Tarkowski - mistyk, męczennik, mistrz

– Był trudny, niezwykły, nieprzejednany, zapiekły w swojej namiętności do sztuki. Jego późne filmy można porównać do pism mistyków, to próba opowiadania o tym, co niewyrażalne – mówił Krzysztof Zanussi w czasie debaty „Mistrz Tarkowski” w warszawskim kinie Kultura.

Wtorkowa debata o Andrieju Tarkowskim była jednym z najważniejszych wydarzeń trwającego w stolicy wielkiego festiwalu kina rosyjskiego „Sputnik nad Polską”. W czasie festiwalu można obejrzeć najważniejsze filmy twórcy „Andrieja Rublowa”, a także nieznane w Polsce dokumenty o nim.

Przed debatą odbył się pokaz dwóch młodzieńczych filmów mistrza. Niezwykłe wrażenie zrobił zwłaszcza szkolny film zrobiony przez Tarkowskiego razem z kolegami ze studiów w moskiewskim WGIK-u. To 19-minutowa nowelka „Zabójcy” według opowiadania Ernesta Hemigwaya, w której epizod gra zresztą sam Tarkowski! Można też było zobaczyć jego dyplomowy film „Walec drogowy i skrzypce” (znany w Polsce pod infantylnym tytułem „Mały marzyciel”). – W tym młodzieńczym filmie widać już motywy, które będą potem powracać w całej twórczości Tarkowskiego – mówił w czasie debaty krytyk Tadeusz Sobolewski. – Jest para dorosły-dziecko. Sen i jawa, duch i materia jawią się jako dwie strony tej samej rzeczywistości.

W czasie polsko-rosyjskiej debaty Tarkowskiego wspominali krytycy, reżyserzy, przyjaciele.

– Reżyserzy to samotnicy. Dwa razy w życiu spotkałem artystów, z którymi się zaprzyjaźniłem – wspominał Krzysztof Zanussi – to byli Andriej Tarkowski i Krzysztof Kieślowski. Zresztą Kieślowski strasznie mi zazdrościł, że znałem Tarkowskiego.

Zanussi podkreślił, że filmy Tarkowskiego, choć trudne, jednak sprawdziły się komercyjnie, są wciąż oglądane na całym świecie.

Wspominał pobyt z Tarkowskim w Ameryce. – „Oto jest marzenie proletariuszy całego świata” – wykrzyknął Andriej, kiedy zobaczył Las Vegas. A w słynnej Monument Valley, gdzie John Ford kręcił swój „Dyliżans”, powiedział: „Jak można do głupiego filmu o pieniądzach użyć tak metafizycznego krajobrazu”. Ten krajobraz był dla niego jak ikona.

Kilka miesięcy przed śmiercią Tarkowski, już bardzo chory, mieszkał w paryskim mieszkaniu Zanussiego. – Niedługo przed śmiercią powiedział mi: „Jeśli umrę, to przypominaj zawsze, że chcę być wspominany jako człowiek grzeszny”. Do dzisiaj zastanawiam się, co miał na myśli. To pozostanie jego tajemnicą – mówił Zanussi.

Krytyk Tadeusz Sobolewski pytał prowokacyjnie, czy Tarkowski był męczennikiem, jak się często o nim mówi? Władza cenzurowała jego filmy, cierpiał, w końcu wyemigrował ze Związku Radzieckiego, ale jednocześnie był szczęściarzem, pozwolono mu np. nakręcić kilka wersji „Stalkera”, był znany, wręcz noszony na rękach. W Polsce pisano nawet o jego filmach, które leżały na półce i nie mogły być pokazywane.

– On się wcale nie kreował na męczennika – mówił Aleksander Gordon, przyjaciel Tarkowskiego od czasu studiów (zrobili razem studencką nowelę „Zabójcy”). – Miał świadomość własnej wartości. Zaczął robić filmy w szczęśliwym momencie, w czasie „odwilży”, wykorzystał tę szczelinę w kamiennym murze komunizmu. Kiedy w 1962 r. dostał w Wenecji Złotego Lwa za „Dziecko wojny”, stał się znany na świecie, już nie mogli go powstrzymać – wspominał Gordon. – Ale nie miał łatwego życia, np. „Andriej Rublow” leżał na półce przez pięć lat, bo Tarkowski nie chciał wprowadzić do filmu wszystkich zmian, których zażądała cenzura. Wiedział, że trzeba iść na kompromisy, więc na część zmian się zgodził, ale nie na wszystkie.

– Twórczość Tarkowskiego jest wciąż żywa. Jest uważany za najważniejszego twórcę kina przez krytyków i filmowców rosyjskich – mówił znany rosyjski krytyk Wiktor Matizen. Jego zdaniem w historii radzieckiego i rosyjskiego kina było trzech genialnych reżyserów – Siergiej Eisenstein, Siergiej Paradżanow i Tarkowski. Pierwszy był twórcą kina intelektualnego, drugi był wizjonerem, zaś Tarkowski „zajmował się problemami ducha”.

Następcami twórcy „Stalkera” we współczesnym kinie rosyjskim są – według Matizena – Konstantin Łopuszański, Andriej Zwiagincew (jego film „Powrót” też wywołał wielką sensację na festiwalu w Wenecji) i Aleksander Sokurow (Tarkowski powiedział, kiedyś o nim: – On umie coś, czego ja nie umiem).

– Tarkowski nie był męczennikiem – mówił Matizen. – Pozwalano mu robić filmy, choć cenzorzy zmuszali go do wprowadzania często idiotycznych zmian. Miał mnóstwo pomysłów, ale pozwalano mu robić film raz na pięć lat. Wiedział, że przewyższa innych talentem, ale nie mógł się w pełni rozwinąć. Pewnie dzisiaj, w czasach twórczej wolności byłby szczęśliwszy, ale jednak zrobił wtedy kilka naprawdę wielkich filmów.

11.11.2009