyfrowe, obrazy z kamer przemysłowych. Clément Ghys nazywa film „11 minut” spektakularną demonstracją wizualną, która jest również nośnikiem szalonego lęku.

Il Sole 24 Ore – Siła obrazu i dźwięku

– Z robiącą wrażenie siłą obrazu i dźwięku Skolimowski tworzy thriller, który trzyma w ogromnym napięciu, w którym suspens rośnie z upływem minut i w którym nie zostawia się widza ani na chwilę w spokoju. Montaż filmu ma perfekcyjne momenty również zwolnienie jest użyte w najlepszy sposób, ale to, co uderza jeszcze bardziej, to refleksja nad banalnością sensu obrazu w dzisiejszym świecie: rzeczywistość i wirtualność mieszają się, podczas gdy apokaliptyczna groźba mogła by być po prostu zaprezentowana przez martwy piksel i odwrotnie. Lekcja kina, na swój sposób jednocześnie anarchistyczna i rygorystyczna, z potężnym finałem. Wiele osób obecnych w Wenecji, przede wszystkim w mediach społeczościowych, domaga się dla filmu nagrody, która również tym razem byłaby bardzo zasłużona – czytamy w recenzji Andrei Chimento we włoskim dzienniku Il Sole 24 Ore.

Gazeta Wyborcza – Kandydat do Złotego Lwa

Zdaniem Tadeusza Sobolewskiego „11 minut” faktycznie zasługuje na Lwa. Jak dotąd nie widać lepszego kandydata.

W recenzji polskiego krytyka w Gazecie Wyborczej czytamy również, że film porusza rozmaite struny – to mogą być rodzime lęki sięgające wojny, Stalina i 11 września, lęki epok komunizmu i kapitalizmu, ale też lęki uniwersalne, dotyczące nieznanego. Przejmująca wizja Warszawy i splot ludzkich sytuacji, w które wchodzimy znienacka, a które są katalogiem potocznych występków, tworzy kanwę, na której reżyser „Rysopisu”, „Bariery”, „Rąk do góry” snuje własny wątek. Świat rozpada się na piksele. Właściwie czekamy na ten finał, zachowując pełny spokój. Gdyby ktoś spytał, jaka jest wymowa „11 minut”, powiedziałbym: właśnie spokój, nie działanie. Ten film naśladuje i zarazem okrutnie parodiuje kino akcji.

Tadeusz Sobolewski zwraca również uwagę na miejsce akcji filmu: – Ten film rozgrywa się w precyzyjnie odtworzonej warszawskiej topografii, która może być czytelna także dla widza zagranicznego: Warszawa jako miejsce apokaliptyczne. Rzecz dzieje się głównie w okolicach placu Grzybowskiego. Biją dzwony kościoła Wszystkich Świętych. Zza wieżowców wyłania się sylweta Pałacu Kultury. Nad szklanym centrum, jakby zbyt nisko, przelatuje ryczący samolot. W tych ujęciach jest podświadomie towarzyszące nam, nasilające się poczucie niepewności, nietrwałości pokoju i dobrobytu, którym się cieszymy. To synteza naszych współczesnych niepokojów, a zarazem odpowiedź na nie.

Rzeczpospolita – Film robiący wrażenie

Zdaniem Barbary Hollender „11 minut” robi wrażenie. To film o fatum. O przypadku, który może zadecydować o ludzkim losie. Ale też opowieść o kruchości życia. W maju 2012 r. Jerzy Skolimowski stracił syna. Przez lata nie mieli dobrych kontaktów, wtedy je odbudowywali. Ojciec długo nie mógł się po jego śmierci podnieść. „11 minut” jest pisane bólem. To się czuje. Tak jak kryjące się gdzieś za tymi historiami pytanie: jak żyć, skoro jeden dzień, jedna chwila mogą zmienić wszystko?

W recenzji filmu w dzienniku Rzeczpospolita czytamy, że „11 minut” sprawia wrażenie, jakby nakręcił je dwudziestolatek poszukujący własnego języka w sztuce, odważnie eksperymentujący z filmową materią. Niespokojna kamera Mikołaja Łebkowskiego szaleje, w prologu operator korzysta wręcz z iPhone’a czy iPada. Obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie, sceny wracają, wszystko rozpisane jest piekielnie precyzyjnie. Na kogokolwiek patrzymy, samolot zawsze przelatuje o 17.05.

Dziennik Polski – Wenecja zachwycona filmem Jerzego Skolimowskiego

– Wielominutowa owacja i okrzyki zachwytu. Nie pamiętam tak żywiołowej reakcji na festiwalu w Wenecji ani w tym, ani w poprzednim roku. Właśnie w ten sposób nagrodzono film jedynego Polaka obecnego w konkursie głównym imprezy – „11 minut” Jerzego Skolimowskiego. I od razu trzeba powiedzieć, że obraz Skolimowskiego wyrasta na faworyta imprezy. Mówi się o czterech filmach, które mają realną szansę ubiegania się o Złotego Lwa – pisze o przyjęciu filmu „11 minut” w Wenecji Artur Zaborski.

W artykule „Wenecja zachwycona filmem Jerzego Skolimowskiego” w Dzienniku Polskim czytamy: – Skolimowskiemu nie odmawia się dyscypliny ani panowania nad filmową materią. „11 minut” imponuje sprawną reżyserią, żelazną dyscypliną – montażową i świetnym aktorstwem (grają Andrzej Chyra, Agata Buzek, Mateusz Kościukiewicz). Najnowszy obraz twórcy „Czterech nocy z Anną” to konceptualne studium przypadku. Reżyser pokazuje widzom, w jaki sposób los zupełnie niezależnych od siebie osób spotyka się w jednym punkcie. Oglądamy tytułowe jedenaście minut z życia kilku bohaterów. Niewiele dowiadujemy się o nich samych, towarzyszymy im jedynie w krótkich epizodach. Epizodach dobrze napisanych i angażująco na ekranie wygranych. Tu nie ma czasu na nudę, ciągle coś się dzieje.

Onet Film – Duże szanse na główną nagrodę

– Jeśli wierzyć bukmacherom, „11 minut” ma duże szanse na główną nagrodę 72. edycji festiwalu filmowego w Wenecji. Jeśli ufać oklaskom po premierze i reakcjom dziennikarzy na konferencji prasowej, szanse te są jeszcze większe – pisze Ewa Szponar w relacji dla Onet Film.

Filmin – Nieziemsko szalony i gorączkowy montaż

Joan Sala w recenzji filmu „11 minut” dla hiszpańskiego portalu Filmin chwali wizualną stronę filmu: – Jerzy Skolimowski pokazuje żarłocznymi i eksplodującymi „11 minutami”, że nie stracił nic ze swojego charakterystycznego rozmachu, ze swojej siły napędowej, ani z prowokacyjności. Opierając się na wielokierunkowej narracji, na wielu bohaterach, jego nowy film jest mocnym ćwiczeniem ze stylu, niszczycielską grą z losem, która przede wszystkim jest wyrażona poprzez nieziemsko szalony i gorączkowy montaż, w którym mają miejsce liczne skoki czasowe (minuty idą do przodu i do tyłu, działania powtarzają się z różnych punktów widzenia), ciągłe zmiany w perspektywie kamery, gra ekranów godna kina Briana De Palmy.

Paulina Bez

10.09.2015